Podtopieni w czarnej nucie
Dość bolesny był fakt, że nie mogłem dorzucić tego albumu wczoraj, żegnając się w podcaście listą przyjemnych i lekkich płyt półrocza. No bo jednak grupa Black Midi szarpie nerwy i chwyta za gardło emocjonalnie pisaną muzyką rockową. Chociaż są w tym niuanse. A przede wszystkim jest w tej (bardzo udanej, żeby było jasne, a Czytelnik żeby został tu jeszcze chwilę) muzyce ciekawy obrazek pokolenia dzisiejszych 19- i 20-latków, czyli właściwie to już tej generacji, która ledwie się załapała na swoją literkę alfabetu, czyli Pokolenia Z. To nie są ci, którzy zakuwali historię muzyki popularnej ostatniego półwiecza – jak „igreki”. To ci, którzy – jak Obeliks – zostali w niej w młodości podtopieni. Oto efekt.
Płyta Schlagenheim, debiutancka, niedługa i szyta niecierpliwym gestem, to rezultat pracy ludzi, którzy w rejony rocka dość eksperymentalnego wchodzili nie przez garaż i lata negacji, tylko prosto z prestiżowej – tyle że raczej w popowych kręgach: Amy, Adele itd. – Brit School. I z kontrolerem z gry Guitar Hero na ramieniu – lider tej londyńskiej formacji, Geordie Greep, zaczynał od grywania na tym plastikowym wiośle podłączonym do konsoli kawałków metalowych. To się wszystko jakoś sumuje w jedną całość, jeśli weźmiemy pod uwagę akrobatyczne ambicje Black Midi, którzy chcieliby gestem Franka Zappy tworzyć utwory, które będą jak owa Black Page z koszmaru muzyka orkiestrowego – czyli zasmarowaną tuszem stroną, w której nuta stoi na nucie. Samo gęste. W rzeczywistości świat MIDI odpowiedział na to nawet wariackim, ekstremalnym podgatunkiem Black MIDI, praktykowanym głównie na Dalekim Wschodzie. I do niego właśnie młodzi londyńczycy odnoszą się w nazwie.
Świat zareagował na Schlagenheim z pełnym entuzjazmem, czemu trudno się dziwić, bo jak ktoś zagra dwa takty muzyki rockowej, która nie każe z miejsca łapać się za głowę z dreszczem krindżu, to już jakiś dobry sygnał. Etykietki math, noise i post poszły w ruch. Tego się już nie powstrzyma. Zauważyłem jednak, że czymś się różnię od większości oceniających. Najbardziej mi się mianowicie podobają te momenty, gdy chłopaki się nieco powściągają. W szczególności Speedway, z partią perkusji niczym u Jakiego Liebezeita (powinni znać grupę Can, bo grywali z jej byłym wokalistą Damo Suzukim, skądinąd Morgan Simpson, perkusista grupy, to jej najmocniejsze ogniwo) i chłodną akordową grą oraz ekspresją wokalną jak u King Crimson z Adrianem Belew. A to duży komplement. W utworze Reggae, pod wokalami jak z Pere Ubu, wyczuwam partykuły minimalizmu, a w Years Ago mamy znów Can, ale raźno zamiatane na boki przez wirusa inteligenckiego hardcore punka, który co i rusz rozsadza tę płytę. To coś, co mogłoby powstać, gdyby zespół Can wszedł na scenę półtorej dekady później, no i miał jakiegoś Polaka w składzie. Bo nikt mi nie udowodni, że Matt Kwasniewski-Kelvin (gitara, drugi wokalista) zapomniał o swoich korzeniach wobec pojawiającego się tu finału:
Do do widzenia, proszę
Dzię dzię dzię dzię dzię dziękuję
Może włączę ich na koniec roku do krajowego zestawienia najlepszych albumów? Bo z tej parafii niczego lepszego chyba na razie nie było.
Ciekawie jest przysłuchiwać się muzyce uszami tych zdolnych chłopaków, którym czujna produkcja Dana Careya nie przeszkadza, pomagając tylko wydobyć te niepokoje związane z przyjęciem zbyt dużej dawki fantastycznych inspiracji naraz. Momentami wydają się obsługiwać konsolę, na której pod jednym klawiszem mają Pere Ubu, a pod drugim Talking Heads (tytuł Talking Heads nosił jeden z ich singli). Ale czasem za szybko się przełączają, próbując różnych zestawień typu combo, no i wtedy wychodzi z tego rzecz hardcore’owa. Albo z kolei w utworze Near DT, MI – z tych lepszych, skądinąd – przechodzą nagle z tego hardcore’owego klimatu w sam środek Paranoid Android Radiohead. Dostęp do szerokiej gamy muzyki w młodym wieku stanowczo wywarł wpływ na edukację pokolenia. Ich przyszłość widzę czarną, podwójnie: i w trudnej tematyce (skrót: jeśli nawet nie zostaniesz ofiarą molestowania, to zabraknie ci wody), i w partyturach, w których w najbliższym czasie raczej się pewnie nie przerzedzi. Swoją najbliższą przyszłość widzę tak: 2 sierpnia, Scena Eksperymentalna na Off Festivalu.
BLACK MIDI Schlagenheim, Rough Trade 2019, 8/10
Komentarze
Tauron Nowa Muzyka Katowice 20-23.06.2019. W telegraficznym skrócie: Kraftwerk – precyzja, perfekcja, mistrzostwo i dzięki nim nie czułem się najstarszy na festiwalu 😉 bo sporo słuchaczy w bardzo dostojnym wieku.
Andrea Belfi – człowiek o więcej niż czterech kończynach, zestaw perkusyjny, automat perkusyjny robiący za talerz i syntezator. Niesamowita wręcz cyrkowa sprawność, ale ważniejsza muzyka, nastrój, energetyczność i motoryka, jestem zachwycony. A w dodatku wydaje się, że artysta nieśmiały i skromny.
Apparat – dobrze się słuchało ” żywego instrumentarium” w tym puzonu i smyczek, interesująco
Gus Gus – banalna w sumie dyskoteka, ale taką dyskotekę jestem w stanie przyjąć. Mam słabość do tych islandczyków.
Ana Carla Maza – urzekająca, tylko wokal i wiolonczela oraz niesamowita muzykalność i energia.
Jakby nie patrzeć. Miasto muzyki.
p.s.
a jeśli chodzi o nowe płyty to Obiekty – Czarne miasto, jak zwykle, kolejna instant klasyka, warto.