Polska klęska urodzaju
W postępowaniu recenzenta z polskimi wykonawcami możliwe są dwie strategie: patrzeć na nie okiem przychylniejszym niż na zagranicę, albo stosować brutalnie twarde kryteria. Uwzględniać fakt, że jesteśmy muzycznie na peryferiach świata, czy może szukać takiej muzycznej dyscypliny, w której pozostajemy w czołówce. Problem znika, bo coraz trudniej wybrać, co by tu pochwalić – nie dlatego, że tak mało, tylko przeciwnie: bo sporo wokół do chwalenia. To nie Prima Aprilis.
Byłem sceptyczny w stosunku do dwóch pierwszych wykonawców z dzisiejszej trójki. Kyst polubiłem, gdy zobaczyłem ten zespół na żywo. Twilite też przekonał mnie dopiero tą drugą płytą. Trzeci zespół, Nerwowe Wakacje, właściwie już ogłoszono dość powszechnie odkryciem sezonu, do czego podchodzę z pewną rezerwą, ale też jestem przekonany, że za rok lub dwa będzie się o nich pisać per „wreszcie pokazali, na co naprawdę ich stać”. Punkt startu jest i tak imponujący.
Zacznijmy od Kyst, bo po rozsypującym się koncepcyjnie „Cotton Touch” tym razem wreszcie wiadomo, o co im z grubsza chodzi. I wychodzi na, że – z grubsza – o Animal Collective. Pisałem o dość powszechnej animaloidozie, a właściwie animalozie – i że są przypadki, w których rzecz mniej mi przeszkadza. To właśnie taki przypadek. W powiązaniu tych animalowych zabiegów i hipisowsko-folkowej swobody sojusz polsko-norweski idzie nawet w stronę ostatniego Akron/Family. Problem? Eee… Dziesięć lat temu dałbym duże pieniądze, gdyby ktoś mi podsunął fundusz, który sprawi, że polscy wykonawcy będą nadążać za tym, co na świecie dzieje się w danym sezonie (te trójkąty na okładce…). Zresztą ich przyjęcie na ostatnim Don’t Panic, We’re From Poland pokazuje, że ta dobrze wykonywana muzyka sprawdza się ponadnarodowo.
Czepiałbym się ewentualnie dość mętnego i chwilami mało dynamicznego brzmienia tej płyty – słyszałem juz lepsze rzeczy robione w OPT, a to, co świetnie wyszło Michałowi Kupiczowi przy okazji Indigo Tree (wśród gości grupy Kyst pojawia się zresztą Peve Lety z tego właśnie zespołu), tutaj sprawdza się moim zdaniem gorzej. Choć z drugiej strony – taka miała być kreacja i o to pewnie chodziło zespołowi. Kyst – co bardzo pozytywne – dużo lepiej niż na debiucie operuje emocjami, natężeniem dźwięku, „Waterworks” to mimo wszechobecnych kanonad bębniarskich i spowolnionych wokalnych motywów album bardzo urozmaicony. Sprawdźcie sami jutro w warszawskiej Cafe Kulturalnej na premierze tej płyty.
Przy Twilite myślałem podobnie: że przypomina mi to najnowszy Junip, ale znów przynajmniej bierzemy udział w jakimś globalnym dzianiu się w muzyce, a nie tylko biernie obserwujemy przez szybę, jak w latach 90. I tu są goście, m.in. Piotr Maciejewski na gitarach i Billie Lindahl (Szwecja) na wokalu. Wspólnie z duetem Bawirsz-Milewski stworzyli zestaw 12 bardzo jednorodnych kompozycji opartych na brzmieniach akustycznych gitar, ale obudowanych w dość bogate aranże, którym – jak u Jose Gonzaleza – udaje się sprytnie zaszpachlować dobrym warsztatem nawet gorszą kompozycję, gdy i taka się nawinie. Twilite nie są na tej płycie wizjonerami, ale bardzo imponuje mi to, że potrafią powiedzieć to, co do mają do powiedzenia. Mają świetne brzmienie (Maciejewski) i kilka momentów, w których cień ósemki wychyla się zza bezpiecznej siódemkowej oceny – choćby kapitalnie rozwijające się i domykające utwory „Days Underwater” i „Hopin'”. Dobra angielszczyzna pomoże im w eksporcie swoich nagrań, a wiadomo – w Polsce jak w Islandii, miejscowy rynek nie udźwignie wszystkich.
