Gorączka arabskiej nocy

Piosenki z czasem zmieniają znaczenie – to dość oczywiste. Ale zostawcie ten sam utwór mniej więcej w tej samej epoce i przenieście go w inne realia geograficzne, a zmieni się jeszcze mocniej. Tak jest ze Stayin’ Alive Bee Gees, przebojem z Gorączki sobotniej nocy z 1977 r. Oryginał ma w sobie trochę dramaturgii, bo odnosi się do niebezpiecznych ulic Nowego Jorku ery disco. Bywał tej dramaturgii pozbawiany, wyjęty z kontekstu w filmie Madagaskar, albo w kontekście dość ironicznym, rozładowującym napięcie obsadzony w roli dzwonka telefonu Moriarty’ego, przeciwnika Sherlocka Holmesa z serialowej, uwspółcześnionej wersji jego przygód sprzed dekady. Ale w wersji Najiba Alhousha Ya Aen Daly odzyskuje z nawiązką pierwotną dramaturgię. Scenerią jest Libia w okresie niespokojnych politycznie i zmilitaryzowanych rządów Mu’ammara al-Kaddafiego. Nie dość, że czołówka najniebezpieczniejszych miejsc w świecie arabskim, to jeszcze miejsce, gdzie disco nie było szczególnie lubianym gatunkiem. Tymczasem wersja Alhousha (lata 90.) z tekstem po arabsku i nieco zmienioną, nieco tańszą brzmieniowo, ale wciąż dyskotekową aranżacją (clavinetowa barwa w miejsce gitary) błyszczy na nowej kompilacji An Eclectic Selection of Music from the Arab World, Part 2. Jednej z najwłaściwiej zatytułowanych kompilacji świata, bo jest dokładnie tym, za co się podaje: eklektyczną selekcją muzyki świata arabskiego.    

Jeśli współczesne gusta kolekcjonerów napędzają nostalgia i egzotyka, to na płytach wytwórni Habibi Funk mają zwykle obie naraz. Wyróżniają się choćby popisy Magdy al-Husseiniego, który mistrzem organów i gwiazdą egipskiej telewizji został w wieku lat sześciu. Music de Carnaval z 1972 r. jest jego pierwszą kompozycją. Marokańczyk Fadoul w utworze Ahl Jedba niby wciąż naśladuje Jamesa Browna (z jednej z pierwszych płyt w katalogu niemieckiej wytwórni wiemy, że śpiewał także covery ojca funku), ale żaden Polak nie uwierzy, że z tym emocjonalnym, gardłowym rykiem nie startuje zaocznie w eliminacjach na kolejnego po Cugowskim wokalistę Budki Suflera. Kolejny bohater płyty najpierw zdobył doświadczenia w czytaniu Koranu podczas dużych uroczystości, a później został didżejem w klubie w Casablance, wreszcie wyemigrował do Europy. Jego ambicja, by piosenkę Zina – dzieło jego życia – zaśpiewała Dalida, nie doczekała się realizacji, za to na płytę Habibi Funk utwór trafił. Ostatecznie twórcy kompilacji potwierdzają, że najlepiej znają rozwijającą się w symbiozie z Zachodem scenę libańską, bo finałowe Free Blow Tony’ego Benna Feghaly’ego, nagrane w Mediolanie, fantastycznie zbiera inspiracje amerykańskim funkiem i europejskim disco – partia basu z tego nagrania to coś, co tylko czeka na sampling i odtwarzanie w konwencji oldskulowego hip-hopu. Albo wychodzące poza standard sety didżejskie. 

Muzycznie na płycie dominuje właśnie dyskotekowa, funkowa, radosna selekcja nagrań. Kto zna Habibi Funk, ten wie, że pierwsza kompilacja z tej serii bynajmniej nie była sposobem na wykorzystanie odrzutów, utworów, które nie trafiły na regularne albumy tej wytwórni – przeciwnie, zarówno część pierwsza, jak i wydana właśnie druga są najlepszymi reklamówkami firmy. Liczy się nie tylko samo poszukiwanie i plądrowanie archiwów płytowych krajów arabskich, ale i efekt końcowy. 

Liczy się też, co istotne, cała oprawa. Z pełnych szczegółów informacji zebranych przez autorów kompilacji dowiemy się na przykład, że profil facebookowy Hamida El Shaeriego (sympatyczny, nieco „windziarski” utwór Reet na kompilacji) ma milion fanów – w rzeczywistości ponad półtora miliona – niekoniecznie więc jesteśmy w strefie artystów zapomnianych we własnej okolicy. Z kolei utwór Sala Davisa – ukrywającego się pod amerykańskim pseudonimem arabskiego wokalisty – promował olimpiadę szachową w Dubaju w roku 1986. A niezwykłe okładkowe zdjęcie Algierczyka Ahmeda Maleka (na kompilacji ma swój moment w stylu starych festiwali w Opolu, z rozbudowaną sekcją dętą i knajpianym, nostalgicznym klimatem) pochodzi z czasów, kiedy reprezentował swój kraj na World Expo w japońskiej Osace w roku 1970. Twierdził później – wierzcie lub nie – że na jego twórczość mocno wpłynęła ówczesna konfrontacja z kulturą japońskiej mangi. Sporo jest zresztą takich „duchologicznych” akcentów. Okładka 24-stronicowej książeczki to z kolei fotos z lat 90., na którym widnieje Douaa Mitten, jedna z nielicznych kobiecych bohaterek tej historii (takie czasy i taki rejon świata). I jest to zdjęcie, które mogłaby u nas pokazywać Olga Drenda w swoich wycieczkach w stronę dziwnego uroku niedalekiej historii. Cały album aż kipi, także na poziomie muzycznym, od takich estetycznych wrażeń. Ja bawiłem się świetnie i już ustawiam się w kolejce po kolejną kompilację.      

RÓŻNI WYKONAWCY An Eclectic Selection of Music From the Arab World, Part 2, Habibi Funk 2021, 7-8/10