Do usłyszenia w Polsce, cz. 2
Brak jakichkolwiek komentarzy pod poprzednim wpisem o najnowszej polskiej muzyce nie pozostawia wątpliwości – nie tylko media mają ją w nosie, publiczność tę postawę podziela. Jest więc o co walczyć, więc znów odkurzyłem półkę.
Warto było chociażby dla jednego tytułu. Album solowego projektu perkusisty Psychocukru Marcinera Awaria (odmieniać czy nie odmieniać? – z jego prawdziwym nazwiskiem Marcin Awierianow byłoby łatwiej), zatytułowany „Rebus” (6/10), jest lepszy, albo przynajmniej równie dobry co płyty tejże grupy. Może dlatego, że kompletnie wyciszony, ładnie zaśpiewany dość wycofanym głosem, wspartym najczęściej tylko perkusją i gitarą, czasem jakimiś klawiszami. Nie do końca na szczęście zepsuty przez średniej klasy domową produkcję. Ładne melodie. Są nawet utwory, których posłuchać trzeba: „Czerwone słońce”, „Love Me”, „Dont”, „So Why”. Jak przystało na wydawnictwo własne artysty, płyta do kupienia na Allegro. Widziałem przy okazji, że pewien allegrowicz sprzedaje już z drugiej ręki, ale za to o 1,90 zł drożej niż „How To Dismantle Atomic Bomb” U2 i o złotówkę drożej niż jakieś Oasis. Słusznie. Chociaż ja bym (z różnych względów) jednak trzymał. Tylko ten akcent, polska słabość, „rewoluszyn” – błagam, słicz tu Polisz nekst tajm!
Nowej Job Karmy – zredukowanej dziś do rozmiarów duetu – słucham po kawałku już od miesiąca i choć kiedyś (a pamiętam początki tego zespołu) byłem bliżej takiej mrocznej muzyki wychodzącej z industrialu i nowej fali, to jednak kapitalne brzmienia syntezatorów jestem tu w stanie docenić. Płyta „Punkt” (znów 6/10) nie jest w żadnym razie rewolucyjna, ale dołująca jak ta lala i ma całkiem ładne, analogowe brzmienie, którego nie powstydziliby się wykonawcy z tej branży za granicą. Może by tak dopracować brzmieniowo nową płytę Marcinera Awarii następnym razem?
„One Million $” (4/6) grupy La Men, zasłużonej i znanej w pewnym momencie choćby z emisji w Trójce, brzmi nawet dość żywiołowo jak na wracających po 20 latach rockmanów. Riffy gitarowe na poziomie, przyzwoite partie wokalne po angielsku z nieco staroświeckimi chórkami (ale harmonicznie ciekawe bardzo – np. w „Walk On Tine – 4KT”) – nie podniosło mi to wprawdzie ciśnienia, ale fani muzyki rockowej sprzed lat mogą się z tego ucieszyć, bo kapela wraca stylistycznie do tego samego dokładnie momentu, w którym przerwała działalność. Taki dość zdrowy anachronizm, czyli – tak,tak, słusznie czytacie między wierszami – przyzwoicie zrobiona nuda.
Do tego Natalia Kukulska ze swym mężem Michałem Dąbrówką. Muszę powiedzieć, że nie miałem szczęścia do ich rodzinnej płyty „CoMix” (5/10), bo najpierw podchodziłem do niej jak pies do jeża, a po dokładnym przesłuchaniu i opisaniu coś mi zjadło już gotowy tekst, co przyjąłem ze zgrozą, bo brnąć jeszcze raz przez ten materiał od nowa to jednak rzecz momentami bolesna. Zrobiłem to jednak na fali wiary w Natalię, u której ostatnio bywało muzycznie lepiej niż średnio (Sexi Flexi), a mimo wszystko ciągle nie udaje jej się złożyć spójnej płyty z utworów, które ma pod ręką. Ta, choć spięta wspólnym mianownikiem rodzinnej spółki, też spójna nie jest. Anglojęzyczna część utworów z reguły drażni paskudnie swoim bezpłciowym, bezstylowym brzmieniem. Polskie budzą nadzieję, bo w paru miejscach zgrabnie odwołują się do krajowej tandety z epoki Peweksu – tak jest i w „To jest komiks”, i w „Wierzę w nas”, i wreszcie w sięgającym wprost po stylistykę Anny Jantar utworze „Niewidzialna”. Teksty pisze Natalia bardzo przyzwoite, choć też w zabawnym tonie lat 80. – trochę rozrywki, trochę edukacji. Jak w „To jest komiks”: „Chcesz poznać prawdę / Wybrałeś drogę złą / Na próżno szukasz jej wśród kolorowych stron”. Ale już całość robi niestety przygnębiające wrażenie niemożności połatanej kliszami. Z tego wszystkiego okładka i zdjęcia w środku chyba najfajniejsze.
