Black Country, ale to New Road
Nie załapałem się niestety na BC,NR z Isaakiem Woodem na żywo – poza transmitowanym online występem w Southbank, o którym tu kiedyś wspominałem – i wczoraj w warszawskim Niebie zobaczyłem od razu ten drugi zespół. Uroczy, ale bardziej już New Road niż Black Country. Bardziej Kate Bush niż Arcade Fire. Ileż to zmieniają przesunięcia akcentów w wokalach. Publiczność też chyba była przygotowana bardziej na szaleństwo starszych utworów niż jednak swoisty progrockowy romantyzm tych nowych, zbudowany na świetnej technice i delikatności, chociaż przyjęcie było świetne, a członkowie zespołu na pewno wyjechali z Warszawy zadowoleni (podobnie Aga Ujma – kameralny jednoosobowy support, wokalistka o polskich korzeniach, co do której zgodzę się z Michałem Wieczorkiem, że przynajmniej równie bardzo słychać sympatie islandzkie co indonezyjskie). I na pewno przyszłość przed nimi, choć czuję się trochę tak, jak gdybym poszedł na koncert New Order w roku 1981 – pomijając, rzecz jasna, zupełnie inną stylistykę. Moment podobny. Zespół ciągle pracuje, mutuje, a nowy utwór zagrany „na próbę” (prosili, żeby nie filmować) w Warszawie wskazuje na to, że po koncertówce szykuje się może i kolejny duży album.
Ciekawe, że podobną energię – delikatność i melodyjność połączone ze świetnym muzycznym przygotowaniem – ma wydany w piątek album innego brytyjskiego artysty z zupełnie innego nurtu. Sampha balansuje pomiędzy sceną klubową a współczesną wersją R&B, a na Lahai – jego drugim albumie – pojawiają się artyści z tego samego co BC,NR pokolenia. Choćby Morgan Simpson z Black Midi, współautor świetnego utworu Jonathan L. Seagull. Albo trębaczka Kokoroko, Sheila Maurice-Grey. Lekkość produkcji, eksponującej mocno wokalne atuty Samphy – chyba najbardziej urzekający element od pierwszego singla Spirit 2.0 – pomaga utrzymać El Guincho, czyli Pablo Díaz-Reixa, producent, który pracował przy płytach Björk, Rosalíi czy FKA Twigs. I mimo słyszalnej pracy nad ograniczaniem środków – tak, by istotne były detale, choćby te drobne przetworzenia wokalu w przebojowym Suspend – jest to album bardzo efektowny. W pewnym stopniu może nawet taka referencyjna superprodukcja lat 20. XXI w., coś jak Seal trzy dekady temu.
Oczywiście punkt wyjścia jest nieco inny, nieco mniej oczywisty. Pisałem zresztą o debiucie Samphy, wspominałem i wcześniej o klubowych korzeniach jego kariery. I wydaje się, że wraca na Lahai wątek mijanki z Jamesem Blake’iem. Obaj nagrali w tym roku płyty bardzo dojrzale wykorzystujące dość popową w gruncie rzeczy materię. Płyty dla wszystkich, w dobrym tego słowa znaczeniu.
A – i też nie załapałem się na koncert Samphy, kiedy grał w Proximie w okolicach pierwszego albumu. Odstraszyło mnie miejsce. I do dziś żałuję, bo (sam to zawsze powtarzam) trzeba chodzić na koncerty gwiazd wschodzących, a nie schodzących. Na to drugie będzie zawsze czas, ale sala jest wtedy z reguły większa, kontakt mniejszy, a wspomnienia związane z takimi spotkaniami nie są już tak unikatowym, tak indywidualnym doświadczeniem. Ważne jest nie tylko NA KOGO, ale i KIEDY.
SAMPHA Lahai, Young 2023