Mchy z Polski kontra kwiatki z Niemiec
Ostrzegałem, że nowej elektroniki będzie w tym tygodniu dużo – mógłbym nią wypełnić cały osobny miesięcznik. Dokształcam się zresztą ostatnio w dziedzinie narzędzi dostępnych dziś młodym elektronikom, które są bardziej kolorowe, estetyczne i łatwiejsze w obsłudze niż cokolwiek, co było dostępne lat temu 20, kiedy zdobywałem tę wiedzę. A wiedza o tym się przydaje, żeby zrozumieć, co robią ci ludzie kręcący gałkami, kiedy kręcą gałkami. I dlaczego czasem dać sobie spokój z zakupem nowych pożytecznych urządzeń i nie przeczytać instrukcji obsługi. To ostatnie zdanie to zasadniczo puenta zaocznego polsko-niemieckiego pojedynku.
OBJEKT Cocoon Crush, PAN
Objekt to producent, a zarazem oblatywacz najnowszych urządzeń Native Instruments, czyli artysta pozostający bardzo blisko centrum innowacyjności spod znaku estetyki i kolorów. Co słychać trochę na jego nowej, długo oczekiwanej płycie. Jest coś takiego jak estetyka demówek. I mam wrażenie, że Objekt jest momentami blisko niej, w wersji mistrzowskiej – dobrze zna swoje narzędzia i uprawia na Cocoon Crush żonglerkę brzmieniami, co w zestawieniu z żonglerką rytmiczną z debiutu Flatland sprzed czterech lat robi pewną różnicę. Niemiecki artysta uwalnia się od chaosu i pędu IDM, ale zarazem odchodzi od myślenia powtarzanymi często pętlami i bardzo mocno koncentruje na pojedynczych barwach. Nie pozwala sobie na nudę, eksperymentując, ale przy tym dopieszczając każdy beat. Ten album jest rzeczywiście aż tak organiczny jak jego okładka, która z daleka wygląda na jakiś organ wewnętrzny Obcego, z bliska na koralowiec, a przedstawia po prostu echmeę, kwiatek, który można uprawiać w domu. Tyle że umieszczony w pełnej gazu wodzie (fotografię zrobiła polska artystka mieszkająca w Berlinie, Kasia Zacharko). Może nawet trochę tak jest z odkrywaniem kolejnych poziomów egzotyki w zestawie, który proponuje nam smak twórczości całkiem uwolnionej od schematu, ale przy tym za mocno skoncentrowanej na estetyce brzmienia (nawet najbardziej natarczywe fragmenty Lost and Found – szczególnie tego w drugiej odsłonie – są w gruncie rzeczy dość atłasowym noise’em). Gdybym miał wskazać jeden moment, który szczególnie przyciągnął moją uwagę, byłby to utwór Secret Snake.
MCHY I POROSTY Sigh EP, Transatlantyk
Bartosz Zaskórski w mocno oczekiwanych nowych nagraniach jest jak zwykle inny – nie było jeszcze dwóch podobnych wydawnictw Mchów i Porostów – a zarazem jest chyba w najbardziej otwarty sposób materiałem na imprezę. Dobrze sformatowana (cztery utwory, 25 minut) epka Sigh to zarazem przyczynek do dyskusji, że pewne wybory brzmieniowe robią z artysty rzeczywiście bardziej mainstreamowego lub bardziej alternatywnego. W tym wypadku to ta druga ścieżka. Zwalniające partie głosu czy głucha, garażowa stopa nijak się mają do tych polerek z Native Instruments. Nie przeszłoby to w żadnym oficjalnym demo. Choć zarazem zrobione jest w sposób przekonujący, a syntezatorowe riffy mogą się spodobać całkiem szerokiemu gronu słuchaczy. Kiedy mam do czynienia z takimi bazującymi na zapętleniach formami, kojarzę to raczej z programami na Amigę lub z Fruity Loops (którego współczesnej wersji BZ używa) niż z polerką Abletona (zaznaczam, że piję tu do stereotypu tych systemów – FL używałem sam, ale niemal 20 lat temu). A kiedy słyszę rozklejające się tło w Dangerous Cult of Mona, od razu przypominam sobie materiał o Zaskórskim w „Estradzie i Studio” ze zdjęciem magnetofonu opatrzonego etykietką „odtwarza, ale zwalnia”. Wszystko razem jest jednak kolejnym progresem brzmieniowym i wydawnictwem, które powinno trafić w gust sporej grupy nowych odbiorców (natychmiast powinni sięgnąć po starsze nagrania Mchów!). Mój faworyt to Bakakaj. Tylko finałowy Diament – jakkolwiek bardzo przyjemny, w końcu wychodzi od atrakcyjnego motywu w stylu lat 80. i beatu w stylu Coldcuta – wolę jednak z wersji z kasety Bardzo ciepłe lato dla Pointless Geometry. W tej poprzedniej było więcej garażowej umowności przydatnej w opowiadaniu syntetycznymi brzmieniami bez cukru i banału. Co nie znaczy, że tu się z nadmierną gładkością zderzyłem – to nie wyglansowane beaty Objekta.