Koń, jaki jest, każdy…

Tydzień, który zaczął się w piachu, kończy się na koniu. Ale prawda jest taka, że zespoły Polski Piach i Koń to dwie strony jednej opowieści. Zresztą ich wydawcy (odpowiednio: Gusstaff i Antena Krzyku) żyją od lat w chyba niezłych jak na wieloletnią konkurencję relacjach i czasem mam wrażenie, że próbują sobie z nas pożartować, umawiając się, że teraz oto pchną krajową niezal-scenę w takim to, a nie innym kierunku. Bo niezależni mają to do siebie, że jeszcze mają jakieś poczucie kierunku i możliwość jego zmiany. Odnoszę też wrażenie, że świetnie się przy tym ci wydawcy bawią.

W każdym razie opisywany tu w piątek (i wtedy opublikowany – w sobotę w stołecznym SPATiF-ie odbył się niezwykle przyjemny koncert promocyjny) album zespołu Patryka Zakrockiego robi z bluesa muzykę swojską, przesiąkniętą ludowością, ale zarazem mroczną i kameralistyczną. A opublikowany zaraz potem album Konia, też instrumentalny, pędzi raczej kłusem, uderza też mocniej, z nieco większym przytupem, zachowując pewną dozę lokalności.    

Tak jak tam, tak i tutaj skład należy do tych mniej szablonowych. Na względnie jeszcze tradycyjne partie perkusji (Asia Glubiak) nakładają się linie saksofonu – barytonowego lub basowego (Michał Fetler), gitary dobro (Sławomir Szudrowicz) i syntezatorów (Jakub Królikowski). Wszystko splecione mocno, mimo braku basisty, z moim ulubionym Fetlerem odgrywającym rolę przypisywaną coraz częściej saksofoniście we współczesnych składach, choćby tych angielskich jazzowych hybrydach, a kiedyś rzadko – rolę pierwszego riffowego. Specyficznie sprofilowana gitara jest tu z kolei raczej nośnikiem melodii i ornamentów. Bluesowych na swój sposób, podobnie jak w Polskim Piachu. I ważnym składnikiem formuły, w której – znów inaczej niż zwykle – rytmiczne funkcje mamy raczej po stronie saksofonów niż gitary. Fetler robi i za basistę, i za gitarzystę rytmicznego, czasem wcielając się w rolę ludzkiego sekwencera, co uderza choćby w Antylopie, gdzie pulsujące, transowe tło na pograniczu techno tworzy wspólnie z Królikowskim. Można sobie przypomnieć inną formację Fetlera, Prawdziwie Polskie Techno. Swoją drogą, zarówno Królikowski, jak i Glubiak (znana poza tym m.in. z Panieneczek) też grają w PPT, składzie, którego album ukazał się niefortunnie w środku pandemii, co odebrało przedsięwzięciu – nastawionemu na poruszanie tłumów – nieco impetu.

Partie gitary rezofonicznej nie są jednorodne. Szudrowicz poza bluesem sporo chyba słuchał amerykańskiego folku (Acqua vita), ale i muzyki hiszpańskiej, tudzież gitarowej klasyki (Pościg w kukurydzy), a jego przeszłość związana z fenomenalnym zespołem Something Like Elvis czy formacją Potty Umbrella wraca tu też parokrotnie, choćby w Nagłym przypływie jaskrawości – utworze centralnym, bodaj najbardziej rozimprowizowanym, dzikim, choć nawet w tym ferworze nietracącym pewnej dyscypliny i transowości. Bo choć sporo na Pierwszym mieszania konwencji i zdarza się moment zagubienia w galopie, to najczęściej muzyka prze żwawo do przodu. A o ile Piach znakomicie się nadaje do cichego kontemplowania, to Konia słuchać należy głośno. Choć Mój wygląd nie świadczy o stanie faktycznym mogliby z powodzeniem zamienić we wspólne jam-session z Polskim Piachem.

Ostatnie podobieństwo – jedni i drudzy to doświadczeni muzycy, którzy świetnie kontrolują brzmienie. Można tę oryginalność, osobność brzmieniową i porządną realizację komplementować. Ale dość powiedzieć, że dzięki niej – trawestując Benedykta Chmielowskiego – Koń, jaki jest, każdy słyszy.

KOŃ Pierwszy, Antena Krzyku 2022