Dzień krwawego Walentego
Prokrastynacja – w psychologii patologiczna tendencja do nieustannego przekładania pewnych czynności na później. Więcej tutaj. „Tak właśnie postępują najwięksi eksperci w niemal każdej dziedzinie. Nawet gdy mają do dyspozycji krótką chwilę, odwlekają rozstrzygnięcia, tak aby racjonalne myślenie oraz intuicja mogły wykonać swoją robotę” – chwalący prokrastynację Frank Partnoy w tekście Mariusza Hermy. Kevin Shields – 49-letni muzyk, który pracował nad kolejną płytą swojego zespołu My Bloody Valentine przez 22 lata – do momentu, aż świat przestał wierzyć, że kiedykolwiek skończy. W sobotę MBV uruchomili nowy profil na Twitterze: We are preparing to go live with the new album/website. We will make an announcement as soon as its up. Strona działała jeszcze tego samego dnia. I od razu można było kupić album „m b v”. W pewnym sensie z kategorii „najbardziej oczekiwana” Shields błyskawicznie przeniósł więc swoją płytę do kategorii „najbardziej niespodziewana”. Nie znalazłem jeszcze wyników sprzedaży, ale na samym tylko Rate Your Music album oceniło bądź zrecenzowało w ciągu doby ponad tysiąc osób. Wprowadzono też błyskawicznie poprawki do biogramu MBV, którego ostatnie zdanie głosiło do tej pory: A new album is once again promised, but nobody is holding their breath.
Zaczyna się – bez względu na wszystko to, co Shields robił solo pomiędzy jedną płytą a drugą – dokładnie w miejscu, gdzie skończyło się „Loveless”. Potężna, choć lekko rozmyta i trzęsąca się ściana dźwięku gitar plus senne partie wokalne w delikatnych melodiach. Nagrane, co słychać nawet w cyfrowej wersji, o wiele lepiej niż „Loveless”. Ciepło, cicho – będzie można przetestować górne rejony możliwości swojego sprzętu audio – i zaskakująco analitycznie jak na tę miazgę i kaskady przesterów. „She Found Now” przynosi zresztą na dzień dobry prawie cytat z „I Only Said” w końcówce.
Kolejne utwory też robią wrażenie, jak gdyby Shields po prostu wyciągnął z szuflady materiał nagrany rok po „Loveless”. Szczególne wrażenie robi „Only Tomorrow” z niekończącą się prostą melodią gitarowej kody powtarzaną aż do pierwszych łkań najbardziej stęsknionych fanów. To zresztą jeden z nielicznych utworów, których MBV brutalnie nie ucinają w końcówce. No i kolejny – „Who Sees You”. Zanim docieramy do połowy płyty, robi się z tego brat-bliźniak poprzedniego albumu, nawet w kwestii jakości kompozycji.
W okolicach opartego na partii organowej „Is This and Yes” pora zacząć witać nowe wątki. Najpierw Stereolab i okolice – co może dziwić, jeśli oderwiemy się na chwilę od chronologii, ale gdy wrócimy do wyliczania Shieldsowi okresu pracy, zauważymy, że praktycznie cały Stereolab i pochodne wydarzyły się w okresie po „Loveless” (i częściowo pewnie z inspiracji MBV, ale to już zupełnie inna historia). Szczególnie pięknym sposobem na nawiązanie do tego retro-futurystycznego popu wydaje się „If I Am”.
