Ciężka praca nóg
Kto daje i odbiera, ten się w piekle poniewiera. W tym wypadku, przykro mi to mówić, ale rzecz dotyczy całej dość chyba obszernej sceny muzycznej z całego miasta, dokładniej Chicago. Od dawna miejsce nie ma najlepszej reputacji, a tu jeszcze takie rzeczy! Najpierw wciskają światu house, w którym perkusyjna stopa zajmuje tak centralne miejsce, że można by było wyciąć wszystko inne (w Berlinie nawet się to z grubsza udało) i… dalej będzie house. A po trzydziestu latach tego terroryzmu wyjmują jak gdyby nigdy nic ten bęben taktowy grający na „raz” i sprzedają światu swój footwork, wciąż jeszcze w metrum 4/4, ale pozbawiony bazy i złośliwie nazwany tak, żeby nas zmusić do prób tańca.
Złośliwa jest cała druga część kompilacji „Bangs & Works” z podtytułem „The Best of Chicago Footwork”. Z wyeksponowaną nazwą nowego gatunku – chyba od „pracy nóg” w tańcu? Gwiazd jeszcze z siebie nie wydał, chociaż DJ Rashad z płytą „Just a Taste” trafił do pierwszej dziesiątki „The Wire” (co, jak się wydaje po ostatnich wątkach komentarzy na tym blogu, trudne w tym roku nie było – choć przyznaję, że solowy album Rashada jest naprawdę niezły). Na kompilacji Rashad trochę od wzorca footworkowego odstaje. Bo oprócz werbli, tomów i klaśnięć pojawia się u niego w finale utworu „Heaven Sent” i perkusyjna centrala. Całość jest też bardziej wyszlifowana niż u innych artystów, którzy wklejają w niecodziennie akcentowaną ścieżkę rytmiczną bardzo surowo, niedbale wycięte sample (celuje w tym nestor gatunku RP Boo – z wyjątkowo denerwująco wykorzystanym motywem z „Gwiezdnych wojen” w „Off Da Hook”). Mnie najbardziej do wyobraźni przemówiła Jlin, szczególnie utworem „Asylum”. Sporo jest tu bardzo ciekawych momentów – choćby „Brainwash” Traxmana, który wchodzi w nie wiem, czy zamierzoną, ale zabawną grę z konwencją chillwave’u – ale należy pamiętać, że „ciekawy” bywa eufemizmem używanym, gdy coś nie do końca przynosi przyjemność. Nawet najlepsze nagrania są w gruncie rzeczy pojedynczymi pomysłami na rytm i zestawienie sampli, w większości bez rozwinięcia, a zatem w całości (79 minut, czyli ile fabryka dała) przez „Bangs & Works, vol. 2” przebrnąć trudno. Pierwszą kompilację z serii „Bangs & Works” Peter Shapiro – człowiek bardzo kompetentny – przyjął rok temu słowami „Nigdy w życiu nie byłem tak sfrustrowany płytą”. I opisał to, jak bardzo chłodny pozostał mimo zaangażowania w słuchanie albumu. Coś w tym jest.
Z przerażeniem zauważyłem, że etykietką „footwork” zaczęto też oznaczać urokliwą płytę Kuedo (znanego z Vex’d) „Severant”. Kolejny album dubstepowego uciekiniera, który poszukuje własnego, oryginalnego świata i znajduje go w okolicy wielkich pop-elektroników z przeszłości, Vangelisa i Jarre’a, których brzmienia zestawia ze współczesną, nieco poszarpaną rytmiką i głębszą basową pulsacją. Nie ma to jednak nic wspólnego z opisywanymi wyżej pomysłami z Chicago. Utwory Kuedo to przy nich delikatne szkice ołówkiem, ale kreślone dość czysto, z kulturą kompozytorską, pozbawione samplowego śmieciarstwa i zbędnych naddatków. No i – choć tu z kolei stopa na swoim miejscu – mało taneczne. Chociaż szyld Planet Mu robi swoje i człowiek próbuje się podświadomie doszukiwać większej komplikacji. I trzeba słynnego syntezatorowego motywu Vangelisa z „Blade Runnera” (zresztą nieopisanego na okładce) we „Flight Path”, żeby zdać sobie sprawę, że melancholia była tu cały czas.
