To był najlepszy wybór
Głosuję na nich regularnie i kupuję całą ofertę, opisując efekty mniej więcej raz do roku – i jeszcze nigdy się nie zawiodłem. To bardzo rzadkie, ale nie można się pomylić, wybierając tę formację. Jest zachowawcza i progresywna zarazem. Bardzo szeroka, jeśli chodzi o skład osobowy, ale zdyscyplinowana. Potrafi w sekundę opanować chaos i przemówić jednym głosem. Niby nie całkiem parytetowa, ale za to z bardzo mocnymi kobiecymi kandydatkami w ścisłej szpicy. Po skandynawsku przebojowa, wiarygodna i konsekwentna w budowaniu własnej marki. Jej członkowie znakomicie się rozumieją. A przede wszystkim jest silna i głośna, co robi wrażenie.
Mógłbym tak dalej – że skupiona wokół kilku mocnych osobowości, że potrafi budować napięcie, że posługuje się mobilizującymi hasłami (Enter, Exit, teraz Arrival z zabawnym kontekstem Abby), że doskonale układa program, bo ich nowa odsłona przynosi starannie przemyślane przesunięcie, niby na dość bezpieczne pozycje, ale jednak przy pewnym rozwoju.
Chodzi oczywiście o szwedzką grupę Fire! Orchestra. Bo przecież nie o partię polityczną, byliście wczoraj na wyborach, to wiecie, co o tym myśleć.
Blue Crystal Fire na tej długiej – 66 minut – płycie przynosi chyba najmocniejszą wizję wspomnianego rozwoju. Ze swoją folkową atmosferą ten cover Robbiego Basho (śpiewany przez Sofię Jernberg) wywołuje emocje bez wchodzenia w charakterystyczne dla zespołu i zawsze działające rejony krzyku. Podoba mi się też, kiedy Mariam Wallentin wychodzi poza zwyczajowy sposób budowania napięcia, sięgając po klasyczny bluesowo-jazzowy styl w Weekends (The Soil Is Calling), swoim autorskim utworze. Ale już kilka pierwszych nagrań pokazuje, że bardziej liczyć się tu będą smyczki – 14-osobowy skład obejmuje tym razem kwartet smyczkowy, więc brzmieniowy środek ciężkości nieco się przesunął. Ważnym elementem napędzającym kompozycje pozostają bluesujące basowe riffy grane w wolnym tempie przez basistę grupy (i jej rdzenia, czyli tria Fire!) Johana Berthlinga. Czasem już trochę zmęczone (ryzykownie robi się w okolicach (Beneath) The Edge of Life), ale skuteczne. Długie Silver Trees w pierwszej chwili wydaje się nieco przeciągnięte, ale kapitalnie sprawdza się w drugiej części. A finałowy cover At Last I Am Free (ten z kolei z repertuaru Chic!) w majestatycznej harmonii i z Wallentin na wokalu rozprasza wszelkie wątpliwości. Wokalistka i kluczowa dla zespołu postać w szczytowej formie.
Może to ryzykownie szeroka stylistycznie płyta. Może wprowadza momentami w konfuzję. Może zawiera materiał, który normalnie mógłby trafić na dwa krążki Fire! Orchestry. Ale moim zdaniem ta otwartość ma sens, a poszerzanie formuły zwiększa pole rażenia i poprawia zdolność koalicyjną. Stąd dalej zamierzam kupować to, co ci ludzie robią. A z własnymi wyborami radźcie sobie sami.
FIRE! ORCHESTRA Arrival, Rune Grammofon 2019, 8/10
Komentarze
o tak! czy w wersji fire! czy orchestra jeszcze na żadnej płycie mnie nie zawiedli w przeciwieństwie do flying lotusa, który po raz pierwszy zawiódł. Jego eklektyczne kolaże były fascynujące, ale na najnowszej płycie jest wszystkiego za dużo i nie słyszę w tym metody, niestety.