Muzyka też ma swoje spoilery

Nasze zwykłe przyjemności wynikające ze słuchania (tu odwołam się po raz kolejny do książki „This Is Your Brain on Music” Daniela Levitina) pojawiają się wtedy, gdy zidentyfikujemy jakiś fragment jako znajomy, czyli nasz mózg dopisze sobie sam ciąg dalszy melodii, albo – zupełnie przeciwnie – gdy nasz mózg zorientuje się, że ktoś właśnie wyprowadził go w pole. Czyli dał mu coś, co powinno się skończyć na „si do”, ale urywa się na „sol la”. The War On Drugs będzie raczej przyjemnością tego drugiego rodzaju. Drugi rodzaj częściej liczy się dla recenzentów, pierwszy to częściej przypadek zatwardziałych fanów. Ci ostatni chcą często kolejnego odcinka tego samego, drudzy chcieliby zaskoczeń, ale też nie na tyle, żeby nie wiedzieć, do czego się odnieść.

„Zaraz, zaraz, ten wokalista kogoś mi przypomina” – to reakcja na przypadek numer dwa. „To brzmienie już gdzieś słyszałem” – to inna możliwa. Po czym pada cały strumień podobnych wykonawców. Mnie on nawet zepsuł część przyjemności związanej z odgadywaniem samemu – bo jak już raz się przeczyta, to rzecz staje się tak oczywista, że nie sposób dorzucić do tego jeszcze coś innego Poniżej jest spoiler – lista wykonawców, których muzyka grupy kierowanej przez Adama Granduciela (i mającej Kurta Vile’a jako okazjonalnego członka) przywołuje w sposób mniej lub bardziej oczywisty. Przejrzenie tego akapitu zepsuje wam trochę przyjemności (tego drugiego rodzaju), ale łatwo go przeoczycie, gdyż został zapisany białymi literami na białym tle:

[początek spoilera]

Bob Dylan, Bruce Springsteen (najzabawniejsze określenie tej muzyki, jakie znalazłem: „Boss-gaze”), Tom Petty, Bob Seger, Simple Minds, My Bloody Valentine, The Velvet Underground, Modern Lovers, U2, Echo And The Bunnymen, Mark Knopfler,  Spacemen 3,  Spiritualized, Slowdive, Neu!, Mercury Rev, wśród nowszych: Wilco, trochę Arcade Fire…

[koniec spoilera]

Ogólnie fenomen The War On Drugs polega na tym, że wszystkie porównania tej płyty do różnych wybitnych wykonawców lat 60., 70. i 80., które znajdziecie w prasie, okażą się prawdopodobnie uprawnione. Momentami będą nawet natrętne. A jednocześnie w naprawdę niewielki sposób psują przyjemność z odbioru całości. Pod tym względem to wręcz fenomenalna płyta.

Wszystkie składniki już były, ale takich proporcji – jeszcze nigdy. Poza tym liczy się fakt, jak całość brzmi. Przesłuchajcie raz i już się od tego nie uwolnicie, choćby miało być miłą dla ucha muzyką tła. Bo tak naprawdę możecie już wtedy czytać dowolne spoilery, zupełnie bez wpływu na ocenę końcową, jeśli pojawi się ta opisywana na wstępie – ale znacznie bardziej tajemnicza i złożona – przyjemność słuchania.

THE WAR ON DRUGS „Slave Ambient”
Secretly Canadian 2011
8/10
Trzeba posłuchać:
„Your Love Is Calling My Name”, „Come to the City”, „Original Slave”.

The War on Drugs – Your Love Is Calling My Name by Space3