Madonna kontra bandyci

Wśród skandali towarzyszących nowej trasie Madonny, mających w większości charakter marketingowy (o czym pisałem w „Polityce”), pojawił się jeden, który w mojej opinii wymknął się spod kontroli PR-u koncernu Live Nation. Chodzi o kameralny – jak na gigantyczne rozmiary tournée – koncert w paryskiej Olympii. Bilety sprzedały się błyskawicznie, bo w końcu okazja, żeby zobaczyć artystkę w sali na dwa tysiące osób, to rzecz wyjątkowa. BBC podaje, że u koników trzeba było za wejście zapłacić około tysiąca funtów. Ale rzecz nie w elitarności występu – przeciwnie. Gdy zakończył się – niespodziewanie szybko, po 45 minutach – część publiczności gwizdała, a po zejściu artystki ze sceny z widowni poleciały plastikowe butelki. Oświadczenie Madonny po tym zdarzeniu? W dużym skrócie (więcej w serwisie Reutera): „To nie byli moi fani, tylko bandyci udający fanów”.

Gdzieś w domyśle słyszę w tej wypowiedzi echo afery z Marine Le Pen – najwyraźniej Madonna sądzi, że to skrajna francuska prawica obrzuciła scenę butelkami. Pomijając logiczne aspekty takiego rozumowania (chuligani kupujący bilety po 5 tys. zł albo rezerwujący je w ciągu kilkunastu minut po ogłoszeniu sprzedaży – to ponad moją wyobraźnię), artystka wchodzi w zwarcie z fanami, co bardzo niebezpieczne. Nerwowa reakcja wokalistki wypełniającej stadiony na gwizdy paru osób rozczarowanych tym, jak mało dostali za swoje pieniądze, to nie jest dobry znak. Jutrzejszy koncert w Polsce zyskał nowy, ciekawy, ale zarazem dość niepokojący kontekst.

Coś w karierze Madonny pękło. Coś się zmieniło. I jest to rzecz bardzo charakterystyczna dla współczesnego showbizu muzycznego. Nieprzypadkowo pękniecie nastąpiło w momencie przełączenia Madonny na pełną współpracę z Live Nation. Nie chcę demonizować giganta – łatwo się takie rzeczy robi, podobnie jak w wypadku wielkich wytwórni. Ale zwraca uwagę jedna rzecz – Madonna przeszła z sektora, któremu mimo wszystko zależy na kreacji, do sektora, którego zadaniem jest już tylko monetyzacja. Warner – przy wszystkich zastrzeżeniach, jakie można mieć do dużych firm płytowych – to instytucja pracująca od lat nad tworzeniem piosenek, albumów, przebojów, budowaniem katalogu. Live Nation zajmuje się sprzedażą krzesełek, konstrukcją sceny, oprawą koncertów. Taki Warner może sobie wyobrazić, że sprzedaje wyciszoną, balladową płytę Madonny, na której ta idzie w stronę – dajmy na to – Nory Jones. Ale nie Live Nation – bo z punktu widzenia sprzedaży dużych hal i stadionów pewne gatunki i konwencje muzyczne nie istnieją.

Koronnym przykładem tego stanu rzeczy jest nowa płyta – nie tyle słaba, co frustrująca. Zarówno William Orbit, jak i Martin Solveig przynieśli tu coś muzycznie atrakcyjnego, choć i jeden, i drugi (a także postać numer trzy wśród autorów, czyli włoski didżej Benny Benassi) to wybory zachowawcze, nie mające nic wspólnego z tym, co było charakterystyczne dla Madonny jeszcze na początku poprzedniej dekady, czyli wyczuwaniem kierunku zmian w muzyce. Powody ich ściągnięcia tkwią – jak myślę – w tym, że zatrudnianie speców od mocnej muzyki tanecznej ma sens stadionowy. Nowe taneczne kawałki Madonny, choć mniej wyrafinowane niż poprzednio, szyte są pod kątem masowego odbioru koncertowego. Wyróżniają się – i bardzo mocno odstają od całości – kompozycje Orbita „Falling Free” i „Love Spent”, trzymające poziom „starej” Madonny. Ale one na setlisty koncertowe nowej trasy nie trafiają. Marginalizacja tych utworów nie ma nic wspólnego z perspektywicznym myśleniem o tworzeniu katalogu piosenek Madonny.

Drugi problem „MDNA” to mocno głupawe teksty podszyte promocją własnej osoby typu „U, lala, u, lala, hura, jestem wspaniała” – niby o wielkiej gwieździe z punktu widzenia fana, ale bez ironii, zbyt wprost, ewidentnie o sobie. Jak w „Superstar”. Albo „I Don’t Give A” z Nicki Minaj mówiącą „There’s only one queen and that’s Madonna, bitch!”. Widać po latach zdrowego dystansu Madonna sama staje się powoli swoją największą fanką. 1 sierpnia ma szansę przekonać publiczność w Polsce, że przed sceną są więksi.

MADONNA „MDNA”
Interscope 2012
5/10
Trzeba posłuchać:
„Love Spent”, „Falling Free”.