Greg Kosinski, duchowy ojciec Cobaina
Siedzieliśmy tej nocy z red. JH i prowadziliśmy sobie sto pięćdziesiąte wydanie działającej od lat audycji (tak naprawdę należałoby do tego doliczyć jeszcze ponad 50 wydań HCH w dawnym Bisie). I jak przystało na 1 kwietnia, próbowaliśmy oszukiwać. Najpierw – że mamy koncertowy utwór Michaela Giry nagrany w Pardon To Tu, który właśnie został wydany na płycie. W rzeczywistości graliśmy płytę „Not Here/Not Now”. Kiedy JH zagrał najnowszego Sylvaina Chauveau, mówiąc z kamienną twarzą, że to wspólna płyta Davida Sylviana i Thoma Yorke’a, a panowie nie przemęczali się, ograniczając do minimalistycznego plumkania na fortepianie i syntezatorze, myślałem, że parsknę śmiechem. Że nie wytrzymam i tym samym wszystko zdradzę. I w ciągu minuty 50 osób wytknie nam nieudolną próbę oszustwa. Tymczasem maile przychodziły głównie z życzeniami. Pomyślałem w tym momencie, że właściwie dlaczego by całej audycji nie złożyć z takich oszukanych opisów? W końcu dzisiejszy świat muzyki jest taką materią, która mieści miliony nisz, lecz mimo to, a może nawet DLATEGO zawsze da się doszpachlować jakiś brakujący element, który stylistycznie w miarę sensownie sklei się z innymi. Jesteśmy w tym sensie uczestnikami gigantycznego szwindlu, jak u Sex Pistols.
Dalej zagraliśmy fragment nowej płyty duetu Orcas (Rafael Anton Irisarri i Benoit Pioulard – ich stylowego utworu „Half Light” można sobie posłuchać tutaj), zapowiadając to jako debiut Brandona Hollisa, syna Marka, wyprodukowany przez Paula Webba i zatytułowany „It’s No Life”. Wyobraźcie sobie tylko: syn na złość nadopiekuńczemu ojcu (który – co rzadkie – porzucił karierę, by zajmować się rodziną) nagrywa album z jednym z byłych członków Talk Talk. Sam bym chętnie takiej płyty posłuchał. W rzeczywistości nie jestem nawet pewny, czy Mark Hollis ma syna, ani czy jego syn ma na imię Brandon. Ale płyta Orcas całkiem przyjemna. Ale maile całe czas dotyczyły jubileuszu oraz tego, że na początku przedstawiliśmy się z red. JH dokładnie na odwrót (on jako ja, ja jako on) i wspomnieliśmy coś o reporterach i alkoholu w studiu.
Pozwoliliśmy sobie więc na żarcik grubymi nićmi szyty (trochę jak dzisiejsza ostra primaaprilisowa wieść z Sony – o odnalezionym wspólnym nagraniu Johnny’ego Casha i Sixto Rodrigueza). Zagraliśmy warszawski duet Wild Books, opowiadając historię brakującego ogniwa w łańcuchu inspiracji grunge’owych. Że niby na marginesie sceny pubrockowej w latach 70. działał zespół Crashed Cars z polskiego pochodzenia wokalistą i gitarzystą Gregiem Kosinskim, że grali jako support przed MC5 i Ramones w Londynie, że podglądali efekty gitarowe i uzyskali bardzo brudne, garażowe brzmienie, które po latach zafascynowało Kurta Cobaina. No i że ich płytę wyda niebawem oficyna Soul Jazz Records. Zaprezentowaliśmy przebojowy „Walk of Shame”, żeby już nie iść w „Gin” – nagranie, które na poważnie można by było pomylić z wczesnym Seattle, a może i opublikować na płycie „Nevermind”. W każdym razie posypały się maile, jak się nazywa zespół tego Kosinskiego, dlaczego nie można go znaleźć w sieci. Był nawet mail z Australii w tej sprawie. Gdzie namierzyć tego Kosinskiego?? Wspominaliśmy o tym, że w Trójce w piątek (rocznica śmierci Cobaina) pojawi się wywiad z weteranem Kosinskim. To oczywiście jeszcze jeden żart. Ale może jeszcze namówimy kogoś, żeby go sfingował, skoro zapotrzebowanie jest tak ogromne?
Wild Books to kolejny ze świetnych stołecznych zespołów garażowych. Oczywiście zdecydowanie post-Nirvana, a nie pre-. Gdy Cobain ze sobą kończył, założyciele duetu nie mogli mieć wiele lat. Ale jedno się zgadza – wokalista i gitarzysta ma na imię Grzegorz. Perkusista – Karol. Ich oparta na ciepłych, archaicznych fuzzach i dość prosto nagrana muzyka naprawdę mogłaby teoretycznie zostać wyprodukowana w latach 70. A płyta ukazała się jeszcze w ubiegłym roku w wersji kasetowej. Jest też dostępna na Bandcampie za zaproponowaną stawkę, a teraz także w wersji CD, którą – podobnie jak kasetę – opublikowała żwawa ostatnio Instant Classic Records. I nie jest to już kolejny żarcik primaaprilisowy. Chociaż po dzisiejszej nocy wiem już na pewno – świat muzyki potrzebuje ściemy.
WILD BOOKS „Wild Books”
Instant Classic 2014
Trzeba posłuchać: „Walk of Shame”, „Gin”, „Oranges & Lemons”.