Co warto, a co trzeba. Płytowe wynalazki tygodnia
Dużo już tych stałych cykli w ciągu tygodnia, ale pomagają dyscyplinować autora bloga, więc wprowadzę jeszcze jeden. Tym razem pójdę za podpowiedzią komentatorów, którzy już od dawna publikują tu krótkie notki o nowościach, klasyfikując znaleziska je w sposób prosty i użyteczny: można, warto, trzeba. Nie ma chyba lepszego klucza takiej pozytywnej oceny. A zatem pięć wskazań już przesłuchanych tytułów z poprzedniego tygodnia, do odsłuchu w tygodniu kolejnym. Od starszego pana dogrywającego gitarowe impro do rytmów jungle, po Włoszki śpiewające o katorżniczej pracy za miskę ryżu.
DEREK BAILEY Domestic Jungle, Scatter (oryg. 1996)
Muszę przyznać, że drum’n’bass to moja ulubiona muzyka taneczna z lat 90., a Derek Bailey to moje gitarowe odkrycie końca tamtej dekady. Ale nie miałem pojęcia, że jedno z drugim się jakoś łączy. Napisać, że Domestic Jungle – zestaw utworów wyimprowizowanych w połowie lat 90. przez Baileya (weterana brytyjskiej sceny impro, wtedy już w wieku emerytalnym) do szaleńczych, niezwalniających ani na moment beatów DJ-a Ninja – to sensacja to jak nic nie napisać. A z odsłuchu wychodzę jeszcze mocniej przekonany co do swoich wyborów w tamtych czasach. Płytę można na Bandcampie zdobyć w zamian za wpłatę w dowolnej wysokości, co jest dodatkowym plusem. Można, a nawet warto.
FAXED HEAD Exhumed at Birth, Drag City (oryg. 1997)
Pojawiają się tu co jakiś czas uwagi, że za mało uwagi zwracam na cięższą muzykę rockową. Może jestem zbyt podatny na etykietki? Bo w sumie tę reedycję, pierwszą od ćwierć wieku i w końcu w wersji zremasterowanej, mniej znanego zespołu Treya Spruance’a (Mr. Bungle, Secret Chiefs 3), dostrzegłem m.in. dlatego, że firmuje ją niemetalowy label Drag City. I chociaż trudno to ustawić blisko muzyki Willa Oldhama czy Flying Saucer Attack, z którą wytwórnia się kojarzy, to zarazem rzecz jest fantastycznie różnorodna i nieschematyczna, co pozwala na nią spojrzeć bez uprzedzeń. A przy tym pełna – jak to w wypadku Spruance’a – ukrytego za hałaśliwą ścianą dźwięku poczucia humoru i dystansu. Można, trzeba i warto w jednym.
FUCHS Fuchs, Alien Transistor
Bracie Acherowie są ostatnio wydawniczo bardzo aktywni, ale ten album przeleżał w ich studyjnym archiwum wyjątkowo długo – 17 lat. Dokumentuje ich współpracę (z udziałem różnych muzyków związanych z The Notwist) z wokalistą i gitarzystą Peterem Thiessenem z grupy Kante. I wydaje się, że zupełnie mu to spóźnienie nie zaszkodziło. Ascetyczna, postrockowa z ducha muzyka z elementami jazzu, dubową wrażliwością na brzmienie oraz szczyptą egzotycznego instrumentarium to coś atrakcyjnego i dziś. A najmocniejsze w zestawie Fuchs 3 można prezentować na tej samej playliście co nagrania Joshuy Abramsa. Warto.
µ-ZIQ Magic Pony Ride, Planet Mu
Mike Paradinas w pierwszej od 9 lat płycie z nowym repertuarem (edit: niesłusznie pominąłem Scurlage dla Analogical Force) i pod znanym od ćwierć wieku szyldem. Ten wyraźnie niewymuszony materiał układa się w podróż lekką, beztroską, bardzo melodyjną i utrzymaną w wysokim albo bardzo wysokim tempie. I jest to podróż dość sentymentalna, bo Paradinas nie ukrywa tu, że jest daleko od tego, co dziś się robi i że dokonał przeglądu starego sprzętu i starych technik. Za to można odnaleźć w tym najlepsze cechy brytyjskiej elektroniki do słuchania tak inspirującej na przełomie wieków. A przy okazji – wariację na temat Take My Breath Away, której zabrakło w sequelu Top Gun, a na którą natkniemy się w tle podczas słuchania Shulem’s Theme. Choć artysta utrzymuje, że prawdziwą inspiracją jest tu serial Shtisel z Netflixa. Niezależnie od skojarzeń – warto, a nawet trzeba.
SILVIA TAROZZI & DEBORAH WALKER Canti di guera, di lavoro e d’amore, Unseeen Worlds
Katalog Unseen Worlds jak rzadko który łączy przyjemne z awangardowym. A włoski duet skrzypaczki Silvii Tarozzi i wiolonczelistki Deborah Walker znamy już z albumu Extreemizms: early & late Philipa Cornera (ukazał się właśnie nakładem Unseen Worlds) oraz z wykonań utworów Éliane Radigue (która będzie jedną z bohaterek tegorocznego Sacrum Profanum). Na Pieśniach wojny, pracy i miłości wykonują (także śpiewają) współczesne wersje piosenek śpiewanych przez mondine, czyli słabo opłacane (zazwyczaj w ryżu) sezonowe pracownice plantacji ryżu. Powstawały w pierwszych dekadach XX w., łącząc ducha wojny, biedy i buntu społecznego. Jeśli ktoś szuka na przykład pierwowzoru antyfaszystowskiego Bella Ciao, to znajdzie go właśnie w jednej z pieśni mondine – Alla mattina appena alzata. Tarozzi i Walker podeszły do nich z szacunkiem dla folkowego charakteru pieśni, ale też z pełnym wykorzystaniem warsztatu muzyki współczesnej, co daje efekt wzruszający, a czasem – jak w La lega wykonywanym z wykorzystaniem nagrania chóru dawnych pracownic Coro delle Mondine di Bentivoglio – wręcz piorunujący. Dla takich momentów – trzeba.