Pierwszych sześć utworów usatysfakcjonuje, jestem o tym przekonany, wszystkich fanów poprzednich nagrań MBV, dorównując poziomem i poprzednim płytom, i temu, co można było usłyszeć na ubiegłorocznym zestawie EP-ek. Gwarantuje też pozycję wśród płyt roku, splendor, chwałę i tak dalej. Bardziej ambiwalentne uczucia budzi we mnie końcówka płyty, gdzie słychać reklamowane wcześniej taneczne inspiracje Shieldsa. W tej dziedzinie znów wydarzyło się przez dwie dekady prawie wszystko – od jungle po dubstep – ale wściekła rytmika i nerwowe zapętlenie „Nothing Is” (utworu, który najmniej przypadł mi tu do gustu, ale zarazem był nowością w największym stopniu) przypomina prawie digital hardcore. Z kolei końcówka „Wonder 2” to, jak się zdaje, owa opisywana przez lata Sheldowska wizja jungle, której słuchanie pewnie skończyłoby się iluminacją, gdyby po drodze nie było The Third Eye Foundation. Choć trzeba przyznać: MBV na poziomie brzmienia są identyfikowalni w każdym momencie. No i bez względu na zastrzeżenia – bardzo udany finał, w którym lider My Bloody Valentine dobrnął moim zdaniem w okolice roku 1997, co zostawia mu pewnie do wydania materiału na 4-5 płyt, o ile oczywiście w późniejszym okresie ciągle pracował, a nie tylko przez lata przymierzał się do wydania „m b v”. Jeśli tak, to jest to wiadomość jeszcze bardziej krzepiąca niż świetna zawartość tej płyty.
MY BLOODY VALENTINE „m b v”
My Bloody Valentine 2013
Trzeba posłuchać: „Only Tomorrow”, „Who Sees You”, „If I Am”. Całość płyty do przesłuchania na YouTube.
Niniejsza szybka recenzja powstała w oparciu o materiał w wersji cyfrowej. Fizyczne płyty MBV wysyłają dopiero w okolicach 22 lutego.
Komentarze
A co jeśli utwory z „MBV” pochodzą z 2-3 ostatnich lat…? Mielibyśmy wtedy muzyczną wizję Shieldsa mniej więcej AD 2011/12, a nie – co troszeczkę wpis gospodarza sugeruje – odgrzewane kotlety z ok. 1995… I co wtedy? 😉
Mam wrażenie, że – jak na spory talent z początku lat 90-tych (wiem, wiem, zaczynali znacznie wcześniej – Shields jakoś się zatrzymał / utkwił – w swoim hmmm skansenie… Ale może taki miał być charakter tego nowego produktu – retro-nostalgiczny…
O dziwo, mnie bardziej ożywiła końcówka albumu… Początek brzmi trochę tak jak brzmiał niemal co drugi licealny band z czasów po „Loveless”, który spoglądał na Wyspy, a nie w kierunku Seattle…
stare, dobre brzmienie MBV w nowoczesnej produkcji, eteryczne melodie. kiedy po raz pierwszy usłyszałem „Isn’t Anything” w 1988 roku, miałem nieodparte wrażenie, że ten zespół gra w przedziwny sposób – momentami jakby utwór miał się już posypać rytmicznie, po czym chwila zapanowania nad prowadzeniem i wszystko toczy się dalej. wydłużone dźwięki, jak scharakteryzowała to wczoraj moja przyjaciółka.
od dwóch dni słucham na zmianę PVT – Homosapien oraz My Bloody Valentine – M B V. mocne płyty jak na luty. i zresztą na cały rok. ale jak się ma album Marii Peszek do MBV, przy tej samej ocenie punktowej? teraz widać to bardzo wyraźnie… wobec tego MBV 10/10? 🙂
naszły mnie małe wspominki. w liceum moja kapela, w zasadzie na mój dyktat ;), chciała koniecznie skomponować podróbkę „(When You Wake) You’re Still In A Dream” MBV. sprowadziłem nawet bardzo dobrą wokalistkę, która śpiewała (a właściwie mruczała wokalizę) ze mną pod gitarową ścianą dźwięku. ale nie udało nam się osiągnąć efektu tego rytmicznego ‚rozjeżdżania’ 🙂 to było trudne do naśladowania.
