A najlepsze płyty roku 2010 to…
Nic z tego. Będę się trzymał swoich żelaznych zasad: prywatne podsumowanie roku 2010 wywieszę na blogu na Nowy Rok*, chociaż mnie ludzie pytają. Jasne, brałem udział w projekcie „Album Roku” (o którym już wspominałem) – ale to tylko dziesiątka nominacji mających ułatwić głosowanie na ciekawe pozycje internautom – no i musieliśmy się z pozostałymi uczestnikami plebiscytu uzupełniać, bez powielania typów. Owszem, w najbliższy wtorek w „Polityce” moje podsumowanie płyt zagranicznych, ale to z kolei przygotowałem z myślą o możliwie szerokim czytelniku gazety i z troską o w miarę łatwą dostępność poszczególnych tytułów. Bez odjazdów w eksperymentalnych kierunkach. W HCH zamkniemy rok wielkim plebiscytem słuchaczy (też na początku roku). A tymczasem z ciekawych rzeczy mam (dla tych, co jeszcze nie widzieli) tegoroczne zestawienie „The Wire”:
1. Actress „Splazsh”, Honest Jon’s
2. Oneohtrix Point Never „Returnal”, Editions Mego
3. Swans „My Father Will Guide My Up A Rope To The Sky”, Young God
4. Joanna Newsom „Have One On Me”, Drag City
5. Catherine Christer Hennix „The Electric Harpsichord”, Die Schachtel
6. Rangers „Suburban Tours”, Olde English Spelling Bee
7. Ariel Pink’s Haunted Graffiti „Before Today”, 4AD
8. John Tilbury & Sebastian Lexer „Lost Daylight”, Another Timbre
9. Keith Fullerton Whitman „Disingenuity/Disingenuousness”, PAN
10. Kevin Drumm „Necro Acoustic”, Pica Disk
Pewnym zawodem były dla mnie już wyniki zeszłorocznego plebiscytu redakcyjnego „The Wire”. W czołówce znalazły się wówczas płyty ciekawe, oddające ducha czasów, ale moim zdaniem dalekie od wybitności – włącznie z Broadcast & The Focus Group czy „Manafonem” Davida Sylviana. Ale przecież przy okazji odkryłem „Rifts” Oneohtrixa i zainteresowałem się na dobre grupą Emeralds! Zawsze więc wynika z podsumowania „The Wire” coś dobrego. No i ten pęd do meldowania się w okolicy nowych zjawisk pomaga – i tym razem będzie się to komentowało.
Wpływ tego notowania na rzeczywistość jest niesamowity (oczywiście przy zachowaniu pewnej skali alternatywnego świata). W Boomkacie Actress na winylu zszedł w ciągu doby po opublikowaniu powyższej listy (i to w wydaniu elektronicznym „The Wire” – fizycznego jeszcze nie było). Maleńki wydawca płyty Tilbury’ego wprowadził specjalną promocję i do każdego zakupionego egzemplarza dodaje drugą płytę do wyboru z całego katalogu za pół ceny (taka okazja do promocji szybko mu się nie trafi). A ponieważ spora część wydawnictw z czołówki to albumy dość ekskluzywne, dają niezłą demonstrację tego, jak wyglądają rejony ciekawej muzyki. Keith Fullerton Whitman to rzecz wydana tylko na winylu (w niektórych sklepach już nie ma, ale do dostania u wydawcy), Kevin Drumm to 5-płytowy boks w cenie powyżej 50 dolarów. Rangersów na winylu już nie ma, na kompakcie nie istnieją (ciekaw jestem, czy oryginały tej płyty w Polsce na fizycznym nośniku można policzyć na palcach dwóch, czy tylko jednej ręki). Catherine Hennix to wydawnictwo specjalne CD+książka w nakładzie 500 sztuk. Na szczęście przynajmniej OPN wyszedł ze strefy niedostępności odkąd nagrywa dla Mego i teraz wszystko jest – na bieżąco, w dodatku w Polsce, u Gusstaffa.
Actress sam mam tylko w kopii (którą zresztą wydobyłem od kolegi – dzięki raz jeszcze! – kilka tygodni temu) celem uzupełnienia zaległości, więc wyjątkowo o kopii będę pisał. Zresztą braku oryginału w tym momencie nie żałuję, uzupełniam inne braki z dziesiątki „Wire’a”. I w ogóle miałem o Actress nie pisać. Są bowiem płyty, które nie nadają się jako tło do codziennych czynności. A ten album nadaje się przede wszystkim do tego.
