Słowo na niedzielę: sojowi chłopcy

Jako weteran wojen o julki śledzę słownictwo związane z wojną płci dość pilnie. A słownik ten rozwija się szybciej niż populacja naszego pięknego kraju. Kto wie, może nawet płodność językowa staje się dla niektórych namiastką potencji seksualnej, bo dużo jest w tej opowieści odniesień do bycia bardziej lub mniej męskim wyrażanych różnymi cechami – z łatwym rozpalaniem konara (to hasło z reklam środków na potencję) i zdrowymi plemnikami włącznie. A ostatnio – piersiami rosnącymi mężczyznom. Że może to być skutek otyłości albo nadużywania alkoholu – wiadomo. Ale nie tego dotyczą rewelacje powracające w postaci pejoratywnego określenia soy boy, czyli sojowy chłopiec. Przyszło oczywiście z obszaru anglosaskiego, weszło w obieg kilka lat temu na 4chanie. A chodzi w nim o stereotypowo zniewieściałego lewaka popijającego (a jakże) sojowe latte. I – jak to bywa coraz częściej – wzięło z bezkrytycznego czytania tego, o czym piszą w internecie. 

Określenie ma dość skomplikowany rodowód. Poszło o fitoestrogeny zawarte w soi i o kanadyjskie badanie sprzed kilkunastu lat przeprowadzone na szczurach, u których dieta sojowa wpłynęła negatywnie na rozrodczość. Nie ma raportów potwierdzających prawdziwość tej tezy w odniesieniu do ludzi, poza warunkami ekscesów kulinarnych. Pojawiły się bowiem doniesienia (dwa, o ile pamiętam) o jednostkowych przypadkach mężczyzn, którzy skarżyli się na obniżone libido i powiązali je z dietą sojową – okazało się, że konsumowali dziennie jakieś dziesięciokrotnie więcej soi niż średnia w krajach azjatyckich, gdzie spożywa jej się dużo. To „więcej” oznaczało ponad 3 litry mleka sojowego dziennie. Nawet nie wiem, ile by to było w przeliczeniu na sojowe latte. A mimo to piersi wciąż im nie urosły! Można więc uznać, że w określeniu sojowy chłopiec więcej jest nieuzasadnionej złośliwości niż podstaw naukowych.    

Podskórnie w tym sporze o rzekome zniewieścienie chodzi moim zdaniem o coś innego: jednym z parametrów odróżniających lewicę od prawicy, poza stosunkiem do kościoła czy gospodarki, staje się powoli stosunek do diety. Konserwatyści są nieco bardziej skłonni bronić mięsa – śledzę od jakiegoś czasu rubryki kulinarne w tygodniach prawicy i zdecydowaną przewagę mają tam przepisy na pieczenie, bigosy i pasztety (grupą autorską dominującą wśród twórców tych przepisów są, co ciekawe, pisarze fantasy). Lewicowa fala to, wiadomo, wege. Pomysł mięsnego podatku europosłanki Sylwii Spurek, komentowany dziś jako szokujący, jest zasadniczo logicznym przedłużeniem proekologicznej polityki, która zmienia dietę wszystkim formacjom politycznym (wpływ hodowli bydła na środowisko i klimat przebadany jest lepiej niż działanie soi na ludzki organizm). I widać to nie w parlamencie czy publicystyce, tylko na półkach lokalnych żabek i biedronek. 

Bo jest jeszcze elastyczny środek, czyli fleksitarianie, którzy nie chcą całkiem z mięsa rezygnować, tylko jeść go mniej. I rzadziej. Inaczej – semiwegetarianie. Tacy trochę jedzeniowi tozależyści, których, biorąc pod uwagę polską mapę polityczną, najłatwiej byłoby utożsamić z liberałami. Choć samo słowo fleksitarianin, oswajane ostatnio mnóstwem publikacji, kojarzyć się może z prozą sf. Wszystko się zgadza – były już fantastyczno-naukowe wizje Polski w nowym totalitarnym ustroju, który zakazuje jedzenia mięsa. Czyli takiej, w której obowiązuje dieta warzywna. Mnie jednak kojarzy się oczywiście z piosenką Natalii Kukulskiej Sexi flexi. Nie wiedziałem do końca, o czym mówi, kiedy się pojawiła kilkanaście lat temu, ale teraz już wiem (tak, wiem, że Teraz już wiem to inna piosenka). Albo może przynajmniej nabrała nowego znaczenia. 

Co do sojowych chłopców i promującej to określenie alt-prawicy – wiem, że w czasach, gdy policjanci na ulicach robią sobie zdjęcia z Ivanem Komarenką protestującym (w kraju w szczycie trzeciej fali koronawirusa) przeciwko pandemicznej zmowie, trudno się odwoływać do nauki. Ale może swoje zrobi odwołanie do tzw. żelaznej logiki. Idźcie wymyślać od sojowych chłopców mężczyznom w Chinach i Indiach, prawdziwych sojowych potęgach współczesnego świata. Ale najpierw porównajcie ich przyrost naturalny z naszym. 

 

FOT. teepublic.com