Jak poznałem Makkę Pakkę

Znajomym, kolegom rodzą się dzieci, czasem więc porozumiewawczo słyszę coś na temat jednego z kilku wczesnoojcowskich felietonów, które zdarzyło mi się opublikować – w tym tego o serialu „Dobranocny ogród”. Jednej z najbardziej charakterystycznych bajek dla najmłodszych dzieci, jakie powstały w ostatnich latach. W ten weekend spotkałem Makkę Pakkę. W Krakowie, w czasie festiwalu Sacrum Profanum, gdzie widziałem udany koncert Polish Icons. Przy okazji: większość z ośmiu remiksersko-dekonstrukcyjnych prób okazała się trafiona, ze szczególnym wyróżnieniem finałowego Kilarowskiego setu Skalpela i DJ-a Fooda, a także Skalpela z Pendereckim i kompletnie zaskakującego Grasscuta, który na partiach z Góreckiego zbudował cały potężny własny utwór (więcej o Polish Icons u Doroty Szwarcman). Spotkanie z Makką Pakką zaliczyłem dzień później. I proszę sobie za dużo nie wyobrażać, to nie nowohuckie powietrze tak na mnie podziałało.

To wina filmu, którego wcześniej nie widziałem, a w niedzielny poranek w Krakowie postanowiłem nadrobić – dokumentu „Heima” o islandzkiej trasie Sigur Rós sprzed sześciu lat. Pojawia się tam wątek islandzkiego artysty zafascynowanego dostępnymi na jego wyspie w dużych ilościach kamieniami, składającego z nich chromatyczne marimby, układającego w sterty (tu szybkie mrugnięcie okiem do rodziców śledzących Makkę Pakkę). Ba, tworzącego marimby również z zeschniętego rabarbaru, który posadził jego dziadek sto lat wcześniej! Jeśli zastanawiacie się, jak to jest w ogóle możliwe, bardzo proszę:

W drodze w tę i z powrotem miałem na głowie nowy odcinek „Misia”, czyli odsłuchy nowego albumu Grizzly Bear. Żeby dodać pikanterii całej sprawie (patrz wpis sprzed tygodnia). Oczywiście nie w nocnym, tylko w InterCity, ale jednak, zapach polskiego wagonu przypominał mi polskie przygody Eda Droste’a.

Ale tylko przez chwilę. To dobry test w takiej sytuacji – do „Veckatimest” miałem umiarkowanie pozytywny stosunek, potem moją wiarę w zespół z Warpa zniszczył do końca zepsuty wokalnie koncert na Pukkelpopie. A teraz jeszcze ta kolejowa opowieść (fakt, prawdopodobna, ale przecież zdarzają się gorsze linie kolejowe na Wschód od nas). Idealny początek znajomości z nową płytą, bo już w pierwszych kilku utworach musiała mnie przekonać na tyle mocno, żeby zatrzeć te wszystkie uprzedzenia. No i zatarła.

„Shields” jest albumem sprawiającym wrażenie bardziej pewnego. Mniej rozlazłości, mniej rozlanych chórków, harmonii wokalnych, sekcja też jakby bardziej wprost niż na poprzedniej płycie, szczególnie perkusyjna robota Chrisa Beara dodaje utworom życia. Lepsze brzmienie w całości. Na suwaku pomiędzy pozycjami oznaczonymi „Radiohead” i „Fleet Foxes” trochę bliżej tej pierwszej („The Hunt” mogłoby być właściwie utworem Thoma Yorke’a). A to dobrze, bo pod względem wykonawczym (wokale) FF to tak wyśrubowany poziom, że w ich folk-rockowej dziedzinie trudno się w tej chwili ścigać. Słychać też sporo starego art rocka, z King Crimson na czele, szczególnie w zrytmizowanych, zapętlających się partiach gitarowych, są nawiązania do Yes. Bardzo dużo dobrego robią szeroko wykorzystywane instrumenty dęte.

Jeśli tak ma wyglądać demokracja w rozumieniu grupy z Brooklynu (ten album według ich słów mocniej zaangażował cały zespół), to jestem za, chociaż demokratyczne zasady rzadko się w sztuce sprawdzają. Na poziomie kompozycji nie zeszli w każdym razie poniżej poziomu „Veckatimest”, a przynajmniej w dwóch momentach – dynamicznym i porywającym w finałowej minucie „Half Gate” oraz bardzo szybkim w tempie (och, jak bardzo brakowało takiego utworu na poprzedniej płycie) „Speak In Rounds” – go przeskoczyli.

Konto GB mają u mnie wyczyszczone, miejsce w podsumowaniach niemal pewne. Swoją drogą – to taki przyczynek do dyskusji o uprzedzeniach – kto wie, jak bym odebrał tę płytę bez obciążeń. Może jeszcze lepiej?

W każdym razie zdam raport po zetknięciu z fizycznym nośnikiem, a nie tylko elektroniczną kopią odsłuchową, bo wiadomo, to PKP – mimo zmian i liftingów (kolega zostawił kurtkę z dokumentami i kluczami w przedziale – znalazła się jeszcze tego samego dnia!) – wrażeń estetycznych raczej nie potęguje.

GRIZZLY BEAR „Shields”
Warp 2012
8/10
Trzeba posłuchać:
„Half Gate”, „Speak In Rounds”, „Sun In Your Eyes”. Poniższy na razie podoba mi się najmniej, ale grupa uparła się, żeby promować nim całość na YT.