Przy czym w Partnoyowej teorii „last minute” eksperckie zwlekanie poprzedza należyte oszacowanie dostępnego czasu. I tak się zastanawiam od tych dwóch dni, czy Shields przeszacował deadline na taką muzykę o 10, 15 czy prawie 20 lat (-:
„A co jeśli utwory z „MBV” pochodzą z 2-3 ostatnich lat…?”
końcówka na pewno z 90s. zresztą shields zapowiadał epkę z nowym materiałem na 2013.
shoegaze z przeszacowanym deadlinem? hm… na pewno nie w wykonaniu pionierów stylu. moim zdaniem nadal brzmienie MBV jest mocno rozpoznawalne, własne, naturalne dla zespołu. naśladowcy jakoś nie potrafią do samego końca złapać klimatu między nutami, które tworzy Shields. a właśnie: kolebką shoegaze’u jest jeszcze Wielka Brytania. a gra się go w różnych transformacjach od końca lat 80-tych na całym świecie. MBV nie wymyślają od nowa koła, po prostu są sobą, poza modami, jak się wydaje. i wychodzi im to wyśmienicie, nawet jeśli formuła takiego grania jest skończona. nie sądzę, że za chwilę, jak meteoryt, wpadnie do muzyki zupełnie nowy gatunek.
„Nie sądzę, że za chwilę, jak meteoryt, wpadnie do muzyki zupełnie nowy gatunek”
Gdzieś to już czytałem… 2002? 1994? 1990? 1985? 1979? 1975? 1970? 1967? 1960? 1954? 1940? 1945? 1920? 1890? 1815? 1750?… 897? (-:
Chodziło mi generalnie o to, czy płyta taka jak „mbv” będzie miała znaczenie dla kogokolwiek poza fanami, dla których zresztą okaże się zasadniczo dokładką a nie poszerzaczem świadomości. Oczywiście to, czy płyta „ma znaczenie”, nie musi mieć znaczenia.
jak widać po ruchach zakupowo-odsłuchowych, MBV mają wystarczająco duże „lobby”, żeby album „miał znaczenie”. ciekawe, czy to tylko starzy fani, czy nowe pokolenie skuszone legendą?
a wymienione daty nie były jeszcze tak napiętnowane mnogością i różnorodnością muzyki oraz wyczerpaniem gatunkowej formuły 😉
zgadzam się, że w zależności od talentu, można zawsze stare klocki ułożyć w nową budowlę, ale Panie Mariuszu, na swoim blogu pokazujesz właśnie ewidentne zapożyczenia z muzycznej historii w dobrze ocenianych nowych wydawnictwach, zastanawiając się, czy wykonawca korzystał z nich świadomie, czy samo wyszło metodą nałożenia na „wszystko już było” jakichś psychicznych reminiscencji w przepływie weny między neuronami. 🙂
MY BLOODY VALENTINE z powrotem …ale bez wiekszych niespodzianek…Kevin Shields to taki Brian Wilson (The Beach Boys) naszych czasow (nie wiem, kto to powiedzial?)
______________________________
jak wiem MOGWAI, Szkoci z Glasgow, czesto odwolywali sie wlasnie do….MBV – rowniez do zapomnianej i nie istniejacej juz Slint z Louisville) – otoz, po niegdysiejszym udzwiekowieniu filmu „Zidane:21 st century portrait” muzyce z MOGWAI stworzyli muzyke serialu francuskiego „Les Revenants”; 5 trucks jest na Spotify z „This Messiah needs watching” a 25 lutego caly album (Dominic Atchinson na basie – jak zwykle niezawodny)
@Mariusz –> To z założenia po takim czasie płyta-hołd wobec samych siebie. To płyta-proteza dla tych, którzy nie mieli okazji śledzić tej historii na bieżąco. To płyta-dowód tego, że MBV przeorali całą estetykę rockową. W sumie żadnych nowości nie oczekiwałem, ale po 22 latach faktyczne wydanie nowej płyty MBV stwarza fakt bez precedensu – możliwość zrecenzowania żywej i nowej muzyki tej grupy – całemu nowemu światu krytyki muzycznej, który obrał ich sobie jako punkt wyjścia. W tym sensie jest to bardziej „pionierskie” wydarzenie niż większość naprawdę pionierskich płyt, które się dziś wydaje. 🙂 Tak sobie myślę. A poza tym zwyczajnie po ludzku miło się tego słucha, no i brzmieniowo Shields nieco posunął do przodu całą rzecz.
