Moja słodka europejska ojczyzna

Rzadko nazywam wpisy tytułami płyt, ale pięknie to wyszło Krzysztofowi Komedzie w roku 1967. Nie będę poprawiać – pomysł, wzięty wprawdzie od Miłosza, wpadł do głowy samemu kompozytorowi. Słodka ojczyzna w stosunku do Europy brzmi jak próba wsadzenia kija w szprychy tandemu skrajnej prawicy i rosyjskich trolli. Moja rzucone w latach 60. miało dodatkowy ciężar. I można to czytać jako zapowiedź zjednoczenia. Melancholia tej płyty pasuje zarazem jak ulał do dzisiejszej sytuacji, a to, że na oryginale pół wieku temu spotykały się m.in. wiersze Herberta i Miłosza, których wyboru (jak wiemy od Grzebałkowskiej) dokonał sam Komeda, nadało historii dodatkowy smak. Pikanterii dodaje dziś fakt, że wszystkie poezje przełożono na niemiecki (Karl Dedecius) i pod szyldem Meine Süße Europäische Heimat przedstawiono publiczności w Europie. Ta krajowa oryginał zna stosunkowo słabo, a tu jeszcze dostajemy wersję instrumentalną, której postawienie sobie na półce będę teraz postulował. Nawet jeśli kogoś szczególnie nie ciągnie do słuchania.

Moja słodka europejska ojczyzna – już pod tym polskim tytułem – jest numerem 80 we wznowionej serii Polish Jazz i pierwszym od czasu wznowienia tej serii albumem, którego nie tylko można posłuchać, ale po prostu trzeba mieć. Zespół pod wodzą Jana Ptaszyna Wróblewskiego gra w wersji instrumentalnej (studyjnej i koncertowej – odpowiednio na dwóch płytach zestawu) oryginały z Meine Süße… w wersjach, które biorą poprawkę na późniejszą ewolucję utworów, zawierają zmiany aranżacyjne, dopuszczają też nieco więcej improwizacji. Ale zarazem zachowuje to ducha oryginału, zamówionego u Komedy przez Joachima-Ernsta Berendta do serii łączącej jazz z poezją. Utrzymany był on w stylu cool jazzu, z nieśmiałymi wycieczkami w stronę free, bardzo mocno powściąganym tempem i śladami polskiego myślenia kategoriami utworów muzyki klasycznej i filmowej z ich czytelnymi tematami, a czasem i rytmiką (Lament nad Europą to prawie bolero). Tworzył przestrzeń dla poezji, ale i bez niej sprawdza się doskonale – czego przykład mieliśmy ostatnio na płycie EABS, którzy wyciągnęli z niemieckiego zestawu Komedy utwór Waltzing Beyond (Walc na koniec świata). Z klasykami pokroju Po katastrofie, Walca…, Czarownicy czy Litanii cały ten zestaw wydaje się niemal równie posągowy co Astigmatic, a przy tym prostszy i przystępniejszy. Nagrany został zresztą oryginalnie w niemal identycznym, kwintetowym składzie – tyle że już z Romanem Dylągiem zamiast Güntera Lenza. W swojej niedawnej biografii Komedy Magda Grzebałkowska zagląda do oryginalnych notatek autora:

Czesław Miłosz, Po katastrofie7 – „as + p + b + dr” (saksofon altowy + fortepian + kontrabas + perkusja). Antoni Marianowicz, Na barykady – „solo bass”. Tadeusz Różewicz, Zostawcie nas – „Zmienić rytm, motoryka lub na zasadzie kontrapunktu zagrać lirycznie (alt) pod ich dialog”. Bolesław Leśmian, Ich dwoje – „Ewentualnie na żałobnie, ale atonalnie! W dolnych rejestrach. Można zmienić, pogłębić żałość wejściem nowej faktury”. Tadeusz Nowak, Proza poetycka – „Po każdym zdaniu uderzenie – piano, bass, dr. Zakończenie gwałtownie urwane”. Adam Ważyk, Poemat dla dorosłych – „Melodia w małych sekundach. W koło Wojtek. Taśma zwalniana i przyspieszana, najlepiej synchronizowana z linijkami podkreślonymi”.

Sekstet Ptaszyna to grono tuzów współczesnego polskiego mainstreamu jazzowego, które wręcz wywołuje pewne pytania o oczywistość – Henryk Miśkiewicz, Robert Majewski, Wojciech Niedziela, Sławomir Kurkiewicz, Marcin Jahr – ale z utworami Komedy radzi sobie bezbłędnie. W wykonaniu Miśkiewicza jest to jedna z najlepszych płyt, na jakich go słyszałem. A niedawno miałem okazję go słyszeć w zupełnie innym repertuarze na koncercie Andrzeja Jagodzińskiego w Tychach, gdzie grał znakomitym brzmieniem, tyle że nie miał ani tego cool, ani szczególnej powściągliwości – warunki wymagały czegoś innego. Tutaj nie gra zbędnego dźwięku. Podobnie zresztą zachowuje się cały zespół, trzymany w ryzach przez lidera, który nie mógł się na koniec zdecydować, którą wersję programu wydać – i tak wyszły obie. Studyjna z Łodzi, świetnie nagrana przez Macieja Mularczyka (tylko z tym wejściem trąbki w Miserere coś, mam wrażenie, nie tak), oraz koncertowa z Tomaszowa Mazowieckiego, zagrana na trzy saksofony, bo zamiast Roberta Majewskiego jest tu Łukasz Poprawski na sopranie. Nie dziwię się, że Ptaszyn miał wątpliwości – bo jest to wersja śmielsza, odpływająca dalej od oryginału i ciekawa. Poza tym reakcja tomaszowskiej publiczności wlewa trochę dodatkowego życia w program, którego Komeda nie miał czasu pograć w słodkiej europejskiej ojczyźnie, a tym bardziej w Polsce, bo zasadniczo żegnał się nim i z jedną, i z drugą.

Miło słuchało mi się wersji z Tomaszowa – ma w sobie zapewne więcej ducha Ptaszyna, nieustannie jeżdżącego po Polsce i wychowującego publiczność także poza największymi ośrodkami. Więcej swobody jazzowej, więcej klimatu słodkiej mazowieckiej, albo po prostu polskiej ojczyzny, może trochę mniej uniwersalności i poezji. Samemu wolę perfekcję, czystość i powściągliwość tej studyjnej. Razem mają w sobie cały paradoks tego wydawnictwa, które z jednej strony nie ma oddawać prostego hołdu i przynosić odegrania wprost oryginałów, ale zarazem nie chce odbiegać za daleko od Komedy. Trochę w post scriptum do oryginału, a trochę nawet zamiast. I jak flaga słodkiej europejskiej ojczyzny, na której po Komedzie zafiksowało się jeszcze paru zdolnych polskich artystów – do każdego domu.

JAN PTASZYN WRÓBLEWSKI SEXTET Komeda. Moja słodka europejska ojczyzna. Polish Jazz vol. 80, Polskie Nagrania/Warner 2018, 8/10