„The Wire” docenił w nim „kreatywne wykorzystanie podstawowych technik producenckich”. Ja bym go raczej oskarżył o brak jednolitego błyskotliwego pomysłu na muzykę, który byłby czymś innym niż korzystaniem z tego, co twórcy microhouse’u i deephouse’u zrobili wcześniej. Z dodatkiem odrobiny mroku i brudu Buriala. Nie znaczy to wszystko, że albumu Darrena Cunninghama nie da się słuchać. Przeciwnie, momentami jest przyjemny, ale dość wtórny, co nijak do linii „The Wire” nie pasuje. Nie słyszę na nim pomysłu na „R&B z dźwięków konkretnych”, o którym piszą, jest tyle funku, ile w deephouse’owych produkcjach słyszałem nawet nie pięć, ale dziesięć lat temu. Są momenty, gdy Actress wchodzi w sferę, gdzie każdy dźwięk jest zaskoczeniem („The Kettle Man”, „Hubble” – zresztą ten ostatni utwór, zdecydowanie najlepszy na płycie, podejrzewam o podsycanie aż tak euforycznych reakcji). Ale Akufen, Isolee czy Farben robili rzeczy na tym poziomie dekadę temu – i jeszcze mieli lepsze brzmienie. To oczywiście moja subiektywna ocena – znam i szanuję takich, którym Actress niezmiernie się podoba, redaktorzy pisma z Londynu nie są na pewno odosobnieni. I nie to, żeby mnie ten ich wybór jakoś szczególnie zdenerwował. Po prostu nie pasuje mi do linii gazety, wprowadza dysonans poznawczy. Coś mi się nie zgadza. Przestaję wiedzieć, o co im chodzi.
ACTRESS „Splazsh”
Honest Jon’s 2010
6/10
Trzeba posłuchać: „Hubble”, „The Kettle Man”, „Maze”.
Actress – Hubble (2010) by m.r.t
*Wcześniej seria szczątkowych remanentów, tak jak to bywało na moim blogu prywatnym w poprzednich latach.
Komentarze
Swans na trzecim miejscu…? Hmm… Ta płyta powinna być podpisana Angels of Light i byłoby OK. 😉 Choć koncertowa inkarnacja zdaje się fantastyczna…
Mnie ich wybór skłonił natomiast do powtórnego zmierzenia się ze „Splazsh”, ale konwertytą nie zostałem.
Również zaskoczyła mnie aż tak wysoka pozycja Joanny N. w ich zestawieniu, której jestem zagorzałym fanem, ale jednak nowa płyta mielizny ma. Żeby było śmieszniej, w tym samym numerze „Wire” solowa płyta Ryana Francesconi’ego ma bardzo dobrą recenzję. Co prawda jej jeszcze nie słyszałem, ale można sądzić, że jeśli dla mnie (i co najmniej kilku innych) czytelność jego aranżacji utworów Joanny była słabą stroną „Have One On Me”, to dla „Wire” ich skromność była atutem. Że Piczfork hajpował – rozumiem, ale oni – niespodzianka.
A propos, fajny żart sytuacyjny udał się właśnie Piczforkowi, który w dniu publikacji internetowej tego numeru „Wire” ogłosił listę płyt, które zasługują na pamięć, ale do ich top50 wejść nie mogą. Zestawienie tych dwóch list jest co najmniej wymowne.
Pozdrowienia!
Bartku, nie wydaje mi się, żeby ludzie The Wire kalkulowali przy wyborze albumu roku, zastanawiali się, czy wyznacza on nowe trendy, oddaje duch czasu, etc. Po prostu kilkadziesiąt osób o bardzo różnych gustach sporządza własne „10” ulubionych płyt (większość kieruje się pewnie subiektywnymi odczuciami, stąd często w podsumowaniu dużo jest pozycji, o których Wire w ciągu roku nie pisało wcale albo bardzo mało, a artystów z okładek czy dużych artykułów próżno szukać na liście). Do „50” dostają się zatem płyty, które co najmniej dwa razy powtórzą się na listach poszczególnych „krytyków”, i tyle.
