A jednak działa!
Atak na serwis Polityka.pl odebrał mi wczoraj moje narzędzie pracy. A nic lepiej nie odda emocji spokojnego człowieka oderwanego od linii produkcyjnej niż album The Flower School. Jestem na co dzień trochę jak ten generał z Oppenheimera, skądinąd najlepsza rola w tym nie takim znowu wybitnym filmie – nikomu z artystów staram się nie ufać w ciemno, tylko oceniać realne możliwości. Tymczasem to był taki przypadek, że można było obstawiać w ciemno: Zoh Amba na saksofonie, Chris Corsano na bębnach i Bill Orcutt na gitarze. Nie wiem, czy można dziś zbudować lepszy skład improwizujący. Owszem, w tej kategorii ciężko przewidzieć, czy to nie za dużo grzybów w barszcz, mocnych charakterów w jednym zespole, ale cała trójka wchodziła już w różne alianse, a w swojej bezkompromisowości mają też moment odpuszczenia i słuchają innych. To z kolei słychać w ich wspólnej sesji. Dużo liryki w tym jazgocie.
Obstawiać w ciemno ten album można było także dlatego, że Amba stale z Corsano współpracuje – w różnych składach, najczęściej bodaj w kwartecie z Thomasem Morganem na kontrabasie i Micah Thomasem na fortepianie. Za to nie wiedziałem, że sama grywa na gitarze (tu akustycznej w Sweet One, gdzie dialogują z Orcuttem na modłę niemal folkową, wklejam też małą niespodziankę powyżej). To, co tu słychać, to brakujące ogniwo w improwizowanej fuzji stylów – Amba jest w końcu nie tylko najbardziej obiecującą saksofonistką na scenie impro, ale też najlepszym współczesnym wcieleniem frazy i witalności Alberta Aylera. A nietrudno sobie Aylera wyobrazić w akcji z rockmanami – w ostatnich, opublikowanych już pośmiertnie nagraniach wykorzystywał elementy funku i rocka, jego sesje z rockmanami mogłyby zmienić oblicze lat 70. – tyle że on zmarł u progu tej dekady.
Mamy tu więc piękno prostej frazy, ale w kulminacyjnym The Morning Light Has Flooded My Eyes także energię rocka i Aylerowskiego free, a zarazem coś, czego nie można było dostać w wydaniu nikogo innego, czyli podtrzymywanie żarliwości przy zejściu z fortissimo do piano. I budowanie delikatnego Moon Showed But No You niczym jakiejś opowieści Alabastra DePlume. Cudowna płyta. Jedna z tych, których można słuchać non stop, odkładając na bok wszystko, o czym wam trąbią jako płycie roku. To jest dla odmiany album, który angażuje chwilą i zatrzymuje myślenie o tym, co potem. Choć biorąc pod uwagę, jak mocna jest to estetyka – też pewnie wróci na górę półki, słuchany po raz kolejny z dystansem po paru miesiącach. Co więcej – znowu może zmusić do odłożenia innych na bok i opóźnić podsumowania. A przy okazji takiej płyty radość z tego, że blog w końcu działa, okazuje się podwójna.
ZOH AMBA, CHRIS CORSANO, BILL ORCUTT The Flower School, Palilalia 2023