Swoją drogą jedno mi nie daje spokoju – ciekawe, czy członkowie zespołu wiedzieli o dacie premiery płyty, czy ich też wziął z zaskoczenia?
ha, Mogwai – Les Revenants soundtrack (2013 Rock Action) wyciekł już w empetrójkach 320 kbps. osobiście, jeszcze nie słyszałem. Szkoci z Mogwai odwoływali się do MBV… no właśnie, nie tylko oni, nawet cała rzesza wykonawców, których trudno zliczyć. Mogwai wypracowali swój wyraźny styl również, chociaż nie było to tak spektakularne walnięcie po czaszce jak „Isn’t Anything” MBV w 1988 roku. absolutni pionierzy mają to do siebie, że z czasem są kopiowani, samplowani, transformowani, często nawet studiowani na bazie szczegółu. przepraszam za rozwlekłość wylewności co do MBV, ale mogę powiedzieć, że była to na pewno muzyka, która wpłynęła na moje życie, toczące się w czasie, kiedy powstawała. to był dobry, twórczy okres. i w życiu i w muzyce. cieszę się, że mogłem na bieżąco to ‚rejestrować’ percepcją.
jestem bardziej zwolennikiem MBV’owego „Isn’t Anything” niż „Loveless”, na przekór różnym ‚epokowym’ podsumowaniom i w nowym albumie odnajduję więcej odniesień do tej pierwszej płyty. fajnie, że bohaterowie mojej młodości wypuścili produkt naprawdę dużej klasy, nawiązujący do tego odległego świata 80/90, a jednocześnie tak orzeźwiająco brzmiący w zalewie ówczesnych jednorocznych muzycznych epigonów, nawet, jeżeli został złożony z elementów zbieranych przez dwie dekady.
„ciekawe, czy członkowie zespołu wiedzieli o dacie premiery płyty, czy ich też wziął z zaskoczenia?”
pewnie poszło to spontanicznie: najpierw prokrastynacja oraz jakieś obawy czy to pasuje do współczesnych czasów, potem koniec miksu albumu, wszystko ok, pasuje, gotowe do wydania i… zabawa [może po blantach ;)], wpuśćmy to do netu, tylu ludzi daje sygnały, że wierzy i czeka, ciekawe co się stanie… jakiś przeciek i… gra…, pojawiają się zamówienia na fizyczny nośnik, zapchany serwer 😉
nie sądzę, żeby band kierował się tylko względami finansowymi. po tylu latach milczenia? bardziej ciekawość recepcji chyba… o talent & rzemiosło wszyscy byli raczej spokojni…
@Sosnowski –> Lubię to 🙂 Ciekawe, czy z głowy wpisał 22 lutego jako premierę fizycznych nośników. Już sobie to wyobrażam: „Eeee, trzy tygodnie – się zdąży wyprodukować…”. Zważywszy na to, ile osób zamówiło te nośniki, mogą być problemy. Wpłacając pieniądze nawet przez moment pomyślałem o tym, jak wygląda na tle ostatnich 20 lat solidność firmy, której płacę…
Bardzo w tym momencie ciekaw jestem reakcji (mojego) pokolenia, które „Loveless” nie (d)oceniało na bieżąco, tylko z plus-minus dziesięcioletnim opóźnieniem. I tak naprawdę po raz pierwszy ma okazję opiniować muzykę MBV na bieżąco – jak się okazuje muzykę starą, wrzuconą w nowy kontekst, skonfrontowaną ze światem nowocześniejszym o dwie dekady i gustami starszymi o jedną. Jak zauważacie, fascynująco niemożliwe jest słuchanie „m b v” jak innych choćby najważniejszych premier ostatnich miesięcy – nawet z Avalanches będzie jednak zupełnie inaczej, tak jak inaczej było z GY!BE. Zarazem zachodzi jednak ciągłość, to nie jest kolejna reaktywacja zespołu tego samego co kiedyś tylko pod względem nazwy i nazwisk.
