Najgłośniejszy wpis roku

Gdyby natężenie hałasu w tym wpisie mierzyć w decybelach, byłoby tego w okolicach 130 dB. Kevin Shields jest jednym z najbardziej hałaśliwych muzyków pod słońcem i najbardziej bezczelnych osobników jakich znam, ale bardzo go lubię. Cenię nawet tę jego bezczelność. Wyobraźcie sobie: w okolicach roku 2001 facet bierze się za robotę przy odświeżaniu brzmienia klasycznych płyt swojego My Bloody Valentine, „Isn’t Anything” i „Loveless”. Zremasterowane wersje oddaje w roku 2012 i udziela wywiadu serwisowi Pitchfork, w którym oznajmia, że lubi pracować szybko. Później długo i dość otwarcie, a na pewno ciekawie rozmawia z „The Quietus”, któremu zwierza się, że ma już nagranych osiem nowych piosenek. A i tak najważniejsze jest to, co właśnie wydał.

Na przedłużającą się pracę nad „Loveless” sam narzekałem wkrótce po powstaniu tego bloga. O powrocie koncertowym MBV też już wspominałem – jeszcze na drugim blogu. Nie będę więc wchodził zbyt głęboko w obie te sfery. Ważne jest to, że w działaniach studyjnych Shields znów nie poszedł na żaden kompromis. Oparł się pokusie włączenia limitera przy końcowym miksie „Loveless” i zrobienia z tej płyty czegoś podobnego do tysięcy innych przekompresowanych albumów rockowych – choć nie ustrzegł się jednego cyfrowego zniekształcenia w „What You Want” (CD1, 2:46). Dalej jest to płyta stosunkowo cicha – w obu wersjach, bo KS przygotował z rozpędu aż dwie. Poprawił (zremasterował) wersję cyfrową z taśmy DAT po zakończonej obróbce w studiu i zmasterował materiał z oryginalnych taśm analogowych. W opisie występują one kolejno jako CD1 i CD2, ale w sieci pojawiło się wiele głosów, że ostatecznie spakowane zostały dokładnie odwrotnie. I po przesłuchaniu obu odpowiednio głośno (czytaj: bardzo głośno) dochodzę do wniosku, że „głosy” mają rację. Pierwsza płyta ma bardziej aksamitny charakter, poszczególne partie (choćby wokale) nie są poddane takiej efektowej obróbce jak materiał z DAT-a. Jeśli słuchacie stosunkowo cicho, to druga płyta (cyfrowy miks) odda lepiej doświadczenie, jakim do tej pory była „Loveless”, ale jeśli możecie sobie pozwolić na odrobinę hałasu, posłuchajcie, jak przejrzysty jest miks analogowy. Wszelkie inne rozważania w tej chwili sobie odpuszczę, bo słucham remasterów dopiero od poniedziałku, odkąd przyszły pocztą. Poza tym z tą płytą jest tak jak z poziomem 0 dB na płycie kompaktowej – w pewnym sensie nie można wyjść wyżej. Jak coś miało dziesiątkę w wersji oryginalnej, to teraz trudno to przebić, bo trzeba by było wyjść poza skalę – choć za drugą wersję płyty chętnie dałbym i 11.

Ważniejsze jednak dla fanów MBV będzie pewnie zestawienie singli, EP-ek i niepublikowanych utworów (aż trzy nigdzie nie słyszane nagrania) „EP’s 1988-1991”. Miażdży ono i wywołuje dreszcze już zawartością EP-ki „You Made My Realise”, którą – jak się dowiedziałem z „Quietusa” – Shields nagrywał pod okiem eksbasisty Hawkwind i Amon Duul II, niejakiego Dave’a Andersona. Wśród tych trzech nieznanych nagrań zachwyca przede wszystkim młodzieńcze (zapewne, daty nagrania brak – nie wyklikacie jej również na oficjalnej stronie) „How Do You Do It”. Ale oczywiście sam nieznanych dla mnie utworów MBV znalazłem o wiele więcej. Choćby świetny „Sugar” – z francuskiego singla. Albo długa wersja „Glider” z dwunastocalowego singla „Glider EP Remixes”. To oczywiście dalej koszmarnie niekompletny zestaw, ale domyślam się, że lider pokazuje tu po prostu to, co pokazać chciał. I że inne EP-ki i single – poczynając od debiutanckiej „Geek!” – mogą nie spełniać jego wewnętrznych kryteriów.

Oczywiście nie wierzę w ani jedno słowo Shieldsa o tych kończących się nagraniach nowej płyty, o ośmiu gotowych utworach czy o szybkiej pracy. Ale zaczynam wierzyć, że zaraził się entuzjazmem, słuchając wczesnych utworów swojego zespołu. I że naprawdę nie będzie chciał na tym skończyć.

MY BLOODY VALENTINE „EP’s 1988-1991”
Sony 2012
9/10
Trzeba posłuchać:
„You Made Me Realise”, „Cigarette in Your Bed”, „I Believe”, „Swallow”, „Glider (full length version”, „Sugar”, „Good for You”, „How Do You Do it”…