Słyszę tylko to, co mi się podoba
Jest na nowej płycie wrocławskiego duetu Oxford Drama utwór zatytułowany You Only See What You Like. Trochę tak mam z samym zespołem. Spodobał mi się od początku, a później mocno się zmieniał, a ja ciągle widziałem tylko pozytywne strony tych zmian. Na pierwszym ich koncercie, który miałem okazję widzieć, podczas poznańskiego festiwalu Spring Break, byli zasadniczo zupełnie innym zespołem niż teraz. Wpisywali się jakoś w elektroniczno-popową falę wykonawców z wytwórni Brennnessel. Może nie w samo centrum zjawiska, ale jednak. Dzisiaj są już raczej nadzieją popu w wersji gitarowej. Nadzieją nie w sensie, że coś z nich będzie w przyszłości – bo ewidentnie już coś z nich jest – tylko że publiczność to bardziej masowo kupi. No bo jeszcze nie wszyscy mają z tą formacją tak jak ja.
Będę się trochę powtarzać za recenzją opublikowaną we wczorajszym papierowym wydaniu POLITYKI, ale nie bardzo potrafię mieć dwa konkurencyjne poglądy na ten sam temat. Małgorzata Dryjańska i Marcin Mrówka przypominają mi się za każdym razem, kiedy ktoś rzuca pytanie o polskie szanse eksportowe w muzyce pop. To jasne, że nie należy do nich Rafał Brzozowski, ale przez wiele lat nauczyliśmy się też, że nie bardzo się udaje eksportować wykonawców, którzy na miejscu notują duże sprzedaże. Częściowo ze względu na barierę językową. U nas sprzedaje się muzyka po polsku, na Zachodzie nie bardzo. To, czego Oxford Drama nie są w stanie zrobić tutaj – skoro ta popularność w ich przypadku ma swój językowy ogranicznik, szklany sufit – mogą nadrobić tam.
Odpowiedzi na zadane wyżej pytanie udzielił zresztą niedawno Henry Rollins, grając bardzo dobrą piosenkę Not My Friend w amerykańskim radiu KCRW. Dobry, szanowany – choć raczej w kręgach muzyki alternatywnej – prezenter, niezłe towarzystwo na antenie. To robi wrażenie, tym bardziej że Dryjańska i Mrówka tworzą raczej muzykę albumową niż singlową. Fantastyczną, ale nienatrętną, a nawet subtelną. Trochę może sentymentalnie jesieniarską, ale zarazem wiosennie optymistyczną, a przynajmniej marzycielską. Czerpiącą inspiracje od Grizzly Bear (te wpływy sam słyszę u nich rzadko, ale szanuję) czy Morrisseya (to już częściej, co konstatuję z zaskoczeniem, bo wielkim fanem M. nie jestem), ale jak dla mnie – przede wszystkim od pop-rockowych wykonawców z okolic późnego Fleetwood Mac, co słychać już we wspomnianym Not My Friend. Na całym albumie eleganckie gitarowe aranżacje, śmiałe sekwencje akordowe (This Is the Internet), pełna oddechu produkcja i delikatne linie wokali prowadzą nas w takim kierunku, że trudno uwierzyć (poza fragmentami, np. Too Busy), że kiedyś Oxford Drama szufladkowano jako syntezatorowy pop.
Premiera albumu jutro. Odwołano, niestety, ten koncert premierowy, który FINA zapowiadała w wersji online na dziś. Okazuje się, że lockdown mamy na tyle twardy, że dotyka to już imprez w internecie. Ale muzyka z What’s the Deal with Time? z wielu różnych powodów wydaje mi się bardzo aktualna i – mimo bariery językowej – czytelna: życie przeszłością, sentyment do tego, co było, zaburzenia czasu to chyba sytuacja, w której znaleźliśmy się na dłużej. Odnajduję w tym jakąś formę pocieszenia. Ale może tylko widzę i słyszę to, co chcę widzieć i słyszeć.
OXFORD DRAMA What’s the Deal with Time?, Oxford Drama 2021, 8/10
Komentarze
Faktycznie, można na pierwszy słuch zupełnie nie odróżnić czy wykonawcy z kraju nad Wisłą, albo po zachodniej stronie Europy. Mimo wszystko takie przeciętne,, zachodne „. Takich wykonawców indie jest tam mnóstwo, więc wątpliwe aby zostali zauważeni, ale kierunek właściwy.Dobra w końcu, jak na słowiańskiego artysty fonetyka angielskiego, co zazwyczaj jest dużym problemem, jeżeli chce się wyjść poza własne podwórko Ocena moim zdaniem wygórowana… Ode mnie zespół z Australii (nie tylko AC/DC, Kylie, Cave, Gotye, Kevin Parker czy Tash Sultana) grający psychodelic /krautrock Mt Mountain z bardzo dobrym albumem,, Centre” https://youtu.be/m9rIB64bapw