Oburzające Arcade Fire
Mało jest nudniejszych zjawisk niż zespół, który wciąż nagrywa dobre płyty. Moje oburzenie związane z Arcade Fire rośnie więc z każdym albumem. Ten rozkład talentu w dzisiejszym świecie, te okropne nierówności. No i jak to się dzieje, że w ogóle jeszcze istnieją, że małżeństwo Regine Chassagne i Wina Butlera się nie rozpadło i że jeszcze mają czelność śpiewać o swoim związku w tekstach. Oraz poetyzować na temat ogólnej specyfiki związków i kontaktów międzyludzkich w epoce elektronicznej, posługując się przy tym jeszcze całkiem zręcznie – ta potworna inteligencja ery cyfrowej – mitem o Orfeuszu i Eurydyce. Co za potworna stagnacja. Aż się chce strawestować jeden z tekstów z nowej płyty: First they love you, then they love you, then they love you again.
Znacznie bardziej oburzające (i to już nie ironia) jest jednak kwitowanie „Reflektora” powtarzaną już od paru tygodni opinią o skojarzeniach sytuacji AF z „Achtung Baby” grupy U2. Łatwizna intelektualna tego porównania jest dla mnie świadectwem tego, że dowolna głupota powtórzona kilka razy w Internecie będzie się odbijać w postaci refleksji dalej, od strony do strony, i trafi w końcu do encyklopedii. Dla U2 „Achtung…” nie było (oceniając to z dzisiejszej perspektywy) ryzykiem, tylko raczej wycofaniem się na bezpieczne od strony produkcji pozycje po prawdziwie ryzykownym amerykańskim „Rattle and Hum”, które pokazało, że zespół – choć świetny w obrębie wypracowanej konwencji – nie może sobie do końca poradzić w kontekstach, które wymagają świetnego i szerokiego muzycznego przygotowania (później The Edge wręcz to demonstrował w dokumencie „Będzie głośniej”). Owszem, zespół odświeżył lekko paletę brzmieniową, ale zachowajmy zdrowy rozsądek: z całą pewnością mocniejsza zmiana dotyczyła ich garderoby.
Tymczasem w wypadku Arcade Fire od początku mamy do czynienia z grupą znakomicie przygotowanych muzyków, którzy są w stanie funkcjonować w różnych konwencjach. Nie próbują tu w żadnym razie swojego brzmienia „unowocześniać”, szukają co najwyżej związku z New Order, chcą nawiązać – w dość nawet nostalgiczny sposób – do starego brzmienia, które lubią, dzięki umiejętnościom Jamesa Murphy’ego (LCD Soundsystem). „Reflektor” to dla nich moment flirtu z brzmieniami rodem z dyskoteki. Wielu wykonawców przeżyło romans z muzyką taneczną – dlaczego nie pisać więc o Rolling Stonesach, o The Cure czy David Bowie. Nie chcę już na dłużej wracać do mojej tezy na temat powinowactwa z Pulp, którzy swój taneczny moment też mieli, w połowie lat 90., ale to wciąż jak dla mnie mocniejszy punkt odniesienia niż U2. U2 w istocie nigdy takiego momentu nie przeżyli, może dlatego, że traktują się zbyt poważnie. Są oczywiście na „Reflektorze” sygnały reklamowanej szeroko inspiracji Karaibami – we „Flashbulb Eyes”, które, lekko wpadając w dub, zatrąca w pewnym momencie nawet o Gorillaz. Są nawiązania do punk rocka, do nietanecznej elektroniki (końcówka), w sumie najszersza wśród dotychczasowych albumów AF paleta punktów odniesienia, spory rozstrzał, a już na pewno różnorodność.