Na deser nowa Kumka Olik o dość atrakcyjnym tytule „Podobno nie ma już Francji” (6/10) i przebojowym singlem pod tym samym tytułem. To jest fenomenalny zespół jak dla mnie, bo z fazy juniorskiej od razu przeszedł do rutyniarstwa. Druga płyta po roku, żadnych śladów amatorki, poza może beznadziejnym falsetem w „Niedojrzałości”, ale może to tylko autoironia. Poziom wykonawczy jak u wykonawców pamiętających lata 80. – niestety, teksty też podobnie wyprane z młodzieńczych emocji jak u 40 latków (sorry, ale przemyślenia dotyczące niedojrzałości to dziś też domena ludzi po 40-tce). Za to w warstwie rytmiczne i syntezatorowej mało kto w Polsce próbował iść w stronę Vampire Weekend („Indii”, „Tylko czarny śnieg” – tu z domieszką Beiruta), a tu mamy parę takich wycieczek. K.O. udowadniają, że mają w sobie mnóstwo talentu i bardzo dużo dzikiej sprawności, tylko zamiast tych dwóch płyt na dzień dobry wolałbym jedną naprawdę mocną od strony repertuarowej. No i ta nazwa. Może jeszcze nie jest za późno ją zmienić – słaba trochę. Porównajmy coś mocnego, na przykład „Tako rzecze Zaratustra”, z „Tako kumka Olik”…
Na końcu chciałem sprawdzić, czy nie wyszedłem na ostatniego lamusa, w ogóle zauważając istnienie Kumki i zajrzałem do Internetu. Ku mojemu zaskoczeniu, na Screenagers Kuba Ambrożewski napisał kilka dni temu z grubsza podobnie. Ale zawsze to lepiej być nieoryginalnym niż niesprawiedliwym.
Komentarze
ja lubię czytać recenzje polskich płyt, mam nadzieję, że będzie ich więcej.
Z poprzedniego wpisu We Call It A Sound bardzo okej. Dla mnie w dodatku pozytywne zaskoczenie, bo nie miałam na początku świadomości, że słucham polskiej płyty, czyli mam pewność, że podeszłam bez obciążeń. Ale poprzednio zabrakło ocen – jest szansa na uzupełnienie?
A teraz czuję się zachęcona do Kumka Olik, a po recenzji na screanagers jakoś nie byłam.
Co do nowej kumki, to ją przesłuchałem raz, kiedy była na majspejsie. teraz chciałem sobie ją odświeżyć, ale ją zdjęli ze strony. na niagaro też nie ma. zresztą (tu już trochę abstrahuję od płyty) strasznie mało ciekawych rzeczy tam na razie jest. the dead weather nie ma, mgmt nie ma, yesayer nie ma. zresztą springsteena nie ma również, a younga jest fragment katalogu geffenowskiego (co swoją drogą nie jest złe, bo wreszcie mogłem posłuchać everybody’s rockin i landing on the water). a niby dwa miliony piosenek maja. no, nieważne, szykuję porządny wpis o nich u siebie, no ale to taka dość rozbudowana dygresja.
wracając do KO, to po tym jedynym jak na razie przesłuchaniu mam wrażenie, że zamienili po prostu CKOD i strokesów na Vampire Weekend i Yeasayer. Piosenki same w sobie są trochę lepsze niż na „jedynce”, ale to trochę mało. nadal jest to dość słaby zespół z potencjałem na coś dobrego. ale może jak się porządnie do niej zabiorę, to zmienię zdanie.
A, ciągłe oddawanie hołdu Holakowi ojcu (nazwa debiutu, nazwa zespołu, kowerowanie „Na placu Wilsona” Malarzy i Żołnierzy) trochę mnie mierzi i działa na niekorzyść chłopaków.
Ogolnie na świecie czytaj nie w Polsce jak masz coś swojego czytaj akcent to znaczy słicz tu polisz nie jest Ci do końca potrzebny, nie ma nic bardziej denerwującego niż plski wykonawca śpiewający idealny angielskim/amerykańskim akcentem. Małpowanie zawsze nam dobrze wychodziło ale kolega Bartek na pewno w swej mądrości i Boba Marleja ( połlisz pisownia ) chciałby nauczyć odpowiedniego akcentu. Tylko czy dałoby się tego słuchać. Płyty jeszcze nie mam ale łyszałem na majspejsie. Gratuluje brzmienia
@wieczór –> Z zawartością Niagaro mam z grubsza to samo. 😉
@maia –> Będą. Dzięki za zwrócenie na to uwagi.
@str –> Będą wracały, dzięki.
