Nasze autostrady przegoniły ich autostrady
Wracam z wakacji i od razu robi mi się weselej. No bo wakacje były zasadniczo bez internetu (inaczej nie zaliczałyby się jako wakacje) i z możliwie niewielkim dostępem do wiadomości. Zdążyłem więc tylko zapoznać się powierzchownie z historią zestrzelonego boeinga, usłyszeć o sankcjach dla Rosjan i zaobserwować (tego samego ranka) jak w hotelu klasy ekonomicznej przy włoskiej autostradzie grupa młodych (30 lat na oko), ubranych kuso, ale za to porządnie obrandowanych Rosjan zamawia do śniadania igristoje. Kawioru lokal nie prowadził, ale korek strzelił. No i śmiesznie zrobiło się, gdy już odpaliłem polskie radio i usłyszałem o korkach – tym razem bardziej dramatycznych – na polskich autostradach. Korki? Jakie korki?!
Korki, jak słyszałem, wzięły się stąd, że wszyscy naraz postanowili jechać do Gdańska. A że Polaków jest w sumie dość dużo, autostrada się zakorkowała. Było to bodaj nasze pierwsze ogólnonarodowe doświadczenie z korkami na drogach szybkiego ruchu (poza wypadkami i innymi dramatami), więc należy je odnotować i przygotować się na następne, bo jako naród dość zacofany w temacie autostrad właśnie – razem z bramkami – zyskaliśmy jeden z najważniejszych letnich tematów cywilizowanego świata. Bez zdradzania rodzinnych szczegółów muszę jednak dodać, że choć przebyłem w czasie ostatnich dwóch tygodni prawie 5 tysięcy kilometrów, to trafiłem na 2 godziny całkiem niemiłych korków na niemieckich autostradach, 1,5 godziny we Francji (w okolicach Lyonu – unikajcie, gdy tylko możecie, bo bez szczegółowej informacji o zwyczajach Francuzów utkwicie tam w korku na bank), we Włoszech może z 5 min. i – uwaga! – żadnych korków w Polsce, którą da się poza tym przejechać z najwyższą z wymienionych krajów średnią prędkością. Prawie nie ma robót, a poza tragicznym Weekendem, Gdy Polska Wyjechała Nad Morze – jeżdżą w większości TIR-y i pojedyncze samochody, w dużej części na zagranicznych rejestracjach.
Korki – w jeszcze innym znaczeniu – wysadzi wam płyta, której nie wziąłem w podróż z powodów bezpieczeństwa: noga mi przy niej chodzi w sposób zagrażający spowodowaniem wypadku, albo przynajmniej przepaleniem sprzęgła. Ale była za to pierwszą, na którą się rzuciłem po powrocie, bo została mi w pamięci jako album kompletnie wariacki. Zapamiętałem ją jako chasydzką odpowiedź na Girl Talk albo 2 Many DJs. Czyli swobodny miks mniej lub bardziej rozpoznawalnych motywów, z którym spadamy – już nawet nie szybujemy, tylko lecimy jak kamień – w zupełnie nieznanym kierunku, w tempie momentami opętańczym. A przy tym miks, który za podstawę bierze sobie muzykę żydowską, zaskakujące wersje przebojów w jidysz (znakomite „Raindrops Keep Falling On My Head” w wykonaniu bodaj sióstr Barry – tutaj ten cover w oryginale), klezmerka, nagrania etniczne, elementy muzyki tanecznej zamieniające się w noise (przejście w 24 minucie to krzyżówka DJ-a Tiesto i Merzbowa) albo przypominające – swobodnymi zwolnieniami i przyspieszeniami – zabawy z taśmą w studiach eksperymentalnych. Jest to poza wszystkim frenetyczna muzyka bez ograniczeń i bez barier. Także narodowych. Niejednemu antysemicie wypadnie w tańcu sztuczna szczęka.
Wiem, trochę przetrzymałem tekst o tym albumie. No bo płyta wyszła tylko w 77 kopiach i już się najwyraźniej sprzedała. Ale czy takie sytuacje najmocniej w tych czasach nie wpływają na ambicję? Czy nie są to aby jedyne momenty, które zmuszają do poszukiwań nawet tych najbardziej zorientowanych? No dobra, niestety nie w tym wypadku, bo całości możecie sobie odsłuchać tutaj, co zresztą, jeśli klikacie bez zwłoki na linki, ujawniło wreszcie, o jakie wydawnictwo chodzi: „Hasidgauze Mixtape” Czarnego Latawca. Czyli Daniela Brożka, artysty, organizatora, człowieka pisującego też o muzyce i okazjonalnego gościa komentarzy na niniejszym blogu. Mam nadzieję, że w swojej sprawie tym razem nie zabierze głosu, bo pewnikiem coś przekręciłem. A ja będę się mógł tymczasem spokojnie odprężać po długich kilometrach przy „Hasidgauze”, z czystym sumieniem, bo obłędnie mi się ta formuła podoba. Podobnie jak to, że mam ten autostradowy epizod wakacyjny jednak za sobą, mogę wrócić do pracy i popuszczać sobie Latawca. A latawce, jak wiadomo, nie stoją w korkach.