Uniwersalne prawo recenzji muzycznych brzmi: „Poprzednia płyta lepsza”. Krótka historia Arcade Fire w świetle tego prawa zdaniem wielu komentatorów wygląda tak: „Funeral” było płytą znakomitą, „Neon Bible” troszkę może gorszą, ale wciąż udaną, „The Suburbs” może o włos słabszą, ale wciąż znakomitą i nie inaczej jest z „Reflektorem”. Zazwyczaj taka logika się sprawdza – pod warunkiem, że zbyt często nie sięgamy po ten album numer jeden, stopniowo coraz mocniej mitologizowany. Idę o zakład, że gdyby płytę „Reflektor” poddać gruntownej edycji, usunąć kilka utworów (spośród ostatnich trzech płyt AF każda kolejna jest dłuższa) i poprawić kilka elementów, które James Murphy jako producent zepsuł (a są takie – zbyt mocno podkręcony bas zamienia się w magmę w paru utworach, czekam jednak na nośnik fizyczny, żeby to zjawisko sprawdzić), to spokojnie można by ją było zacząć zestawiać i z tym pierwszym albumem. Bo też praca Murphy’ego z AF nie ma dużo wspólnego z działaniami Eno z U2. Ten drugi dość skutecznie odziera utwory z naddatków, Murphy moim zdaniem mógłby – przy tak dobrych piosenkach – iść dalej, odważniej. I to produkcyjna strona „Reflektora” – jeśli cokolwiek – ciągnie ten album do dołu. Na miejscu Butlera wybrałbym Eno, a na miejscu Eno czekałbym w kolejce, bo nic tak nie pasuje do jego artystycznego emploi jak produkcja najbardziej oczekiwanej płyty roku, która potem okazuje się rzeczywiście najgoręcej dyskutowaną płytą roku – pod tym względem te skojarzenia z U2 jeszcze się jakoś kupy trzymają. No ale Arcade Fire są zespołem swojej epoki, po osiągnięciu niebezpiecznie gwiazdorskiego pułapu układającym karierę tak, jakby nic się nie stało, nie popełniającym jakichś kardynalnych błędów, pełnym energii i wciąż godnym najwyższego podziwu.
ARCADE FIRE „Reflektor”
Merge 2013
Trzeba posłuchać: 75 minut rozpoczynające się od trzęsienia ziemi, czyli najprawdopodobniej najlepszego jak dotąd singla roku.
Komentarze
Tak czy siak skończą jak U2.
„Idę o zakład, że gdyby płytę „Reflektor” poddać gruntownej edycji, usunąć kilka utworów (spośród ostatnich trzech płyt AF każda kolejna jest dłuższa) i poprawić kilka elementów, które James Murphy jako producent zepsuł (a są takie – zbyt mocno podkręcony bas zamienia się w magmę w paru utworach, czekam jednak na nośnik fizyczny, żeby to zjawisko sprawdzić).” Ja też się mogę założyć, tylko nie wiem o co.
@LCD –> Prawdopodobnie tak skończą. A ja przynajmniej skończyłem urwane zdanie 😉
A propos U2
Ich skojarzenia z dyskoteką są ewidentne – pierwszym singlem z albumu POP było właśnie „Discotheque” a i dalej wgłębiając się w POP znaleźć można rytmy „taneczne”
To tak w moim oglądzie
Sprawa U2 może się jeszcze przewijać, bo sam nie pamiętam jak na Achtung zareagowali ortodoksyjni fani wyżej wymienionych, mogę się domyślać, że spora część była skonfudowana.
I odnosząc to do sytuacji, gdy bądź co bądź gitarowy Arcade Fire w jednej chwili staje się swoim pastiszem w postaci the Reflektors. / sam byłem świadkiem oświadczeń osób bardzo ceniących AF – „reflektor? – co za szit! Dyskoteka!
Ja jestem zachwycony pierwszym singlem, może nawet powalony 🙂 (świetna produkcja – i to muzyczne „nabieranie skrzydeł” i zawłaszczenie przestrzeni w której go słuchamy ), lecz z tym przesadzistym basem coś może być na rzeczy.
Album do wielokrotnego słuchania, czekamy na nośniki.
@suseł –> Racja, „Pop” szedł rzeczywiście w stronę dyskoteki, ale mnie brakowało w tych próbach U2 lekkości i dystansu. Ten „moment disco” był trochę skażony siermięgą i o ile lubię „Miss You” czy nawet dyskotekowe wygłupy The Cure, to „Discotheque” na mnie nie działało.
Ciekawa bardzo ta uwaga a propos fanów AF – to by znaczyło, że mimo zupełnie innego, wydawałoby się, charakteru dzisiejszego rocka część publiczności ciągle traktuje syntetyki jako obrazę.
nie wiadomo jak na to sami zainteresowani 🙂
AF – widać, ze mają do siebie dystans, no i nieźle się przy tym bawią
ile w REFLEKTORSach ewentualnej pozy – możemy się tylko domyślać
http://www.colbertnation.com/the-colbert-report-videos/429829/october-21-2013/the-reflektors
ciekawe też, czy przypadkiem nie wystawiają właśnie na próbę fanów, potencjalnych fanów grupy, by oddzielić ich od klikaczy, którzy „lubią to” 🙂
Panie Bartku, ciekawa uwaga z tym zepsuciem płyty przez Murphyego… Po YouTubowej zajawce w reżyserii Romana Coppoli, utwory na płycie brzmią momentami jak remiksy tamtych, surowszych nieco wersji. Ale szalenie intrygująco się tego słucha. Odnośnie basu wypowiedzieć się nie mogę, bo nie mam jednak odpowiednich warunków by to ocenić.. a te porównania z U2, które pojawiają się w sieci, to mnie trochę jednak śmieszą. Bo, racja, że trudno tu cokolwiek porównać. Inne światy – nawet sukcesu. Choć „grammowe” przygody AF wydawały mi się bardzo niepokojące (ach ten „gwiazdorski pułap” zepsucia…), to jednak okazuje się… że można!