@PlisTelMiLaj –> Boba Marleya nie uczyłbym akcentu, bo tak się składa, że na Jamajce angielski jest urzędowym językiem, a dialekt patois ma status odrębnego bytu. Angielski w wersji ze wschodniej Europy nie ma, podobnie jak angielski z akcentem niemieckim czy francuskim. W moim podejściu jest dość żelazna logika. Jeśli nie śpiewasz w swoim języku narodowym, to znaczy, że chcesz być słuchany poza swoim krajem, dotrzeć dalej. I jeśli już się na to decydujesz, to nie ma nic piękniejszego niż dobry angielski.
W zasadzie jesteśmy i tak nieźli, gdy chodzi o akcent, ale polecałbym, drogi kolego, posłuchać wykonawców ze Skandynawii. Od Abby i A-ha po The Hives czy Peter, Bjorn and John.
A płytę Marcinera Awaria polecam bez względu na te mankamenty.
jakoś mnie ta kumka Fcale a fcale nie przekonuje…
za to rebus jak najbardziej
Może i dyskryminuje mnie moje lubuskie pochodzenie
ale na miłość…co z wydawnictwem panie Bartku „NOC POZA DOMEM/error” zespołu Kawałek Kulki przecie to dziwactwo godne pana piÓra…
całuski Paw
@paw –> Będzie na pewno. Sterta się zmniejsza sukcesywnie.
Don’t be a poor person – sprawdziłem polecam.
Oj nie lubimy Kukulskiej i to bardzo. Któryś z kolei tak silnie subiektywny i krytyczny tekst o tej wokalistce. Jak dla mnie ta płyta jest naprawdę dobra, przecież to nie jest concept album, żeby płyta musiała być spójna. Kukulska od Sexi Flexi przeszła niesamowitą przemianę, jest świeża i nie odcina kuponów jak jej koleżanki z lat 90. Traci w sensie komercyjnym (mimo popowego materiału dla radia jest za trudna!) fajnie, że się nie zraża i robi swoje, nie rozmienia sie na drobne w programach z gwiazdami jedynie w tytule… to się chwali.
Ja wiem że to nie jest muzyka która zmieni świat muzyczny, ale nie o to w popie chodzi,
W porównaniu jednak do tego co aktualnie dzieje się w polskim popie i co tworzą jej koleżanki wokalistki( Steczkowska, Górniak, Markowska, Cerekwicka) jej muzyka naprawdę zaczyna odbiegać, chociażby za to wielki plus ma u mnie, trzymam kciuki za jej dalszy rozwój, bo niewątpliwie Kukulska jest jeszcze w stanie sporo zaproponować. Trzymam tym bardziej kciuki, bo nie ma nad sobą nimbu artyzmu i pseudo wielkiej sztuki (Nosowska, Kayah, Jopek), który generuje wysokie sprzedaże płyt, nie sprzedaje się wszędzie i o każdej porze (Górniak, Markowska, Doda), co nie przyczynia się do popularności… jest w niszy jakby nie było… dlatego tym bardziej warto wspierać.
@Marcin –> Chciałbym ja lubić za to, co robi, ale nie udaje mi się. „Sexi Flexi” było tu chlubnym wyjątkiem i przychylnie o tym albumie pisałem. Nowa płyta jest po prostu dość marna, jeśli chodzi o kompozycje – co zresztą udowadnia brak odzewu na te piosenki. To nie „za trudna” jest ta płyta, ale po prostu za słaba kompozytorsko (w tekstach jest nawet nieźle, o czym wspominałem).
To fakt, z nimbu pseudowielkości Kukulska się otrząsnęła, i dobrze. Ale co do sprzedaży wszędzie i o każdej porze? Proszę nie zapominać, jaka kampania reklamowa (moim zdaniem dobrana fatalnie, ktoś tu NK źle doradzał) poprzedzała wydanie nowej płyty, no i że premiera materiału miała miejsce jednak w „Dzień Dobry TVN”.
Jestem gotów wesprzeć ja w każdym momencie, gdy tylko nagra płytę, która będzie tego warta.
La Men. Pamiętam Ich nagrania publikowane przed laty w radio. Wtedy porwały mnie skojarzenia z „trójkolorową” twórczością King Crimson. Wiem, że to odważne porównanie, a jednak zadziałało. Kupiłem sprzedawaną wtedy kasetę i cieszyłem się każdą chwilą spędzoną z naszą, krajową muzyką, graną w tak karmazynowych klimatach. To były jeszcze inne czasy, a La Men wyprzedzili o kroczek nowe u nas trendy. Chyba niestety trafili na zły okres dla muzyki, pełen kiczu i dyskotekowego chłamu, bo przez wiele lat trudno było trafić na ich nagrania.
Nowa płyta cieszy. Tak trzymajcie. Wprawdzie nie jest to pop(elina) dla mas, ale naprawdę płytka zawiera mnóstwo świetnej muzyki, którą warto polecać fanom solidnego grania.
No i aż się prosi o pełne nadziei pytanie: czy będą wznowienia starszych nagrań?
Bardzo na to liczę 🙂
Pozdrawiam