Śpij, kochanie, śpij
To świetna kontynuacja o tyle, że gdyby mi dwie płyty wydane pod szyldem „Angels of Darkness, Demons of Light” puścić jedną po drugiej, nie zauważyłbym pewnie momentu, gdy jedna się skończyła, a zaczęła druga. Spójność i jednorodność stylu to mocne cechy Earth – poza tym, że z każdym kolejnym albumem Dylana Carlsona drony coraz bardziej ulatują i zalatuje to w tym momencie doom-country – muzyką amerykańskiej prowincji puszczoną na 33 obroty zamiast na 78.
Druga część „Angels of Darkness…” powstała ponoć jeszcze przed ponad rokiem, przy okazji części pierwszej. Potwierdzają to brzmieniowe detale, np. wszędobylska wiolonczela Lori Goldston. Dopiero w ostatnim nagraniu „The Rakehell” pojawiają się jakieś nowe naleciałości – z klawiszowymi partiami w stylu Pink Floyd, z lekkim podskórnym funkiem (!). Całość ma mieć również improwizowany charakter, co przy tych zamęczanych w nieskończoność motywach niespecjalnie słychać. Tempo nie zmieniło się u tego artysty ani na chwilę – zresztą to pozostaje u Earth niezmienne od czasów prehistorycznych – więc jeśli na ten nowy album trafi ktoś postronny, ma szanse na chwilę się zafascynować nie tyle wolnością muzyczną Carlsona, co wolnymi kompozycjami tegoż. Mam przemożne wrażenie, że w trakcie finałowej 12-minutowej „The Rakehell” ten wzmiankowany funk zamiast przyspieszyć, jeszcze bardziej zwalnia tempo. Jest to więc rodzaj funku o ładunku ujemnym.
Rzecz jako całość też rozwija się powolutku, z perkusją wchodzącą w trzecim nagraniu, z motywami zapętlającymi się przez całe długie minuty i subtelną grą brzmieniem. Nie bardzo wierzę w entuzjazm dotychczasowych fanów grupy, choć jeśli jest ona narkotykiem – trawestując Fisza – to raczej ciężkim. Miałem nawet darować sobie pisanie o tym albumie, ale wiadomość o przyjeździe świetnej i legendarnej grupy Sleep na festiwal Asymmetry, przypomniała mi pewną rzecz. Otóż dla drugiej części „Angels of Darkness…” ułożyłem w zasadzie jednozdaniową definicję – i recenzję w pewnym sensie też: To dźwięki zbliżającego się snu.
I nie ten ponury, ale właśnie usypiający charakter tej płyty jest czymś, co wywołuje najmocniejszy kontrast z pomysłem podarowania jej fanom na Walentynki.
EARTH „Angels of Darkness, Demons of Light II”
Southern Lord 2012
6/10
Trzeba posłuchać: „Waltz (The Multiplicity of Doors)”
Komentarze
O nowy Earth, dzięki za cynk, panie Bartku! Świetne, to jeden z najciekawszych zespołów jakie znam, prawdziwi pionierzy drone doom, stoner/ southern doom, a teraz slo-mo country…
no cóż, ale chyba takiej muzyki teraz potrzebuję. część I jest super.