Z kim przegrała Madonna?

Zainspirowała mnie dyskusja pod poprzednim wpisem. Czy wspominając o Madonnie podsycam statystyki i w jakim stopniu? Rzut oka na lipcowe statystyki Analyticsa i… zdębiałem. Owszem, Maddy jest, ale dopiero na miejscu 13 pośród wyszukiwań. A wyżej nie czynności seksualne, „twoja stara” i inne ulubione hasła internetowe. Pomijam oczywiste „polifonia”, „polifonia blog” czy „chacinski”. Nad Madonną w rankingu wyszukiwanych haseł miesiąca znaleźli się mianowicie:

(…)
5. Andrew Bird – 63 razy
(…)
8. Henry Cow recenzja – 43
(…)
11. Cluster & Eno recenzja – 29

Niewiele niżej są jeszcze Death In June, Ania Rusowicz (!), Bill Callahan, Ryoji Ikeda, Ursula Bogner, Omar Souleyman, Six Organs Of Admittance, The Black Keys. I tak dalej. Pełny raport z wyników poszukiwań poprzez Google (jakaś 1/4 wejść na Polifonię w ostatnim miesiącu) można sobie ściągnąć tutaj.

Ważne – i potwierdzające wiele przypuszczeń dotyczących kultury masowej/niszowej, głębokości zainteresowań ludzkich itd. – rzeczy wyczytać można z kolejnych kolumn tego zestawienia. Otóż ci, którzy wklepali w Google hasło „Madonna” i trafiali na Polifonię, czytali średnio jedną stronę na tym blogu przez jedyne 45 sekund (jeśli dotarli do tego miejsca, to przepraszam, że okazałem się tak słabym źródłem informacji o ich ulubionej artystce!). Za to poszukiwacze Henry Cow – już 1,67 strony przez 1’26”. Poszukiwacze Cluster z Brianem Eno tkwili tu przez równe 3 minuty i przeglądali średnio prawie dwie strony. Za to wielbiciele Omara Souleymana (jak się okazuje, najbardziej hardkorowi czytelnicy Polifonii – dziękuję) czytali pięć stron przez całe pięć minut, co jak na Internet jest wynikiem obłędnym. Więcej czasu na lekturę poświęcili już tylko ci, którzy szukali hasła „Roman Zolanski” – 7’20” i ponad siedem odwiedzonych stron. No ale tłumaczy ich – jak się domyślam – poziom komplikacji materii, poza tym śmiałków szukających tu wiedzy o bohaterze Nicki Minaj było w ciągu ostatniego miesiąca tylko ośmiu.

Dziś dzień bez płyty, ale dla tych wszystkich, którzy z zainteresowaniem przyjęli poprzedni wpis i (może) wybierają się na Stadion Narodowy, mam set muzyczny, który dla radia BBC (w prestiżowym cyklu „Essential Mix”) zagrał Jacques Lu Cont, czyli Stuart Price. Trzykrotny dyrektor muzyczny na trasach koncertowych Madonny, producent jej płyty „Confessions on a Dance Floor” (2005), chyba najlepiej ocenianej, jeśli wziąć pod uwagę ostatnią dekadę. Człowiek, którego bardzo szanuję za wesołe wybryki muzyczne z Les Rhythmes Digtales i Zoot Woman i który był jednym ze zdecydowanych pionierów powrotu do lat 80., electro itd. Właściwie zaproponował powrót do tamtej dekady niedługo po tym, jak lata 80. dobiegły końca, czyli gdzieś w połowie lat 90., a wokół pierwszych hitów LRD zrobiło się głośno długo po tym, jak powstały.

Nie jest Price szczególnie wyrafinowanym producentem – ba, należy raczej do tych bardziej bezczelnych. Co ilustruje fakt, że to on obsadził Madonnę w roli gościnnej wokalistki u grupy Abba („Hung Up”). Ale jest, powiedzmy, skuteczny, jeśli chodzi o muzykę do tańca. Jego sety też nie należą pewnie do najbardziej wymyślnych, ale tak byłem ciekaw tego, co ostatnio robił, że aż przejrzałem newsy. Co się okazało? Otóż drodzy fani igrzysk olimpijskich, jeśli słyszycie gdzieś w tle różnych dyscyplin, wręczeń medali itp. muzykę elektroniczną, to są to najpewniej różne elementy identyfikacji muzycznej tej imprezy, którą przygotował Jacques Lu Cont. Ciekawe, czy tego słuchają ci wszyscy pływacy wychodzący na basen jak jeden mąż w różnych modelach słuchawek Beats by Dr. Dre. A kto zauważył ten marketingowy fenomen?