Jak konie w galopie
To nie będzie wpis o piosence Wilków. Raczej już o rytmice gdzieś pomiędzy turkotem parowozu a jazdą konną. Przypomniały mi o tym fenomenie dość brawurowe kreacje Alex Freiheit (Siksa) i Magdy Dubrowskiej (Nanga) w spektaklu O czynach niszczących opowieść w Komunie Warszawa. Zaprosić was na kolejne przedstawienie chwilowo nie mogę, bo wczoraj skończył się premierowy cykl czterech wieczorów, zresztą wyprzedanych. Nie wiem jeszcze, kiedy będzie kolejny (mogę tylko odesłać do tego kalendarza). Gdybyście się doczekali, to oczywiście czeka was opowieść, dialog dwóch kowbojek i dwóch niedopałków z bardzo dobrym soundtrackiem, ale przy okazji dowiecie się, że nikt inny nie potrafi tak dobrze udawać koni jak Alex Freiheit. A te dzisiejsze konie z tytułu pochodzą raczej z prerii kolumbijskiej.
Los Pirañas to kolumbijska supergrupa. Choć nie każdy polski słuchacz mógł to zauważyć, bo żeby coś zidentyfikować jako supergrupę, należałoby najpierw kojarzyć, skąd się biorą poszczególne składniki. Czyli członkowie owej formacji. W tym wypadku gitarzysta Eblis Alvarez znany jest u nas stosunkowo nieźle z Meridian Brothers (ostatnio pisałem o tym zespole tutaj), perkusista Pedro Ojeda trochę słabiej (gra w Romperayo, Chupame El Dedo), a basista Mario Galeano (Frente Cumbiero, Ondatropica) chyba najmniej. Skład instrumentalny zwiastuje formułę power tria, od której jednak jesteśmy tu daleko. Charakterystyczna rytmika cumbii, tradycyjnego kolumbijskiego nurtu, o którym swego czasu sporo pisałem (choć już na łamach POLITYKI), przenosi nas w świat egzotyki, choć złamanej wyraźną sympatią do The Residents, Captaina Beefhearta czy Zappy. I ten rytm, który kojarzyć się ma – zgodnie ze snutą przez lata legendą o cumbii – z sunącym przez Andy parowozem z kawą, przypomina też stukot końskich kopyt.
Album Infame Golpazo en Keroxen to superstart w kategoriach poznawania dorobku tej supergrupy, bo zawiera wybór najlepszych utworów Los Pirañas, tyle że zaaranżowanych na nowo, z trzyosobową sekcją dętą. Ta wchodzi tu momentami trochę jak dęciaki w jamajskim dubie albo reggae, czasem z zaskoczenia jak sekcja w soundtracku filmu gangsterskiego, ale częściej jednak ściga się z sekcją rytmiczną, co przy skomplikowanym i tak metrum kompozycji kolumbijskiej grupy wprowadza dodatkowe źródło utrudnień. Ale zarazem te dęciaki – w szczególności tuba, której linie śledzę tu z absolutnym podziwem, bo napisano na nią partie karkołomne, wymagające takiej kondycji, jaką mają chyba tylko członkinie Siksy i Nangi w scenach biegowych swojej teatralnej opowieści – przenoszą nas w świat konkurencji dla takiego choćby Sons Of Kemet i solowych nagrań Theona Crossa. Gdyby jeszcze Eblis Alvarez poszedł śladem swoich nagrań z Meridian Brothers i wpuścił w to nieco więcej elektroniki, byłby z tego prawdziwy taneczny rollercoaster w tropikach. A i bez tego trudno powstrzymać nerwowe i niekontrolowane ruchy różnych partii ciała o charakterze przypominającym zespół niespokojnych nóg.
LOS PIRANAS Infame Golpazo en Keroxen, Keroxen 2021, 7/10