I wreszcie przypadek najbardziej odważny, dość oryginalny, choć muzycy Nerwowych Wakacji też mają swoje wzorce. Wyblakłe odbitki z jakichś przeterminowanych klisz ORWO sugerowałyby polskiego Ariela Pinka, a muzyka momentami dowodzi, że gdyby w Polsce istniał Ariel Pink, to może powinien się popastwić nad repertuarem takich na przykład Skaldów. Efekt końcowy jest jednak – to największy problem NW – pewnym kompromisem. Produkcja nie wnosi nowej jakości, która by mnie rozłożyła na łopatki, a niezłe melodie i bardzo wsysające słuchacza refreny są jednak minimalnie za bardzo skażone dystansem wynikającym ze słuchania „niezalu”, jak to się mówi, żeby słuchacz Zetki czy RMF-u wybrał to w telefonicznym głosowaniu.
Zupełnie va banque idą za to NW w kwestii polszczyzny, w której lider gruby Jacek Szabrański ryje bez cienia strachu, czasem przypominając mi Janerkę, czasem trochę szarżując w przenośniach, ale za to zdobywając kilka lotnych premii dzięki składaniu fraz z krótkich słów. „Więc myślisz, że jest tak, że ktoś za ciebie w końcu głośno powie to” nie jest może najprostszym refrenowym komunikatem, ale za to polszczyzna staje się tu jakoś zaskakująco przychylna piosenkowej rytmice.
Wokale są dobre emisyjnie, dykcyjnie bym się jako czepialski trochę czepiał. W najsłabszych muzycznie momentach, gdy znika basowo-perkusyjny groove, pośmiarduje z lekka harcerką, a ja przez te straszne lata 90. nabawiłem się na harcerkę alergii. Ale spokojnie, bez nerwów – przynajmniej jeszcze w te wakacje – i za rok albo dwa będziemy mieli lidera. Bo cztery pierwsze kawałki, w tym moje ulubione „Gigi chce pójść tam gdzie ja”, to taki zestaw potencjalnych hitów, jaki ostatnio słyszałem chyba na płytach z lat 80., w czasach Republiki i Lady Pank. Tylko żeby wykorzystać w pełni ich potencjał, proponowałbym następnym razem jednak zatrudnić producenta. Taki Bors (tak, wiem, że ma nadprodukcję) zrobiłby z tego naprawdę drugą „Miłość w czasach popkultury”, którą się wypomina przy okazji debiutu NW.
Namawiając was do inwestowania w te nowe polskie płyty, chciałbym tylko przypomnieć, że opieka promocyjna polskiego państwa w ramach nowej ustawy medialnej obejmie tylko tę ostatnią, bo Kyst i Twilite nie śpiewają po polsku. Ja jestem jeszcze mniej opiekuńczy – jeśli coś tym razem zaokrąglałem, to co najwyżej o pół punktu.
I przy okazji – na SXSW, o którym wspominałem w ubiegłym tygodniu, był także duet Kamp! i Bajzel. Podobno przyjęcie mieli niezłe, ale gdy wchodzę na stronę, o której wspominałem, to miejsce w festiwalowym rankingu ciągle i ciągle mi się ładuje.
KYST „Waterworks”
Antena Krzyku/Opensources 2011
7/10
Trzeba posłuchać: „Miss the Sea”, „Seasons/All Is Different”.
NERWOWE WAKACJE „Polish Rock”
Wytwórnia Krajowa 2011
7/10
Trzeba posłuchać: „Więc myślisz”, „Big Mind”, „Gigi chce pójść tam gdzie ja”.
