10 płyt – październik 2014
Początkowo ten wpis miał nosić tytuł „Z gramofonem i z łopatą”, bo moja sytuacja w październiku przypominała dramat drogowców w środku zimy. Mając do dyspozycji 12 miesięcy w roku wydawcy upierają się dwukrotnie więcej publikować w październiku. A ponieważ jednocześnie organizatorzy festiwali upierają się, by na ten czas wykurzyć dziennikarzy z redakcji i domów, żeby przypadkiem nie mieli jak tych wszystkich płyt wysłuchać, robi się jeszcze gorzej. Zaś biorąc pod uwagę to, że w redakcjach pytają już nieśmiało o teksty na święta, część wrześniowych, październikowych, a czasem i listopadowych premier nigdy nie doczeka się kontaktu z redakcyjnym gramofonem (co może nawet ma sens w wypadku tych gorszych premier). A później w ruch pójdzie łopata, żeby się odkopać w grudniu. Zatem dziś początek powtórki zamierzonej na dwie kolejne blogowe notki. Ciąg dalszy nastąpi.
DAG ROSENQVIST, RUTGER ZUYDERVELT „Vintermusik”
Zoharum 2014, 8/10 ♫
Trzeba posłuchać: „Frost”, „Ljus i november”, „Islossning”
Zacznijmy od czegoś jednoznacznie pozytywnego. Szwed nagrywający także jako Jasper TX oraz Holender lepiej znany jako Machinefabriek. Potężne brzmienie uderza od początku. Gitarowe pasaże w „Gras som bryts och gar av” i całe mnóstwo kolejnych instrumentów (fortepian, trąbka, instrumenty perkusyjne, głosy) robią z tego coś więcej niż tylko album w stylu ambient czy dark ambient. Jeśli chodzi o przetwarzanie brzmień gitar, także sprzężeń gitarowych (świetny „Ljus i november”!) zaskoczy i spodoba się to także fanom Fennesza. Imponująca, bogata i świetnie zrealizowana (a dodatkowo zmasterowana – przez Łukasza Miernika) muzyka o sporej skali dynamicznej trafiła na płytę wydaną w 2007 roku na CD-R w 200 kopiach, teraz wznowiona przez polską wytwórnię Zoharum, też w limitowanym nakładzie 300 sztuk. Choćby z tego powodu wstyd nie mieć. Gdy ostatnio zaglądałem na stronę, było jeszcze 49.
SBTRKT „Wonder Where We Land”
Young Turks 2014, 7/10 ♫
Trzeba posłuchać: „Higher”, „Voices in My Head”
Trudna druga płyta Aarona Jerome’a moim zdaniem ani nie czyni z tego producenta lidera popu na tropie dubstepu, ani też nie jest jakimś szczególnym zawodem. Przegląd ciekawych wokalistów pokolenia – o, to już bardziej, zważywszy na liczbę gości. Kompletnie niepotrzebny wydaje mi się tylko Ezra Koenig, nieźle wypada Sampha, świetnie A$AP, nie najgorzej przychodząca z innego nurtu Caroline Polachek. Całość jest lepsza niż suma składników. I chociaż nie ma tu wielkich utworów ani rewolucyjnych brzmień, nie ma też miejsca na nudę. Zastanowiłbym się zarówno nad zakupem tej płyty, jak i nad przyjściem na warszawski koncert 12.11.
ERLEND ØYE „Legao”
Bubbles/NoPaper 2014, 5/10 ♫
Trzeba posłuchać: „Bad Guy Now”.
Erlend gra reggae? Naprawdę, i musiał po to pojechać aż do Islandii (z Sycylii, gdzie – jak mi się zdaje – wciąż mieszka). Jest urokliwy jak zwykle i tylko trochę bardziej kiczowaty niż dotąd. Nauczył się śpiewać po włosku, z czym ujawnił się na polskiej trasie koncertowej (w tym samym Basenie, gdzie wystąpi SBTRKT) – wprawdzie płyta nie drąży tego wątku, ale robił bez wątpienia wrażenie na studentach z Erasmusa, którzy najwyraźniej go lubią, bo na warszawski koncert przyszli. Czy ten flirt z pościelową estetyką z lat 80. i tanią wersją reggae jest zamierzonym, żartobliwym posunięciem stylistycznym? Wolałbym, bo jeśli nie, to musiałby być komercyjnym krzykiem rozpaczy. A za bardzo lubię muzyka Kings Of Convenience i The Whitest Boy Alive, jego sposób śpiewania, żeby uwierzyć w to ostatnie.
COOLY G „Wait ‚Til Night”
Hyperdub 2014, 3/10 ♫
Trzeba posłuchać: Powodów nie znalazłem.
Wysilona, drugorzędna, nieciekawie śpiewana i pozbawiona głębi muzyka na tropach dubu i dubstepu, która kojarzyć się może co najwyżej ze stockową odpowiedzią rynku na sukcesy Buriala i podobnych, z którą gatunek zejść może na poziom „X Factora”. Przykro, że to Hyperdub firmuje ten album. A już bardzo słabo, że wydaje ten album w ważnym rocznicowym (10-lecie) dla siebie sezonie 2014. Bohaterka kilkustronicowego „Invisible jukebox” ostatnim numerze „The Wire”, po przejrzeniu którego zacząłem robić to, czego zwykle nie robię: szukać, czy gdzieś w środku nie zaplątała się aby reklama Hyperdubu.
ALLO DARLIN’ „We Come from the Same Place”
Fortuna Pop 2014, 5/10 ♫
Trzeba posłuchać: „Bright Eyes”.
