Początek zepsucia
To jedna z moich ulubionych muzycznych historii i wydarzyła się mniej więcej 60 lat temu, więc dziś symbolicznie można świętować. W Nashville trwały sesje nagraniowe kolejnej piosenki Marty’ego Robbinsa, 35-letniego wówczas piosenkarza country (i rajdowca). W utworze, zatytułowanym Don’t Worry, partię gitary graną przez Grady’ego Martina, zarejestrowano przez uszkodzony kanał w konsolecie. Wyszedł charczący, zniekształcony ton, który jednak inżynier dźwięku, zmarły dwa lata temu Glenn Snoddy, zdecydował się zostawić. Brzmiało to ciekawie. Ale nikt nie spodziewał się reakcji: natychmiast po publikacji (w lutym 1961 r.) miała się zgłosić do Snoddy’ego Nancy Sinatra że też chce to brzmienie (ale na wspomnianej konsoli rzecz była już wtedy technicznie nie do odtworzenia), w końcu wieść się rozeszła szerzej i firma Gibson zagadnęła o schemat. W ten sposób, przez odtworzenie usterki (chodziło bodaj o zepsuty transformator), udało się zaprojektować pierwszy efekt gitarowy w charakterystyczny sposób przesterowujący brzmienie, czyli Maestro FZ-1 Fuzz-Tone. Kupił go sobie Keith Richards, nagrał (I Can’t Get No) Satisfaction (bez fuzza tego riffu by nie było), resztę historii znacie. Dziś jej najnowsza odsłona.
Teraz efekty typu fuzz, overdrive czy distortion to oczywiście element codzienności. Łatwe, dostępne, rozbudowane, czasem ucyfrowione, w znacznie bardziej złożony sposób ingerujące w brzmienie instrumentu – i używane nie tylko do przetwarzania barwy gitary elektrycznej czy basu. O czym świadczy choćby nowa płyta angielskiego wiolonczelisty Olivera Coatesa.
Początek pięcioczęściowej suity Caregiver robi wrażenie, jak gdyby ten muzyk – znany z wydawnictw solowych, ale też ze składu Apartment House – próbował po swojemu oddać klimat muzyki z serialu Gra o tron. I nie byłaby to szczególna rekomendacja. Ale części druga i piąta to fragmenty wspaniałe. Druga zabiera nas w czasy nowojorskiej awangardy sprzed półwiecza, imponująca piąta wysyła w przyszłość. W obu mocniej słychać zabiegi syntetycznego modulowania brzmienia wiolonczeli. I konfrontowanie ze sobą czystego i brudnego, przesterowanego niczym przez rasowy fuzz brzmienia, które będzie też leitmotivem najmocniejszego na tej płycie Reunification 2018. Duże wrażenie robi też nieco tylko czystsze brzmieniowo Butoh Baby. This record is mixed to be played loud – głosi uwaga na okładce.
Kto jednak dysponuje w tym trudnym sezonie funduszami na wsparcie muzycznego świata, temu polecam zacząć słuchanie tej płyty od duetu z francuską artystką Malibu, znaną już z poprzedniej płyty Coatesa. Utwór Soaring X – w sposób ewidentny inspirowany drugą częścią Symfonii pieśni żałosnych Góreckiego – „sprzeda” wam tę płytę w trzy i pół minuty. Jeśli ktoś się jednak spodziewa III Symfonii przepuszczonej przez fuzz, to nie tutaj. Finał albumu to prosty hołd dla polskiego kompozytora (niewyszczególnionego na okładce), bez większych udziwnień. Czego nie napiszą, że tak złośliwie zauważę, w zachodniej prasie muzycznej.
OLIVER COATES Skins n Slime, RVNG Intl 2020, 7/10