Ratunku, literat nas pobił!

Właściwie nie mnie zmiażdżył Adam Wiedemann swoim gorąco komentowanym tekstem w „Dwutygodniku”, tylko pomysłodawców/wydawców płyty „Miniatury” Eugeniusza Rudnika, którzy dość obszerny zbiór małych form legendy Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia (łącznie 120) uzupełnili o remiksy i nowe interpretacje autorstwa tłumu młodszych wykonawców (łącznie 40 nowych wersji). Tych ostatnich jednak Wiedemann w pakiecie kupić nie chciał, co sygnalizuje obcesowym „kopa w dupę i wracaj na swoje zagony”. Bo mu się nie podoba, że remiksy „wciągają Rudnika na sztyft popkukltury, która wszystko przemiela w pieniądz”. Uważa też, że wybitny kompozytor wykonał „wymuszony ukłon w stronę muzycznego zaścianka”, biorąc tę czwartą płytę zestawu za coś dla bywalców dyskotek. Kilkoro spośród moich znajomych linkowało ten tekst dla beki, ale skoro jedna publiczna instytucja kultury (NInA) zamówiła i wydrukowała w ten sposób ocenę działań drugiej publicznej instytucji kultury (NCK), a jeszcze rzecz dotyczy ważnego wydawnictwa, a wśród 40-tki „dyskotekowców” znalazło się paru dość znaczących, spróbujmy to jednak potraktować poważnie.

To jest tak (że powtórzę za komentarzem, którym posłużyłem się już na zamkniętym forum): gdyby nie potężne wsparcie generacji młodszych od Adama Wiedemanna artystów i kuratorów, nie byłoby dziś pewnie żadnego powrotu Rudnika. Gdyby nie tłum nazwisk tych „dyskotekowców”, jak ich raczy AW nazwać, szum wokół wydarzenia byłby pewnie mniejszy – jak przy sławetnym pionierskim czteropłytowcu Rudnika z Polskiego Radia (2009 r.), któremu i sam Wiedemann poświęcił niegdyś znacznie mniej miejsca (a nie było tam przecież mniej do opisywania). Dodatkowo gdyby nie towarzyszyły takim płytom projekty remikserskie, toby się często w ogóle nie mogły ukazać, bo kiwający się i tak system grantowy w dziedzinie muzyki foruje zwykle takie pomysły, z których wyjdzie przy okazji jakaś wartość dodana wynikająca np. ze współpracy międzypokoleniowej. Zresztą gdyby system grantowy nie był na to nastawiony, to byśmy ze znajomymi toczyli dyskusje, że monokultura reedycji albo że tylko starych wydają. Więc argumenty Wiedemanna może i są słuszne, ale rynek muzyczny to nie książkowy, tu trzeba nieźle zakombinować, żeby się cokolwiek ukazało, sprzedało w pięciu sztukach i zostało ze swadą i brawurą graniczącą z ignorancją rozjechane przez reprezentanta sąsiedniej artystycznej dziedziny.

Z pięcioma sztukami to przesada, ale mniejsza niż w słowach o przemielaniu w pieniądz, bo wydawnictwo to – podobnie jak poprzednie, wciąż dostępne „ERdada na taśmę” – ukazało się w nakładzie 700 sztuk. Samochodów wydawca sobie za to nie kupi, a autorzy nie będą się pewnie za honoraria tygodniami szlajać po restauracjach. Zaznaczmy też od razu, że tych Rudnikowych miniatur jest tu ponad 200 minut. Większość to lekkie, pomysłowe impresje, przestrzenne, bardzo różnorodne sytuacje dźwiękowe, nagrane z akuzmatyczną wyobraźnią i rzemieślniczą pewnością „taśmociąła”. Razem stanowią jednak całość bardzo gęstą i niemożliwą do uważnego przesłuchania za jednym zamachem. Trudno się o tym pisze i uśrednia. Remiksy są więc nawet – na swój sposób – pewnym kluczem interpretacyjnym, a goście ułatwiają ustosunkowanie się do oryginałów, poza tym, że jeszcze sprowadzają własną publiczność, nierzadko wielokrotnie większą niż grono miłośników mistrza i bohatera albumu. Choć zgadzam się z kolegami, którzy najchętniej by całość widzieli udostępnioną w sieci. Miałoby to sens i nie gryzło się wcale z ideą efektownego fizycznego wydania.

