Trackery znad Wisły

Był rok 1992, połowa stycznia, raczej druga połowa, chyba ferie zimowe (takie zwykłe jeszcze), kolega z klasy dostał komputer Amiga, więc wprosiliśmy się z innym kolegą na robienie muzyki. Usiedliśmy ok. 10.00, a może bliżej 11.00, by zapoznać się z oprogramowaniem i skończyć pewnie ok. 13.30 (pamiętam, że trzeba było wracać na obiad) z gotowym materiałem na epkę z pięcioma utworami (w tym dwa covery: tematu ze Stawki większej niż życie i inspirowana Devo wersja (I Can’t Get No) Satisfaction), którą za czas jakiś kolega wypalił na CD-R pod tytułem Amiga EP. Nie żebym się jakoś szczególnie tym dokonaniem puszył. Przeciwnie. Chodzi bardziej o to, jak łatwo się pracowało na słynnym ProTrackerze na Amidze. Zupełnie inna filozofia konstruowania utworu muzycznego, osobny wszechświat, środowisko w środowisku. Dziś sobie o tym przypomniałem.   

Ale najpierw przypomniałem sobie pod koniec lat 90., recenzując nagrania Bogdana Raczyńskiego, Kanadyjczyka polskiego pochodzenia i producenta muzyki elektronicznej, który robił szczególne wrażenie na przełomie wieków. I paru innych wykonawców sceny IDM albo drill’n’bass, którzy po trackery sięgali, tworząc utwory cudownie zagęszczone i utrzymane w nieprawdopodobnym tempie. W recenzji albumu Samurai Math Beats Raczyńskiego dla „Machiny” w roku 1999 pisałem tak: Tytuł jest zarazem odautorskim opisem tego gatunku, który, jak twierdzi Raczyński, oparty jest na algorytmach matematycznych. Są one chyba bliskie matematyce chaosu (…). A równie bezlitosne jak ta pełna karkołomnych połamańców perkusyjnych muzyka jest tempo, w jakim Raczynski produkuje na swoim pececie kolejne płyty.  

Gdybym sięgnął pamięcią do tempa, w jakim sam pracowałem na tej Amidze parę lat wcześniej, to lepiej bym ten fenomen rozumiał. Zresztą podobną filozofię pracy mieli – i również z trackerów korzystali – Max Tundra czy Venetian Snares. Tracker to urządzenie narzucające sposób myślenia bliższy starym, skomplikowanym sekwencerom, na których wklepywało się ciągi nut i wydarzeń z klawiatury niż nowoczesnym edytorom komputerowym. Narzuca blokową konstrukcję, każąc składać utwory z patternów, ale zarazem jest intuicyjny i wprowadza element niespodzianki, chaosu i daje bardzo duże możliwości. Dlaczego dziś o tym piszę? Bo olsztyński Polyend (ten od opisywanego tu niedawno Perca) wprowadza właśnie na rynek swój Tracker – jako osobne, eleganckie, przenośne, nowoczesne według wszelkich standardów urządzenie. Już bez komputera. Z nieco lepszymi parametrami niż te oryginalne trackery: 8 ścieżek, 48 sampli, sumaryczna długość sampli – 2 minuty. Z możliwością bardzo prostego samplowania – z wejścia liniowego, z mikrofonu, a nawet z radia.

Miałem okazję odwiedzić Polyend właściwie w przeddzień premiery, dowiedzieć się sporo o samej maszynie i pogadać z jej twórcami, Piotrem Raczyńskim (założyciel Polyend, z Bogdanem zdążyli się poznać, ale nie są rodziną) j Jackiem Tworkowskim. Ślad tej rozmowy zostawiłem na papierze w tekście o nowych instrumentach z Polski na łamach dzisiejszej POLITYKI. Namawiam do lektury całego tekstu, bo temat uważam za bardzo ważny i rozwojowy. 

Tekst w POLITYCE jest w pewnym sensie kontynuacją artykułu Głuchnąc od syntezatorów, który napisałem półtora roku temu dla Culture.pl. Tam zajmowałem się głównie systemami modularnymi, tutaj interesowała mnie inwencja polskich konstruktorów. Dziś oficjalne ogłoszenie premiery Trackera, w którym świat muzyczny się zakocha – nie mam co do tego wątpliwości – a półtora tygodnia temu drugą nagrodę w prestiżowym konkursie Guthmanów w Georgii (na najbardziej innowacyjny instrument roku) zdobył Krzysztof Cybulski z grupy panGenerator – za ten oto (pokazany poniżej) piękny Memo/move, czyli, hm, zapętlacz ruchów suwakiem, który jest też potencjalnie wirtuozerskim instrumentem przyszłości. Czy wejdzie do produkcji i sprzedaży? Tego jeszcze nie wiem, ale wiem, że w Atlancie było spore zainteresowanie i twórca poważnie się nad tym zastanawia. I tak jak często bywam przepełniony wiarą w światowe sukcesy polskich instrumentalistów, tak samo dziś trzymam kciuki za polskie instrumenty. Jak głoszą komentarze pod premierowymi filmami demo Trackera: Trump, dawaj zaraz moje „koronawirusowe” (Trump obiecał Amerykanom specjalne wypłaty w związku z epidemią) albo Jeśli przetrwamy tę apokalipsę, natychmiast zamówię. Jak dla mnie oba instrumenty to idealna propozycja na kwarantannę, ale na dostawę trzeba będzie jeszcze poczekać. 

MEMO/MOVE from Krzysztof Cybulski on Vimeo.