6 płyt, których trzeba posłuchać w tym tygodniu
My mamy Pablopavo, Amerykanie doczekali się już Pavo Pavo – duetu, w którym nie występuje żaden Pablo. Mają też nowy duet z Conorem Oberstem i Phoebe Bridgers w składzie. Niemcy mają kolejny odcinek historii ekspresjonizmu – tym razem w muzycznej postaci. Brytyjczycy – greckie paradoksy na jazzowo. A my? My mamy Misię. Oto fantastyczna szóstka płyt tygodnia.
BETTER OBLIVION COMMUNITY CENTER Better Oblivion Community Center, Dead Oceans 2019, 7-8/10
Phoebe Bridgers, dziś nieźle już znana z solowej płyty wydanej przed dwoma laty i ze składu żeńskiej supergrupy Boygenius, zaczęła współpracę z Conorem Oberstem jeszcze przed wydaniem własnej płyty. Proces pracy nad utworami – oparty na dialogu, rozmowach, jak utrzymują autorzy – trwał więc długo. I zakończył się bardzo mocnym efektem, płytą składającą się przynajmniej w połowie z bardzo udanych utworów – od balladowego Chesapeake po mocniejsze, rockowe akcenty w My City i wyróżniającym się Big Black Heart. Oberst, już prawie 40-latek (w co trudno uwierzyć, gdy ma się w pamięci superzdolnego nastolatka) zmienił się bardziej wizualnie niż wokalnie. A Bridgers dodaje zdecydowania i świeżości pisanym wspólnie utworom. Poza wymienionymi warto sprawdzić w pierwszej kolejności krytykę aktywizmu społecznościowego w Didn’t Know What I Was In For i piosenkę Dylan Thomas przywodzącą na myśl gitarowe patenty Neila Younga i jego Crazy Horse. Ogółem chwilami file under Paula & Karol, ale jednak niedaleko od Bright Eyes. I bardziej klasyczne niż myślałem.
BLACK TO COMM Seven Horses for Seven Kings, Thrill Jockey 2019, 7-8/10
Jeszcze nie umarł niemiecki ekspresjonizm, kiedy żyje Marc Richter. Pięć lat oczekiwania od czasu jednej z czołówki ówczesnych płyt roku zdecydowanie się opłaciło. Tym bardziej, że w tym czasie producent z Hamburga realizował się jako twórca muzyki ilustracyjnej, a te doświadczenia i tutaj słychać. Dzisiejsze Black To Comm to muzyka totalna – łatwiej by pewnie było wyliczyć, czego tu nie ma niż co jest. A poza tym wydaje się ćwiczeniem z przestrzennego łączenia języków techno i muzyki współczesnej. Zamiast syntetycznych barw i miarowych beatów mamy tu amorficzne struktury dźwiękowe, których głównym zadaniem jest wywoływać jak największe emocje. Sprawia to, że na dużą część programu płyty (już od otwierającego ją Asphodel Mansions) najłatwiej mi patrzeć jak na muzykę do nieistniejącego horroru, którego zresztą chyba bałbym się obejrzeć. Formalnie utwory często są proste (Licking the Fig Tree), a wyróżnia je dzika inwencja brzmieniowa i śmiałe łączenie barw elektronicznych z akustycznymi. Gdyby nie lekkie przegadanie, miałbym swoje ulubione wydawnictwo miesiąca, a tak – chyba jednak były bardziej satysfakcjonujące.
MISIA FURTAK Co przyjdzie?, Agora 2019, 8/10
Kilka powodów, żeby się tym zainteresować, podałem w piątkowym wpisie. Więc tutaj już sobie odpuszczę.
NICK WALTERS & THE PARADOX ENSEMBLE Awakening, 22a 2019, 7/10
Pod dość banalną okładką kryje się niezła płyta zrealizowana w najlepszym duchu dzisiejszej brytyjskiej sceny jazzowej. Fakt, że takie kilkunastoosobowe składy ułożone po nowemu Skandynawowie (Jaga Jazzist!) testują od jakiegoś czasu. Zwykle jednak korzystają one z doświadczeń rocka, a ten, pod wodzą trębacza Nicka Waltersa i z flecistą Edem Cawthorne’em w składzie (znany bardziej jako Tenderlonious – nagrywał choćby z naszym EABS), wydaje się mocniej przywiązany do klasyki orkiestrowego jazzu. Spora, pięcioosobowa sekcja dęta i rozbudowana rytmiczna są wręcz stworzone do grania funkujących groove’ów, choć na tym tutaj nie poprzestają – Brahman to, zgodnie z tytułową sugestią, wejście w spiritual jazz spod znaku Alice Coltrane. Inspirowany grecką filozofią Zeno z kolejnym tu kapitalnym tematem rozpisanym na głosy sekcji dętej też przynosi w sumie więcej zadumy niż bujania. Zenon z Elei to zresztą de facto bohater flagowy zespołu, bo to filozof znany z kilku przypominanych do dziś paradoksów, a formacja nazywa się w końcu The Paradox Ensemble. Wszystko ma trochę z ducha Mingusa i pozostaje doskonale kompatybilne z całą brytyjską falą – multikulturową, najczęściej inspirującą się afrykańskimi rytmami.
PAVO PAVO Mystery Hour, Bella Union 2019, 7/10
Zaczynałem słuchanie tej płyty nastawiony na ciekawostkę (nazwa!), a kończyłem – całkiem na poważnie przekonany do tego, co robią członkowie amerykańskiego duetu, czyli Oliver Hill i Eliza Bagg – niegdyś para w życiu, teraz tylko na scenie. Ich piosenki mają gładkość i melodyjność soft rocka, orkiestrowy rozmach i nutę psychodelii kojarzącej się to z Air (100 Years – nie tylko tytuł), to z The Beach Boys w dojrzałym wcieleniu (The Other Half to tylko jeden z takich momentów). Statue Is a Man Inside to już bardziej The Flaming Lips. Krótkie, różnorodne, niepozbawione atrakcyjnych riffów utwory Pavo Pavo są za to prawie zupełnie pozbawione pretensji, jaka zwykle zza takiej konwencji przeziera. Bardzo miłe zaskoczenie, które wymaga nieco uwagi i skupienia.
SARAH LOUISE Nighttime Birds and Morning Stars, Thrill Jockey 2019, 7-8/10
Gospel, prymitywizm i odrobina psychodelii dały płytę dziwniejszą niż cała reszta dziś prezentowanych. Często idącą w bok zamiast do przodu, zatrzymującej się na jednej frazie, na jednym dźwięku, bezkompromisowej, gdy trzeba zatopić utwór w sprzężeniach (Rime), albo gdy trzeba symulować Afrykę na gitarze niczym Raphael Rogiński (Ancient Intelligence) śmiało sięgającej po field recording. W ogóle w tym wydaniu gitara brzmi na tyle fantastycznie, bym przez chwilę wstrzymał się od recenzowania nowego Williama Tylera i został przy Birds and Morning Stars. Sarah Louise pochodzi z Karoliny Północnej i debiutantką nie jest, a w tych uduchowionych nagraniach solo zachowuje się jak błyskotliwa i wytrawna improwizatorka – jeśli się zgubi, odnajduje zupełnie nową, zaskakującą ścieżkę.