A Actress? Dla mnie 10/10 i również płyta roku. Owszem, album nadaje się jako tło do codziennych czynności, ale diabeł tkwi w szczegółach, w koszmarnie czasem zdeformowanym brzmieniu i dosyć nonszalanckim podejściu do kompozycji. Zdecydowanie należy tego słuchać głośno (w żadnym wypadku na słuchawkach – próbowałem kilka razy, dałbym wtedy notę 4/10).
@bionulor –> Ja chyba wolę na płycie Angels Of Light.
@PopUp –> Mnie też dziwią reakcje na Joannę. Ale wydaje mi się, że to klasyczne nadrabianie po „Ys”. Choć z drugiej strony była w „The Wire” wysoko.
@patataj –> Pewnie masz rację. Prosta matematyka, w której doszukuję się jakiegoś wspólnego redakcyjnego głosu. Wiesz, z tymi słuchawkami to może i jest coś na rzeczy, bo 80 proc. mojego obcowania ze „Splazsh” to słuchawki. Ale słuchałem też na głośnikach i te szczegóły mnie tak nie poniosły. Mam wrażenie, że ludzie w tym roku podzielili się na opcję Pantha du Prince i Actress – mnie poniosła bardziej i zauroczyła płyta tego pierwszego 🙂
@ Bartek -> ja też na płycie wolę Angels of Light od „My father…” 😉 ale żałuję, że z lenistwa nie wybrałem się na któryś z ubiegłotygodniowych koncertów Swans w PL, te chyba wypadły bardzo zacnie (sądząc po próbkach widzianych na jutubie)
„Mam wrażenie, że ludzie w tym roku podzielili się na opcję Pantha du Prince i Actress – mnie poniosła bardziej i zauroczyła płyta tego pierwszego”
To ja w takim razie reprezentuje trzecią opcję. Obie w pierwszej w mojej pierwszej dziesiątce, ale rozumiem podział, PDP zupełne przeciwieństwo, każdy dźwięk przemyślany, każdy klik idealnie w punkt. Actress jest nieco mniej skoncentrowany. W pewnym sensie jest to jednak zbieżne z linią orzeczniczą prezentowaną w ostatnich latach przez redakcję The Wire, gdzie króluję hauntologia, hypnagogia, glo-fi i inne podobnie odrealnione, nierzeczywiste kilmaty. Actress po prostu odpowiednio „zapdejtował” estetykę microhouse czy ogólnie mówiąc techno na potrzeby wyżej wymienionych gatunków (?). Hypnagogic techno? Glo-fi house?
Keith Fullerton Whitman został wydany tylko w 500 egzemplarzach przez Greka Billa Kouligasa, który ma swój label Pan z siedzibą w Neu Koln w Berlinie (występuje też pod nazwą Family Battle Snake). Więc pewnie płyty lada moment moga osiągnąć na aukcjach niebotyczną sumę.
Chociaż na wszystkie płyty, świetnie zaprojektowane, niemal od razu miał zamówienia z całego świata.
Jestem szczęśliwym posiadaczem „Disingenuity/Disingenuousness” i przy okazji polecam wszystkim zainteresować się tym labelem http://www.pan-act.com/ (można też bezpośrednio odwiedzić sklep w Berlinie, gdzie są wszystkie ich płyty http://www.tochnit-aleph.com/laden/)
@kkuba –> Zgadza się, limitowany nakład, ale jeszcze przedwczoraj płyta była. Label rzeczywiście bardzo interesujący.
Kuba, dzięki za linki. I za info, że pan od Pan to człowiek, który próbował rok temu przykuć noise’owymi fakturami uwagę publiczności czekającej na Sonic Youth w Columbiahalle, co było zadaniem arcytrudnym. Świat jest mały
Actress w tym zestawieniu przeszkadza mi najmniej, ale może dlatego, że jest także w mojej (elektronicznej) czołówce roku. Przeszkadzają mi 24 miejsca dzielące ją od „Cosmogrammy”, a jeszcze bardziej 23 pozycje pomiędyz Flying Lotusem i nijakim „Returnal”.
Kopalnią fajnych pomysłów jest za to zestawienie indywidualnych Top1 głosujących. Odkryłem dzięki niemu „Zwölfzungen” Alessandro Bosettiego ( http://www.ziemianiczyja.pl/2010/12/zupelnie-oddzielny-wpis-3-2/ ), czyli jedną z piękniejszych płyt, jakie ostatnio słyszałem.