CZARNY LATAWIEC „Hasidgauze Mixtape”
BDTA 2014
Trzeba posłuchać: jest jeden track, ale jak na 37 minut zlatuje szybko – jak już wiecie co, bo ta przenośnia już była wyżej. No, powiedzmy, że również jak szampan na cztery osoby w hotelu przy autostradzie na śniadanie. Korki? Gaspada, jakie korki!?
Komentarze
Korki na A4 są niestety czymś w zasadzie codziennym, więc Ślązacy (tradycyjnie) również takie zdobycze cywilizacyjne znają już od jakiegoś czasu.
Powodzenia w pracy.
___________
„Czarny latawiec” w 77 egz…a tymczasem udalo mi sie kupic 2 rarytasy i to dosc tanio:
1. Sounds Nice, „Love At First Sight”, Parlophone 1970
2. St John Green, „St John Green”, Flick-Disc 1968
…. w poszukiwaniach Steve Morgena, album „Morgen” (vinyl), 1969 ze slynnym obrazem Muncha na okladce, American psychodelia
https://www.youtube.com/watch?v=djY7D-9vqfg
PS a moze ktos wie o winylu Bruce Janawaya, „Puritanical Odes”, SRT 1977 (200 egz)
Zdaje się, że chasydzką, a nie hasydzką….
Witam! Wakacje wakacjami, co nie znaczy, że nie ukazują się płyty. Dołożę od siebie kilka propozycji, aby było w czym wybierać, jeśli chodzi o nadrabianie zaległości 🙂
1. Lato z free jazzem:
– Brötzmann/Adasiewicz/Edwards/Noble – „Mental Shake”
– Ken Vandermark & Paal Nilssen-Love – „Lightning Over Water”
http://www.nowamuzyka.pl/2014/07/18/lato-z-free-jazzem/
2. Paul Baran – „The Other” (muzyka improwizowana)
http://www.nowamuzyka.pl/2014/07/21/paul-baran/
3. Big Mean Sound Machine – „Contraband” – Zespół w równym stopniu oscyluje wokół afrobeatu, jazzu, psychodelii z lat 60. i 70., funku, rocka, muzyki latynoskiej i bluesowej.
http://www.nowamuzyka.pl/2014/07/23/big-mean-sound-machine-contraband/
4. Nowy album Pure Phase Ensemble:
http://www.nowamuzyka.pl/2014/07/24/nowy-album-pure-phase-ensemble-koncerty/
5. Malayeen – „S/T” (winyl) – Jesteście zainteresowani libańską sceną eksperymentalną? Jeśli tak, to koniecznie sięgnijcie po materiał grupy Malayeen.
6. Na początku lipca francuska wytwórnia Baskaru opublikowała trzy nowe wydawnictwa:
http://www.nowamuzyka.pl/2014/07/29/nowosci-plytowe-z-baskaru/
Pozdrawiam!
@Magda –> dzięki, wstyd rzeczywiście, ale chyba się zapatrzyłem na okładkę 🙂
nawizujac do poprzedniego niemieckiego wpisu Gospodarza*
____________________
TO ROCOCO ROT, Instrument (City Slang, cd/dl/lp)
nazwa palndrom; Berlinczycy, bracia Robert i Robert Lippok z basista Stefanem Schneiderem juz dwadziescia lat na scenie i kolejny album po czterech latach (2010)
to takze oscylacje muzyczne od krautrocka, post-rocka i eksperymentalnej elektroniki
obecnie przy udziale Arto Lindseya z NY ( 3 utwory wokalne) (byl na festiwalu w Roskilde z Paal Nilssenem-Lovem) https://www.youtube.com/watch?v=SlP6igbNFXw.
Art pop, avant terrain i echo Neu!, Can czy tez Tortoise. Niezla muzyka do medytacji.
Mark Beaumont w New Musical Express (NME) (19 lipca) relacjonowal z Open´er Festival
________
entuzjastyczne wypowiedzi o samym festiwalu Dana Auerbacha (The Black Keys), ktory wedlug niego mial „dziesieciokrotnie wieksza energia anizeli Glastonbury”, Alana Haim (Haim) ” najdzikszy tlum, jakiego nigdy nie widzialam”. Reporter NME zamieszcza wykres najlepszych wedlug niego uczestnikow festiwalu w na lotnisku w Kosakowie. Haim i Royal Blood w czolowce, nastepnie Foals i Jack White („mama said not to come without a Polish wife, so I am on the prowl tonight”), w kolejnosci The Afghan Wigs i Metronomy, Phoenix, na zakonczenie dziesiatki nastepujaca czworka: Phoenix, The Black Keys, MGMT i Interpol.
A sam Mark Beaumont tak o siostrach Haim i ich cover „Oh Well”: „ass- and titty shaking” 🙂
Royal Blood mistrzowie z Open´ra z „Out Of The Black” ( z BBC) …welcome to pogo!
https://www.youtube.com/watch?v=g0RCbndWlCI