Przesuń się, Taylor
Będąc młodą osobą – że użyję starej formuły ze skeczu radiowego – nie widziałbym dziś żadnych powodów, by nie słuchać Olivii Rodrigo. Szczególnie będąc młodą osobą płci żeńskiej. Prawdę mówiąc, z trudem znajduje jakieś powody, by jej nie słuchać jako podstarzały mężczyzna. Na etapie Sour – debiutu, za który 20-letnia (dziś!) Amerykanka o filipińskich korzeniach dostała Grammy (kategoria: album z wokalnym popem) – pewnym problemem wydawały mi się niespójności materiału, który od razu wyrywał się do konkurencji z Taylor Swift, tymczasem na Guts zdolna młoda artystka robi wszystko lepiej: zamiast udawać, że ma trzydziestkę za sobą i zbiera pół świata na stadionach, buduje solidną bazę w muzyce bardziej przywiązanej do gatunkowej estetyki. I tak jak Swift zaczynała w country, tak Rodrigo buduje repertuar w nurcie, którego nie ma prawa pamiętać: hybrydzie punka i popu, odnoszącej się głównie do artystów z lat 90., tych wczesnych (L7, The Primitives, trochę nawet Pixies), i tych późnych (w bardziej oczywistym wymiarze Avril Lavigne, w tych bardziej wyrafinowanych fragmentach – Fiona Apple). Urywki z jej koncertów wyglądają trochę jak zmonetyzowana wersja nurtu riot grrrl, ale czy to czasem nie odpowiada duchowi czasów, kiedy dawne tendencje ze sceny alternatywnej przeszły do mainstreamu? Po całkiem długich doświadczeniach w świecie show biznesu – a Rodrigo przeszła szkołę programów telewizyjnych Disneya, jak parę generacji wokalistek przed nią – zaczyna całkiem pewnie i rozsądnie, dodatkowo jeszcze od początku rezerwując sobie prawa do masterów swoich nagrań. Jak tego nie doceniać, jeszcze przed przesłuchaniem?
Prawda jest taka, że Rodrigo jest już teraz jest nie tyle nadzieją, co sporym zagrożeniem dla Swift, a w przyszłości – z pewnością jej bardziej naturalną następczynią niż bliskie generacyjnie Dua Lipa czy Billie Eilish. Jest zarazem ostatnią nadzieją wychowanych na Trójce, a zarazem jednak postacią całkiem współczesną, poza piosenkami na bardzo porządnym poziomie (napisanymi wspólnie z producentem Danem Nigro, znanym z zespołu As Tall As Lions), świetną techniką wokalną, ma też całkiem imponującą swobodę wykonawczą i czytelny dystans, który bywa raczej zaletą dużo starszych artystów. I o ile Vampire – o próbie wykorzystania jej przez chłopaka zafascynowanego jej świeżo zdobytą sławą – łatwo sobie wyobrazić jako (mocny) punkt w dyskografii Taylor Swift, całkiem niedawnej idolki z dzieciństwa Rodrigo, to już Ballad of a Homeschooled Girl albo Pretty Isn’t Pretty przynoszą rodzaj buntu rodem z lat 90., który – odgrzewany dziś za ówczesną sceną alternatywną – wydaje się całkiem dobrze pasować do problemów i kompleksów dzisiejszych dziewczyn, a może i chłopaków. Na poziomie muzycznym Guts to owszem, materiał bardzo mocno odgrzewany – trudno znaleźć tu elementy, których w latach 90. nie było – za to imponująco równy. Jeśli to Geffen Records, to pod tym względem też brzmi raczej jak Geffen z pierwszej połowy lat 90.
Jeśli prawdą są słowa z All-American Bitch – znam swój wiek i postępuję zgodnie z nim – pozostaje tylko wierzyć w nastanie ery przedwczesnej dojrzałości i triumf rozumu. Nawet jeśli nie pokochacie albumu Guts Olivii Rodrigo miłością prostą i szczerą, powinien was zostawić w lepszym nastroju i z trochę większą nadzieją na przyszłość.
OLIVIA RODRIGO Guts, Geffen 2023
Komentarze
Z Romy to przesadziłem. Chociaż bardzo lubię jej wokal i tęskno mi za iksami, to może tylko można.
Natomiast opisywana na łamach Siema Ziemia( brak międzynarodowych ambicji, czy to bez znaczenia i muzyka się obroni?) znakomita i pierwszy raz od czasów Kobonga, polska płyta może walczyć o mój prywatny numer 1.
Po przesłuchaniu Guts powiedziałbym, że to nie jest złe, ale zarazem nie jest szczególnie dobre. Równość występuje, jak najbardziej, ale na poziomie „no, OK”.
Oczywiście zapewne nie jestem targetem, ale sporo muzyki innych 20-25 latek podoba mi się bardzo, więc może to jednak ona, nie ja.