To ja zapytam, czemu na koncercie Bosettiego z Tony’m Buckiem i Kentą Nagai’em było w Powiększeniu ze 30 osób…
Tzn na tym koncercie http://www.popupmusic.pl/no/26/galerie/175/trophies—alessandro-bosetti%2C-kenta-nagai%2C-tony-buck
Keith Fullerton Whitman—bez problemu do nabycia w Szwecji (cena albumow ok. 100 PLN). Swans „My Father…..” wysoko jest notowany tutaj jako album roku 2010. „Hazyville” Actress chyba najdrozszy album…
jakies 140PLN). „Splazsh” bez problemu do nabycia….70 PLN.
Ale, lubie tylko sluchac Swans z w /w.
PopUp – skoro nie miał ze sobą tych wszystkich native’ów, to nie żałuję…
Dosc wysokie notowania na liscie albumow roku 2010 (Szwecja) ma
Anna von HAUSWOLFF i jej album „Singing from the Grave” (CD, Kning Disk KD076, 2010)—–producent: Henryk Lipszyc (Lipp)
http://www.kningdisk.com/index_anna_von_hauswolff.htm
Nic odkrywczego w splazsh Actress nie ma, ale jako deephouse’owa propozycja to jeden z najlepszych albumów od lat. Czasem brzmi jak Luomo, czasem jak Akufen i w zasadzie jest to album na tyle dobry, że postawiłbym go obok Delaya, z tym że, powtarzam, żadna to muzyczna Ameryka. Pierwsza trójka kompozycji (w tej kolejności): Hubble, Always Human, Get Ohn / Casanova.
zgodze się tylko z płytą z Another Timbre. Reszta o ile ma oddac „różnorodnośc muzyki” i dac pewną ekspozycje na rózne style to OK ale jesli potraktowac to dosłownie to doprawdy ZDUMIEWA mnie obecnosc boxu Kevina Drumma który jest cienki po prostu marniutki juz lepszy jest ten podwójny jego winyl.
Muzyka takiego Keith Fullerton Whitman’a czy Ariel Pink to „powrot do przeszłosci” w dodatku nawet jego ( tego powrotu ) kiepska imitacja. Polecam i prosze nie mówic ze jest tyle muzyki ze nie można tego obadac , a wiec polecam nowego 1)Giuseppe Ialesioego na Dekoderze ( który to Dekoder był dla mnie do tej pory max ch.. a ta płyta to udzerzenie jakie towarzyszyło dekade temu pierwszym płytą z MEGO ) 2) Trevora Wisharta i WSZYSTKIE inne płyty z PAN ACT, 3 ) kazda płyte z Entr’act, kazdą płytę z Presto – to są labele na które bedzie trzeba w przyszłym roku zwrocic baczniejsza uwage
@Pop Up czemu na koncercie Bossetiego było 30 osób ? bo większosc ludzi nie wytrzymuje tempa pracy i życia i nie ma juz czasu dla rodziny a co dopiero na chodzenie na takiego Bossetiego w cyklu nieomal maratonowym – bo koncerty były wtedy naprawde wyjatkowo czesto.
Zreszta przyszły rok to maraton płyt Bossetiego w Polsce , Tony Buck tez pewnie cos wyda 🙂
@ Ozzy – Anna Von Hausswolff jest znakomita , to świetny pop !!!
grom68 -> odpowiadanie na pytania retoryczne to potrzeba rzadka, zwłaszcza gdy się nie ma czasu dla rodziny i na koncerty, dziękuję bardzo!
„Splazsh” jeszcze nie słyszałem w całości ale jakoś wierzę bardziej Adamowi Harperowi (któryu popełnił recenzję) niż rytualnie sceptycznym co do #1 na serwisach typu PFK czy „The Wire” polskim blogerom
(oczywiście „Wire”, bez „the”, sorka)
@Piotrek –> Spoko, właśnie „The Wire” z „the”, tyle że mało kto tego używa, skoro na okładce „Wire” jako żywo.
Wyszło na to, że zostałem rytualnie sceptycznym blogerem. W sumie ok, z wyjątkiem słowa „rytualnie”. W ostatniej dekadzie typy na miejsce pierwsze pokrywały mi się z „The Wire” jakieś 3-4 razy 🙂
cholera za dużo rzeczy z tym słowem w moim życiu. ulubiony serial, jedna z ulubionych kapel i właściwie jedyne pismo, które prenumeruję…
nie miałem Ciebie na myśli akurat (bo jednak operujesz trochę szerzej). ale spotykam się z taką postawą na każdym kroku.