Co do samego procesu, byłoby świetnie, gdyby powstał dokument o „m b v” z kulisami wszystkich niedoszłych premier, kasowaniem ścieżek i niekończącym się masteringiem – ten akurat bez wątpienia poszerzający świadomość.
Ja poczekam na winyl, potem muszę uzbierać na lepszą igłę, lepszy wzmacniacz i może głośniki też jak już tyle czekałem, znaleźć dobre miejsce, dzień i poczekać na moją ulubiona porę dnia w odpowienią pogodę… Jak Kuba Bogu tak Bóg Kubie.
Zmarl REG PRESLEY ( Reg Ball) 1941-2013
_____________________
wokalista The Troggs, grupy brytyjskiej z lat 60. najbardziej znany z hitu „Wild Thing” (1965, autor Chip Taylor) w ktorym mozna slyszec solo na okarynie (!)…pamietne „Wild thing, you make me heart sing, you make everything, groovy”. Utwor ten wykonywal tez Jimi Hendrix.
Dwa kolejne wielkie przeboje The Troggs i wokalisty Rega Presleya to: „With a Girl Like You” i debiutnacki album „From Nowhere…The Troggs” i „I Can´t Control Myself”, ktory zaczyna sie od krzyku ” Oh, no!” i ktory byl bojkotowany przez wiele stacji radiowych. Pieniadze z royalties Reg Presley przeznaczala m.in. na badania zjawisk UFO.
Grupa ostatni raz zagrala razem na przyjeciu weselnym u Stinga (1992). Reg Presley chorowal od dluzszego czasu na raka pluc.
http://www.youtube.com/watch?v=0X3PEi3IvR8 (Wild Thing, Sztokholm, stacja metro:Odenplan)
Będzie krótko, ale na temat nie mogę się uwolnić od utworu „She Found Now”…
„opiniotwórczy” Pitchfork dał 9.1 oraz etykietkę „best new music”:
http://pitchfork.com/reviews/albums/17726-mbv/
coś z tego będzie 😉
Piczfork musi takiej płycie dać albo 9.1 albo 1.9, inaczej linki do jego recenzji nie lądowałyby na blogach całego świata ;-). Ale w ciemno można obstawiać 9.1, bo wtedy cytaty lądują też na naklejce na płycie, zwłaszcza jak będzie trzeba dotłoczyć
@PopUp
hehe 🙂
bardzo dużo gitarowego rocka a.d. 2013 zabrnęło lub zabrnie (rok ma jeszcze sporo miesięcy) w ślepy zaułek. MBV mimo, że ‚wtórnie po swojemu’, zabrzmieli na tym tle naprawdę rześko. pewnie trzeba będzie dotłaczać 😉
MBV było w dniu premiery w Korei gdzie grali koncert, więc obstawiałbym jednak, że zaplanowali to wcześniej. Chociaż z drugiej strony brak fizycznych nośników, fakt, że okładka nie jest dokończona (na nośnikach ma być nieco inna) i to, że serwery nie były przygotowane (padły od razu) może świadczyć, że jednak spontanicznie podjęli decyzje: nie ma na co czekać. Tyle, że Shields na koncercie zapowiadał, że płyta wyjdzie na dniach, więc skłaniam się jednak do tego, że była to przemyślana decyzja.
Mnie ostatnie utwory przekonują najbardziej z całej płyty. Mam nadzieję, że podążą tą ścieżką eksperymentów.
ciekawy remiks, o którym zupełnie zapomniałem. chociaż nigdy nie wyobrażałem sobie MBV na dancefloorze 😉
http://www.youtube.com/watch?v=PXaW8aGNTrw
jeżeli komuś podoba się ten remiks, proszę. na rozgrzewkę przed dniem pracy, jak ulał.
https://dl.dropbox.com/u/78951218/My%20Bloody%20Valentine%20-%20Soon%20%28Andy%20Weatherall%20Mix%29.mp3
przestaję już męczyć temat MBV.