Płyta remikserska nie jest – zgodnie zresztą z przewidywaniami – równa, nie proponuje żadnej hierarchii, ani nie buduje żadnej historii (choć ten Zenial na koniec puentuje i zamyka rzecz świetnie). Jest demokratycznym, alfabetycznym zbiorem miniatur o różnym stopniu zanurzenia w muzyce Rudnika. Gest, jaki wykonuje Wiedemann, skreślając za jednym zamachem wszystkich, włącznie z podejmującymi realną rozmowę z kompozytorem utworami, jest jednak gestem infantylnym, wręcz głupim. Na poziomie marketingowo wpajanej nam ufności w potęgę wielkiej marki, każącej ignorować tych wszystkich, których nie znamy. Być może autor rozprawki załapał się na to podejście i każe mu ono przy okazji odrzucić z założenia kilka miniatur podejmujących na bardzo wysokim poziomie dyskusję z oryginałami i przenoszących je w zupełnie inny wymiar (Rongwrong, Kucharczyk, Remek Hanaj, Sroczyński/Pospieszalski, Trzy Tony, John Lake, Pleq – i mógłbym jeszcze wymieniać) i wyrzucić do kosza twórców – powiedzmy to sobie teraz szczerze – o renomie światowej, jak Księżyc, Jacek Sienkiewicz czy Jacaszek. A nawet w wypadku gorszych nagrań z tej płyty jest o czym rozmawiać – pozostaje choćby dyskusja na temat tego, w jaki sposób wykorzystywane środki, instrumenty, wpływają na ostateczny kształt muzyki. W przeciwieństwie do Wiedemanna tej czwartej płyty zestawu posłuchałem z ciekawością i uważam, że przynajmniej 10-15 spośród tych reinterpretacji powinno usatysfakcjonować najbardziej oddanych miłośników działań Rudnika, a kilku z całą pewnością nie rozpoznałby jako obcego ciała na płycie Rudnika sam autor tekstu z „Dwutygodnika”.

Największy problem tkwi jednak w tym, że nawet co do swoich wyjściowych przypuszczeń Wiedemann się fundamentalnie myli, z czego pewnie zdałby sobie sprawę, lecz nie dość, że płyty nie chciał dokładnie przesłuchać, to nie chciał również doczytać (zbyt krótkiej jego zdaniem) części tekstu poświęconej Rudnikowi. Jest tam dokładne wyjaśnienie całej sytuacji z cytatem z kompozytora, który sam proponuje dołączenie do zestawu remiksów. Więc nawet nie przymus wynikający ze sposobu finansowania, a na pewno nie gwałt na autorze. Chyba żeby Wiedemann sugerował, że wydawcy mieli nie tylko twórczość Rudnika zbezcześcić, ale i samego twórcę okłamać, wkładając mu w usta słowa, których nie wypowiedział?

Dlaczego użyłem formy mnogiej w tytule i utożsamiłem się z pobitymi? Otóż wydaje mi się, że Wiedemann podchodzi do świata muzyki, stosując kryteria rodem z pewnego mentorskiego, dogmatycznego kosmosu, z którym w muzyce spotykamy się dość rzadko, a jeśli już, to traktujemy jak opowieści o bezwzględnej wyższości Led Zeppelin i Pink Floyd nad czymkolwiek innym. Podchodzi się tu do tego tonu z pobłażaniem, jak do jakiejś ciekawej skamieliny. Może to echo faktu, że kultura literacka zmienia się wolniej niż muzyczna – i tu bym zresztą krytyka po trosze usprawiedliwiał. Rozmawiając o muzyce, żyjemy – mam wrażenie – w ciągłej świadomości tego, jak różnorodne są gusta, jak wiele specjalizacji, jak wiele różnych hierarchii i jak śliskie bywają kategoryczne sądy w tej dziedzinie. Szacunek dla drobnych, nowych, niezależnych, uciśnionych jest w środowisku muzycznym potężny. Czasem nawet paraliżuje w ocenach. Nie mówię, że powinniśmy się go wyzbywać – środowisko muzyczne słusznie ma dziś, przy wszystkich elektronicznych formach dystrybucji i zaangażowaniu odbiorcy (remiksy są przykładem), większą pokorę w stosunku do gustów osobnych, amatorów i dzieł niewybitnych. Ale pokazał Wiedemann przy okazji, że trzeba dziś literata, by rozkręcić naprawdę gorący spór w świecie muzycznym. Że wystarczy czasem językowa sprawność i odrobina dezynwoltury, żeby się zakotłowało. I to mu się pisze w poczet zasług – a może ta kontrowersja zaowocuje ruchawką, a ruchawka przyciągnie parę osób i do Rudnika, i do jego duchowych wychowanków? Energii Wiedemannowi w każdym razie nie brakuje, choć z niczego poza nią nie brałbym tu przykładu.

EUGENIUSZ RUDNIK Miniatury, Requiem/NCK 2015 (4CD), 8/10

rudnik_miniatury