DZIEŃ DOBRY.ARCADE FIRE-REFLEKTOR.WŁAŚNIE SŁUCHAM TRZECI RAZ.PŁYTA REWELACYJNA.PŁYTA ROKU.CZEKAM NA KONCERT W POLSCE.
Pozdrawiam.
🙂
pojawiające się tu i ówdzie głosy o wychwytywaniu w tych nagraniach ducha Talking Heads odczytuję jako wyraz tęsknoty za Brianem Eno w roli producenta tego albumu 🙂
Mnie Reflektor jednoznacznie kojarzy się tylko z Davidem Bowie
,Płyta doskonała, przebogata ale nie przeładowana nie nudzi się pomimo całkiem długich utworów, słychać w niej kawał historii muzyki ( zajeżdża Bowiem ale on chyba nigdy nie nagrał tak równej i dobrej płyty a mam je wszystkie) a jednocześnie tylko AF mogło ją nagrać. 4 płyty wszystkie na swój sposób wyjątkowe i bez słabych punktów, no faktycznie… jak tak można ?
w chorze koscielnym nie spiewalem, ale postawie pytanie:
czy prawda jest niebezpieczna? bo jak ktos sie jej boi, to chyba tak?
„opera” mnie zbanowala ( za cytat z listu mozarta do ojca – sic!),
@bartek – cenzuruje…
a to spiewalem dzisiaj pod prysznicem:
„transseksualistki komsomolskie,
te kazachstanskie i te polskie,
te enerdowskie i wegierskie,
serbskie,bosniackie i slowackie
co maszeruja dzis czworkami
raz po berlinie, raz w maiami,
zazwyczaj otoczone psami,
w kordonach, ale z fujarkami,
i znowu stechschritt, znowu – achtung!-
drzy bruk i permanentne beobachtung…
zappa znudzony patrzy na to z niebios
i puszcza sobie… „radio chaos” 😉
Czwarty album ARCADE FIRE „Reflektor”byl chyba jednym z najbardziej oczekiwanym
release przez ostatnie tygodnie. We czwartek na youtube pojawil sie 85 minutowe wideo z muzyka AF do fotografii Marcela Camusa „Black Orpheus” z 1959 r. i chyba siedmiocyfrowa ilosc miala okazje je obejrzec. Strategia lansowania obecnej muzyki tak rozni sie od jeszcze niedawnych PR trickow. Reflektor to odwazny i wielki album – wspolczesny Orfeusz.
Orfeusz figuruje nie tylko jako wizualny lanser ale takze ze swoja kochanka Eurydyke
odgrywa swoja role w albumie. Znamy z mitologii greckiej, ze Orfeusz byl polbogiem, ktory dzieki bogom posiadl talent ujarzmiania dzikich zwierzat przy pomocy muzyki i poezji, sprawial ze drzewa i kamienie oddawaly sie tanecznym plasom, zmienial bieg rzek a nawet doprowadzil boga smierci do lez, kiedy uratowal Eurydyke z otchlani.
Czy Win Butler albo Règine Chassagne przyczynili sie do zmiany nurtu rzek albo kamienie do tanca… jeszcze nie wiemy o tym. Mozna jednak z pewnoscia stwierdzic, ze wplywaja na obecna generacje wielu fanow AF i w kazdym badz razie jest to wielka proba wyjscia z piekielnej peryferii i poszerzenie horyzontow.
Reflektor jest zdarzeniem wielkim i pelen efektow ale w miare – bez nadmiaru. Po wyslychanie prawie poltoragodzinnego albumu czlowiek nie ma ochoty na wieczorny spacer w ciszy – takie wrazenie jakby sie zjadlo dwa duze kawalki torta a jeszcze ma sie apetyt na wiecej.
Utwor tytulowy z Davidem Bowie, od czasu wypuszczenia singla we wrzesniu sluchalem chyba dziesiatki albo i ponad sto razy.”Afterlife” jest bodajze utworem najbardziej charakterystycznym dla AF i mogl tez z powodzniem znalezc sie na ” The Suburbs” albo
„Funeral”- ale bohaterowie sa niezwykli, nie z przedmiescia. Pelna mitow jest wielka milosc Orfeusza i Eurydyki”.
Magia mitu i wieczna romantyka – mozliwe, ze ambicje sa zbyt wygorowane dla muzycznego projektu. Punktem kulminacyjnym zapewne jest „Here Comes the Night Time”, czyli od chaotycznego wstepu po rytmiczny dub i odwrotnie z piekna kuszaca minimalna linia pianina.