Niezależny, ale też niezbyt odkrywczy, a za to bardzo skonwencjonalizowany pop z Londynu na kolejnej już, trzeciej płycie zespołu z Elizabeth Morris w roli głównej. Wokalistka gra na często tu powracającym, modnym ukulele, jeśli chodzi o kompozycje – są momenty. Ale utwory jej zespołu sprawiły, że uparcie wracała mi myśl, dlaczego nie poświęciłem więcej czasu ostatniej płycie Belle & Sebastian. Punkt więcej za utwór numer 5.
VASHTI BUNYAN „Heartleap”
FatCat 2014, 7/10 ♫
Trzeba posłuchać: „Jellyfish”, „Mother”, „Shell”.
Bunyan już niebawem na żywo w Polsce, po raz pierwszy w historii, w kameralnej sali NOSPR-u (tu szczegóły). Warto więc poznać jej nową, trzecią w 50-letniej karierze płytę. No a poza tym w Katowicach folkowa wokalistka zagra pewnie i zaśpiewa prawie cały repertuar tego albumu. Nie należy mieć jednak oczekiwań takich jak w stosunku do dwóch poprzednich wydawnictw. To dalej ten sam obraz wrażliwej, kruchej, balladowej twórczości. Jej delikatność może mieć dla niektórych wymiar lekkiej monotonii. Tyle że to jednak śliczna monotonia na poziomie, podana w bardzo minimalistycznym akompaniamencie (wolę fortepian niż gitarę).
PHILIP SELWAY „Weatherhouse”
Bella Union 2014, 6/10 ♫
Trzeba posłuchać: „Let It Go”.
Wspominałem już o drugiej solowej płycie perkusisty Radiohead, która może tym razem spokojnie rywalizować z najnowszym albumem Thoma Yorke’a. Nic wielkiego, ale rzecz może trochę polepszyć humory co bardziej rockowych fanów Radiohead. Trzyma rytm jak w Massive Attack, aranże są pełne dramatyzmu (którego dodaje smyczkowy zespół The Elysian Quartet), ale utwory formalnie dość zwarte. Melodyczne nawiązania do Radiohead pojawiają się tu od czasu do czasu („Ghosts”), ale nie są dominantą tej płyty. Równie dobrze można by było powiedzieć, że Selway inspiracji szuka tu w rejonach Bowiego („It Will End in Tears”). Choć oczywiście pozostaje ubolewać, że Yorke i Selway minęli się w tym roku raczej na poziomie Selwaya niż Yorke’a.
BELL GARDENS „Slow Dawns For the Lost Conclusions”
Roecket Girl 2014, 6/10 ♫
Trzeba posłuchać: „Darker Side of Sunshine”.
Duet Kennetha Jamesa Gibsona (Furry Things, Eight Frozen Modules) z Brianem McBride’em (Stars of the Lid) i ich druga płyta. Ładne, powłóczyste ballady z gitarowymi aranżami przywodzącymi na myśl folk i country (dużo robi pod tym względem elektryczna gitara hawajska) i inspiracjami sięgającymi nawet Pink Floyd (okolice „Brain Damage”?). Jest jednak duże prawdopodobieństwo, że uśpią słuchacza. Poza być może fanami McBride’a, dla którego samego ta płyta mogłaby być dużym zaskoczeniem po działaniach w Stars of the Lid. Poza tym jak wiadomo słuchaczy Stars of the Lid relatywnie trudniej uśpić niż innych.
JOHANNES FRISCH & RALF WEHOWSKY „Which Head You’re Dancing In?”
Monotype 2014, 6/10 ♫
Trzeba posłuchać: „Crisis in Space”, „Dub Clap Move”.
Nie po raz pierwszy muzyk Kammerflimmer Kollektief, grupy raczej przyjemnej niż ważnej, nagrywa wspólnie z założycielem formacji P16.D4, raczej ważnej niż przyjemnej (choć to oczywiście paskudnie subiektywne oceny). Nie to, że od razu biorą z pierwszej wagę, a z drugiej przyjemność, ale z pewnością błądzą pośrodku w swojej podróży w ciągi abstrakcyjnych glitchów. Momentami płyta przenosi nas w rejony gęstych, dość natarczywych rytmów i abstrakcyjnych zbrudzonych brzmień kojarzących się ze stylistyką Autechre, kiedy indziej zatrzymuje się na poziomie kontemplowania pojedynczych dźwięków i ciszy, w kulturze bardziej akademickich nurtów muzyki XX-wiecznej. A wszystko to – w sposób dla mnie jednak dość zaskakujący – spina dedykacją dla Ornette’a Colemana, jednego z ojców free jazzu, co nie wyprowadziło mnie z pewnej konfuzji.
FUTURE 3 „With and Without”
Morr Music 2014, 5/10 ♫
Trzeba posłuchać: „Revenant”.
Wielki (?) powrót duńskiego tria tworzonego przez Andersa Remmera (Dub Tractor), Thomasa Knaka (Opiate) i Jespera Skaaninga (Acustic) – to brzmi imponująco. Nie powala dziś za to powtórka z estetyki pokomplikowanego elektronicznego popu, który w istocie okazuje się muzyką dość prostą, lecz barokowo pełną różnych robiących wrażenie drobiazgów, takiego elektrośmiecia, albo lepiej – elektromelizmatów. Jak zwykle ostatnio Benoît Pioulard sprawdza się dobrze w roli współczesnego Davida Sylviana. Ogólnie jednak potwierdza się to, że zebrane w jednym miejscu – nawet przyjemne – średniaki się nie sumują, tylko dalej uśredniają.