Outsider muzyki środka

Niektórzy artyści to się prawie nie zmieniają – pomyślałem, słuchając tej płyty. Ale tak się złożyło, że po ostatnich taktach „Push The Sky Away” zabrzmiał mi – przypadkowo – pierwszy utwór „Henry’s Dream”. I odniosłem wrażenie, że oto ktoś dopompował Cave’a do ośmiu atmosfer, jak ja swoje rowerowe opony – i przejechał się nim po zarośniętych lodem ścieżkach rowerowych w Warszawie, dopiero wtedy wyzwalając emocje. Przepaść, jaka dzieli te dwa albumy, jest tak wielka, że prowokuje raczej do zadania pytania: jak to jest, że niektórzy artyści różnią się z płyty na płytę aż tak bardzo, a przy okazji pozostają tak łatwo identyfikowalni? W tym konkretnym przypadku: dlaczego Nick Cave tak ma?

Oczywiście najprostsza odpowiedź to: głos. Bo choć sposób śpiewania zmienił, brzmienie głosu Cave’a pozwala go zidentyfikować w sekundę. Jeśli chodzi o skład zespołu The Bad Seeds, to zatacza on właśnie pełne koło po rozstaniu z Mickiem Harveyem obecnym w nim od początku, i przyjęciu – dla mnie przynajmniej kompletnie niespodziewanym – basisty Barry’ego Adamsona, niegdyś jednego z pierwszych, którzy rozstali się z grupą, ledwie po trzech latach jej działalności.

Najwięcej na temat dzisiejszej stylistyki nagrań The Bad Seeds, bardzo stonowanej, eleganckiej i ciepłej, mówi jednak miejsce, gdzie album był nagrywany – studio z olbrzymią kolekcją winyli z muzyką klasyczną położone na południu Francji. Trudno sobie wyobrazić, by nagrywano tu album grupy Grinderman. Trudno sobie też wyobrazić coś, co lepiej spali nadwyżki energii u Cave’a i jego kolegów niż działalność Grindermana.

Pod szyldem The Bad Seeds Nick Cave działa już 30 lat. Każdemu artyście zdarzają się w takim okresie wpadki, słabsze momenty. Ale Australijczyk do perfekcji opanował technikę artystycznej trójpolówki, co jakiś czas ucieka z wyeksploatowanego twórczo terytorium, zmienia styl, przetasowuje współpracowników. I nie nagrał ewidentnie złej płyty. Trochę jak Tom Waits, którego zresztą przypomina tutaj techniką pisania tekstów – ma notes wypełniony zebranymi i wyguglowanymi w Internecie ciekawostkami, z których lepi słowa piosenek.

Muzycznie cała rzecz nawiązuje do okolic płyty „No More Shall We Part”, z poprawką na jeszcze bardziej wypolerowane, bezpieczniejsze brzmienie. Ale zamiast mnożyć opinie, że najlepszy od czasów A, lepszy od B i przypomina fuzję C i D, wystarczy powiedzieć, że następny, który przybliża Nicka Cave’a do statusu dinozaura w pogoni, która pewnie nigdy się nie skończy – szczególnie jeśli wziąć pod uwagę to, że na tym etapie działalności Bob Dylan już z podobna etykietką grał na stadionie w Krakowie koncert z Kasią Kowalską jako supportem. Coś się zmieniło, bo na pewno nie chodzi tylko o to, że dziś są skuteczniejsze kremy i ładniejsze garnitury.

NICK CAVE AND THE BAD SEEDS
„Push The Sky Away”

Bad Seed Ltd/Mystic 2013
Trzeba posłuchać: „Jubilee Street”, „Mermaids”.