Czterech minimalistów w jednym
Dziś jeszcze jedna propozycja: kapitalny zbiór nagrań człowieka, którego znamy lepiej jako wykonawcę niż jako kompozytora, choć – prawdę mówiąc – kompozytorem bywał nie gorszym niż ci, których utwory wykonywał. Jon Gibson – nie mylić z chrześcijańskim soulmanem o tym samym nazwisku – tydzień temu skończył 80 lat i jest pewnie jedną z najbardziej niedocenionych osobistości minimal music, co udowadnia zestaw skromnie zatytułowany Songs and Melodies 1973-1977. Piękna płyta na czasy katastrofy – i wszystkie inne. Ale co opowie nam muzyką tę niezauważalną, a przeżywaną dziś przez wiele osób statystyczną dramaturgię monotonii jak utwór Equal Distribution, na flet (Gibson), puzon, marimbę, skrzypce i fortepian (na którym gra Julius Eastman)?
Można sobie powtarzać mantrę o czterech wielkich minimalistach (Glass, Reich, Riley, Young), ale nikt nie opowie wam historii gatunku w pojedynkę lepiej niż Jon Gibson. Pochodzący z Kalifornii saksofonista i flecista, zainteresowany jazzem, trafił do Nowego Jorku po studiach, w latach 60. I stał się jedyną osobą, która połączyła zespoły – a wiadomo, że tworzenie zespołów było w tej dziedzinie swoistym novum, zarazem koniecznością i osobistą ambicją – WSZYSTKICH czterech ojców minimal music. Grał od samego początku w Philip Glass Ensemble (z którym kojarzony bywał najmocniej – vide filmik z przebojowym Façades powyżej), ale też był przez moment członkiem Theatre of Eternal Music La Monte Younga, grał epokowe In C z Terrym Rileyem i premierową wersję Drumming ze Steve’em Reichem. Zdążył też pobierać nauki od Pandita Pran Natha, wyrobić sobie nazwisko w świecie sztuk wizualnych (okładki płyt projektuje sobie sam) no i zagrać utwory dużej części kompozytorów z kolejnej fali minimalizmu. Jeśli pojawia się w tym nurcie saksofon, to najprawdopodobniej Gibson robił za akuszera – swoją drogą zdążył też pograć z Moondogiem i niektóre jego kompozycje (Song I i Song II z wydanego właśnie zbioru, w obu na wiolonczeli gra Arthur Russell) przypominają o tym w sposób ewidentny. To taki Moondog dobrze ułożony, wprasowany w formułę rozkwitającego w latach 70. minimalizmu.
Piękno muzyki Gibsona – a zarazem trudna pozycja jako kompozytora jego samego – brało się stąd, że inspirowała go zasadniczo cała czwórka wielkich kompozytorów nurtu. Nietrudno wskazać w jego dorobku utwory, które dałoby się wpisać w styl Rileya, Younga, Reicha czy Glassa. Wyróżnikiem byłyby pewnie utwory utwory eksponujące brzmienie saksofonu (w tym zbiorze mamy Solo for Saxophone z marca 1974 r.). Większość tych kompozycji pisana była na niewielkie składy, często na pojedyncze instrumenty (fortepianowe Melody, a potem Melody III na organy elektryczne). Największy skład – 11-osobowy – mamy w Melody IV, choć to akurat chyba najbardziej blady i paradoksalnie też najdelikatniejszy utwór na płycie. Za to do wspomnianego Equal Distribution dotrzeć trzeba. Album wyszedł w wersji fizycznej tylko na winylu, ale na szczęście jest streaming i bez wychodzenia z domu też można.
JON GIBSON Songs & Melodies, 1973-1977, Superior Viaduct 2020, 8-9/10