Między ciszą a ciszą

Wszyscy znamy żarciki artystów z pierwszych lat płyty kompaktowej, kiedy dowiedzieli się, że mają do dyspozycji w porywach do 80 minut: nagrać po staremu 45 minut muzyki, potem długo, długo nic, a na koniec – gdy już słuchacz usnął albo zajął się czymś innym – bum! Dodatkowy utwór, choćby i krótki. Czasem można było umrzeć ze strachu, bo dynamika CD przynosiła nieznaną wcześniej ciszę, niemal absolutną, więc płyta z tą ciszą szła sobie w tle, by na koniec w tzw. ukrytym utworze gruchnąć mocno, nierzadko tylko po to, by było zabawnie. W piosence krajowego barda z Krakowa między ciszą a ciszą kołysały się słowa – w końcu gdzie jak gdzie, ale w tym mieście słowo bywa ważniejsze od muzyki. Nicolasa Jaara nie interesował przekaz słowny, za to wykorzystał kolejne medium, pliki cyfrowe, publikując kompilację, która zawiera 103 minuty ciszy, za to dokładnie podzielonej na krótsze i dłuższe fragmenty. 

Jak podzielić ciszę? – zapytacie. Bardzo prosto. Wystarczy – odwrotnie niż Grzegorz Turnau – potraktować ciszę jako to coś, co się dzieje między muzyką a muzyką. Czyli stworzyć dla każdego fragmentu ciszy ramę w postaci utworu muzycznego: początek i koniec. I tak w utworze głównego pomysłodawcy składanki, Twenty Minute Cave, mamy łącznie tytułowe 20 minut ciszy rozpoczętej i zakończonej muzyką, co razem daje nieco ponad 23 minuty. Ideą Jaara było to, żeby przygotować sobie rodzaj naturalnego timera – potrzebował 20 minut na medytację, ale po co włączać budzik, skoro można zaakcentować początek i koniec w inny sposób. Krótszą, bo tylko siedmiominutową ciszę oprawiła w muzykę Lucrecia Dalt, jeszcze krótszy timer (trzy minuty) przygotował Marzio Zorio, a największą „jaskinię” czasu stworzył Laraaji. Na mnie największe wrażenie zrobiła jednak średniej wielkości (13-minutowa) jaskinia Aho Ssana, która rzeczywiście wydaje się brzmieć jak potężna jaskinia – tutaj cała ta „rama” zrobiła na mnie największe wrażenie.  

Ciekawie się słuchało tej płyty. Osiem razy – tyle, ile jest na niej utworów – w ogóle zapominałem, że jej słucham. Bo już trzy minuty ciszy wystarczą, żeby zacząć myśleć o czymś zupełnie innym i zapomnieć, z czym się miało do czynienia. O 25 minutach nie wspomnę. Kiedy wracał dźwięk, łapałem się więc na tym, że przecież jest płyta do przesłuchania. Łącznie prawie dwie i pół godziny, niby muzyki, ale jednak w większości ciszy, podczas której przyszło mi do głowy, że przecież powinienem może napisać raczej o wydanym w lipcu nowym albumie duetu Darkside (wklejam odsłuch powyżej), którego połową jest Jaar. Całkiem zresztą udanym. Ale Darkside zagram dziś w radiowej Dwójce, a płyta Caves – A Compilation of Silences wydaje się koncepcyjnie ciekawsza i mam wątpliwości, czy nadaje się w praktyce do zagrania na jakiejkolwiek antenie.  

Caves… nie wydaje się próbą nabrania słuchacza i wyciśnięcia z niego pieniędzy, które w ciemno będzie chciał przeznaczyć na muzykę przeżywającego świetny, bardzo twórczy okres Jaara. Przeciwnie – można ten album ściągnąć sobie za darmo, a wszelkie dobrowolne wpłaty kierowana przez głównego bohatera wytwórnia Other People przeznaczy na buddyjski klasztor dla kobiet w Tybecie. Może dlatego, że tam znają prawdziwą wartość ciszy? Chociaż jest w tym też jakaś ironia losu: hałaśliwy i żyjący z praktycznie niemilknącą ścieżką dźwiękową Zachód będzie zbierać pieniądze na pogrążony w medytacji przybytek za sprawą muzyków, którzy zgodzili się nie grać – zamiast grać – przez z góry ustalony czas. Trochę jak gdyby ktoś urządził akcję sadzenia drzew na środku miejskiego podwórka, by wesprzeć topniejące lasy równikowe.           

RÓŻNI WYKONAWCY Caves – A Compilation of Silences, Other People 2021, 6-7/10