Album madry, chociaz AF maja ambicje, by go jeszcze ulepszyc. Trudno jest sie oprzec mysli, ze ten album bylby genialny, gdyby mozna bylo pozbyc sie tych upiekszen.Ten album wymaga posiwieecnia ze strony odbiorcy ale czasami teksty i sound sa troche zbyt gornolotne albo napuszone.
ARCADE FIRE sa jakby w pozycji underdogs, chociaz naleza do czolowki muzyki indie.
Ta pozycja przyczynila sie do wielkosci grupy i ktora jest bardzo traktowana na serio, chyba bardziej niz sami muzycy traktuja siebie i swoja tworczosc. „Reflektor” to tez dowod na ironie z jaka AF spoglada na siebie i swoje zajecia.
„We Exist” i „Flashbulb Eyes” mozna odczytac w swej esencji jako wspolczucie dla gwiazd rocka, ktora nie maja prywatnego zycia i tesknia za czasem, ktorymi jako indie grupa niewiele interesowaly sie media.
Czyzby Grammy za „The Suburbs” bylo za wiele? Na wstepie „Normal Persons” mowi Butler niczym stary bluesman: Do you like Rock ´n´rol music? Cause I don´t know if I do”. Stwierdzenie jakby wyzwalajace ale nie wiem czy przekonywujace.
Najepsze:
Here Comes The Night Time
Afterlife
Awful Sound (Oh Eurydice)
It´s Never Over (Oh Orpheus)
Joan of Arc
_________________________
2 winyle, cena:210 SEK, Mercury
PS w Szwecji jest odpowiednik Arcade Fire: ZACHARIAS BLAD
Znakomity album, może tylko utwory 5 i 6 nie trzymają poziomu ale reszta świetna. Dla mnie ich najlepszy album i zdecydowanie jeden z najlepszych albumów roku.
Niestety faktycznie produkcja nieco kuleje, czyżbym słyszał kilka razy clipping? Czasami jest bardzo czysto, a potem, szczególnie przy większych poziomach głośności dźwięk się rwie…
Nie wiem jak jest na winylu, natomiast taki zespół powinien zadbać o lepszą produkcję.
Still devoid of wit, subtlety and danger, now with bongos…
goo.gl/MfboUC
chyba czas przesłuchać:)
@Marcin Bochenek –> Dzięki za link – niezły tekst, ale świadczy o całkowitej wolcie: konserwatywna i poukładana krytyka muzyczna pojawia się w sieci, a tradycyjne media, starając się być cool, bawią się w argumentowanie na temat życia seksualnego wykonawców. 🙂
Po kilku przesłuchaniach dochodzę do wniosku, że najnowszy album AF nie jest wcale lepszy od znakomitego „The Suburbs”. Jak zobaczyłem, że są dwa krążki, to już na starcie miałem obawy, które w jakimś stopniu się potwierdziły. Moim zdaniem płyta jest po prostu za długa. Zgadzam się, że singiel „Reflektor” jest świetny, następne kompozycje także, ale później zaczyna być z lekka nudnawo. Mam wrażenie, jakby płyta została oparta na jednej melodii. Wiem, że to koncept itd. Wymienia się różnorodność stylistyk, choć ja ich aż taki nie czuje. Mam tylko nadzieję, że zespół nie pójdzie w ślady chociażby U2. Trzymam kciuki!
Przyjemne – ale nic wielkiego: trochę Talking Heads, trochę New Order, trochę Human League, trochę The Beatles. etc. Jak cały „współczesny” rock.
Dałeś mi do myślenia z tą produkcją. Nie znam się, ale jak słucham (co prawda na spotify, ale na gites głośnikach :P), to amplituda cicho-głośno jest tak duża, że wytrąca mnie to chwilami z równowagi. Czasem huczy niemiłosiernie, żeby po chwili brzmieć jak słabo słyszalne mydliny.
Ale sam album zachwyca – kompozycje, i te teksty! I jeśli już fanować jakiemuś gigantowi rocka (który ponoć musi się kiedyś skończyć), to właśnie takiemu.
(moment roku: Reflektor z wejściem Bowiego wespół z dęciakami)
To jest absolutnie piękna płyta.
A właściwie dwie płyty.
Może troszkę post factum… ale na czym ma polegać porównanie Arcade Fire do U2 ? Jeśli chodzi o poziom artystyczny, to tak – ale jeśli chodzi o styl, to osobiście prędzej równał bym ich z Electric Light Orchestra. P-m.
W tekście o tym jest: „skojarzeniach SYTUACJI AF z Achtung Baby grupy U2”, czyli chodzi o pewien moment w życiu zespołu.