Nerwowe Wakacje – Big Mind by wytworniakrajowa
TWILITE „Quiet Giant”
Ampersand 2011
7/10
Trzeba posłuchać: „Hopin'”, „I Am the Sun”, „Out of Control”.
Komentarze
Nerwowych jeszcze nie słuchałem, ale Kyst moim zdaniem znakomity i zdecydowany progres w stosunku do nieco rozjeżdżającego się debiutu. Dałbym punkt więcej.
A dodam jeszcze co najmniej trzy dobre / świetne polskie płyty czekają już w kolejce – Tin Pan Alley, Tunrip Farm i Contemporary Noise Sextet.
patrzeć na nie okiem przychylniejszym niż na zagranicę – NIE
stosować brutalnie twarde kryteria – NIE
Uwzględniać fakt, że jesteśmy muzycznie na peryferiach świata – NIE
szukać takiej muzycznej dyscypliny, w której pozostajemy w czołówce – TAK
Kyst – jeśli kiedyś będą grać we Wrocławiu, muszę zobaczyć. Oj, kurczę, końcówka prezentowanego kawałka przypomina mi koncert Jackie O Motherfucker, który od prawie dwóch lat uważam za być może najlepszy, na którym byłem.
Co chcesz od trójkątów? Przypominają mi zgeometryzowaną maskę Dartha Vadera (1977?) lub trójkąt rozszczepiający siebie zamiast rozszczepiający światło z Ciemnej Strony Księżyca (1973?). Dobra, przypomina mi się też „Tron” (wczesne lata 80.?).
Nerwowe denerwują mnie, zaś z przerwy wakacyjnej wyrosłem, przy czym równocześnie nie dorosłem jeszcze do wakacji swego potomstwa. Takie radiowe.
Twilite… Czy tylko mnie przypomina Indigo Tree? To pytanie nie ma w sobie nic z pochwały.
ela orleans – znacie? radzę sprawidzić bo babka już od jakiegoś czasu radzi sobie w takim nyc…ma ponoć wydać 3 płyty w tym roku ?! obczajcie chociaż „i know” wypuszczone w sumie nie tak dawno. no i lp „lost”.
„Twilite nie są na tej płycie wizjonerami, ale bardzo imponuje mi to, że potrafią powiedzieć to, co do mają do powiedzenia.” – nadprodukcja ;).
A mi się bardziej podoba druga cześć płyty Nerwowych. „Autokrady” tak na przekór słońcu, Pan Samochodzik też jest znośny, chociaż przyznam racje – niepotrzebnie wymieniali silnik – widać, że jakiś harcerz przy nim grzebał. Ogólnie 7, jak w mordę strzelił 🙂
Opieka promocyjna panstwa????? 🙂
Ci chlopcy, czyli GRAVEYARD, z mojej bylej dzielnicy Hisingen (Göteborg) nie spiewaja po szwedzku i nie potrzebuja zadnej opieki promocyjnej….panstwa…a radza sobie wspaniale:
http://www.youtube.com/watch?V=OnGBa8dVm6k
Ja dorzucam płytkę, która rozwaliła mnie bogactwem pomysłów (ale też mających swoje źródełko za granicami Polski) – „All Hail The Omnipotent Universe!” Tin Pan Alley. OD dwóch dni z odtwarzacza nie chce wyjść!
Obejrzałem, posłuchałem. To już było, jakieś 35 lat temu.
Khan, Global, Soft Machine, Caravan. Od tamtych lat świat poszedł do przodu.
leszek biolik zdaje się pomagał przy nerwowych, więc nie do końca bez producenta
@k –> Biolik jest tylko w podziękowaniach i nie figuruje jako producent ani współproducent żadnego nagrania, więc jego bym w to nie mieszał. 🙂
Oczywiście nie jest tak, że zupełnie nikt nad tą płytą nie pracował. Jako producenci poszczególnych nagrań figurują zespół, Miłosz Wośko i Marcin Kleiber. Na poziomie realizacji dźwięku nie jest to zła robota, ale moim zdaniem brakuje czegoś odważniejszego na poziomie dźwiękowym, co by dorównywało świetnej pracy nad kompozycjami.