Kuedo nagrał z kolei album do wielokrotnego słuchania w całości, rzecz jest lepsza niż suma składników i dobrze wróży na przyszłość. Podobnie jak w przypadku nowego Rustiego brakuje tu czegoś, co ostatecznie chwyciłoby mnie za gardło, ale jedna i druga płyta zyskują z czasem. I będą zyskiwać, gdy już przeminie ulotny wdzięk nowości footworków i innych takich. Nawet gdy wszyscy zapomną o pokracznym terminie wonky (obejmującym zarówno Kuedo, jak i Rustiego), bo o ile DJ Rashad i reszta bez środowiskowego szyldu footwork nie poradzą sobie długo, to najważniejsi artyści wonky mają potencjał, swobodę ruchu, wszelkie dane ku temu, by się rozwijać – każdy na własną rękę.
RÓŻNI WYKONAWCY „Bangs & Works Vol. 2”
Planet Mu 2011
6/10
Trzeba posłuchać: DJ Rome „Showtime”, Jlin „Asylum”, Traxman „Brainwash” .
Jlin – asylum (bangs & works vol 2) by Cargorecords
KUEDO „Severant”
Planet Mu 2011
7/10
Trzeba posłuchać: „Ascension Phase”, „Truth Flood”.
A o tym, że jest rozwój, niech świadczy jeden z pierwszych tracków Kuedo, z EP-ki „Dream Sequence”, grany w HCH w kwietniu zeszłego roku.
Komentarze
Kto daje i odbiera… [I like:] Slyszalem Kuedo ale… nie porwalo mnie , poslucham jeszcze raz. I Love Deep House! I Love Chicago 😀 Seriously.
Kuedo mnie również do końca nie wchodzi. kompilację mam, ale jeszcze nie przesłuchałem, bo składaki zostawiam zawsze na sam koniec roku po rzetelnej selekcji.
co do „dubstepowych uciekinierów” w poszukiwaniu własnej drogi warto sięgnąć po nie biegnących tak szybko 😉
Irrelevant – I’ll Be OK (2011 Kokeshi)
Volor Flex – Tramp (2011 Dark Clover)
interesujące longi łączące elementy dubstepu/future garage/ambientu/downtempo/wonky z dziwnie znajomo brzmiącymi wokalami (sample?).
Sprawdzalem kiedys , wonky to bylo protplast quirky.
Slucham teraz: Ema – Past Life Martyred Saints (2011) – ladne
„Choć przyznaję, że solowy album Rashada jest naprawdę niezły”
Bardzo na tak, szczególnie pierwsza część płyty.
W Panet Mu robili dzis czy wczoraj podsumowanie roku i skromnie wszyscy jak jeden maz wskazali na Kuedo.
Zgadzam sie w pelni z gospodarzem, dobra plyta do sluchania w calosci, ale jednak czegos brakuje do szczescia.
Skoro Bartek jeszcze raz wspomina o podsumowaniu The Wire, to chyba nie będzie bardzo nie na miejscu, jeśli wkleję tu linka do tegorocznej Wire’owej metodologii – http://www.thewire.co.uk/themire/2011/12/suffering-through-suffrage-compiling-the-wires-rewind-charts
Mam wrażenie, że już w większym patosem i samouwielbieniem nie można się traktować i mam tu na myśli wymęczenie tak długiego tekstu na ten temat, nie samego sposobu głosowania. Który swoją drogą też jest dość kontrowersyjny (jeśli ktoś głosował na 5 płyt, to jego płyta roku dostaje tylko 5 punktów)
@brtk –> Dzięki za ten link. Ogromnie dużo wyjaśnia w kwestii stanu mentalnego redaktorów „The Wire”. Już sam fakt tak długiego tłumaczenia się z wyników jest świadectwem pewnej słabości dzisiejszego szefostwa. Swoją drogą ta punktacja (5 pkt maks. za podanie pięciu typów) to chyba rodzaj kary: „Zbyt mało słuchałeś, synu, zabieramy ci punkty”. Tylko co teraz? FACT? The Quietus? Kto na horyzoncie ma tak szerokie spojrzenie na muzykę i tak dobrych autorów (mimo wszystko) jak „The Wire”? (to już na poły retorycznie, a na poły do wszystkich)
Chicago’s juke and Detroit’s jit FTW!