Jeśli to piątek, jesteśmy w przeszłości
Dziś znów dominują powroty do przeszłości, ale najpierw o klipie promującym nową edycję Męskiego Grania. Nie po to, by kwestionować akcję, bo już wielokrotnie pisałem o jej charakterze, tylko po to, żeby zauważyć jedną cechę polskiej wokalistyki: doskonale radzi sobie wtedy, gdy podaje tekst o niczym. Koleżanka redakcyjna zwróciła mi wczoraj uwagę, że to hymn konformistów. Nie bez racji, ale dla mnie to w pierwszej kolejności przebojowa i melodyjna piosenka bez znaczenia. Czyli zaliczanie zgrabnym slalomem słów „lato”, „gwiazdy”, „miłość”, „wiatr” itd., tak, żeby się nie przemęczyć, a przy tym nikogo nie ugodzić (tu macie link, żeby nie było). To polski pop opanował do perfekcji. A piszę o tym dlatego, że potwierdzenie znajdziemy w jednej z premier tygodnia.
Chodzi o hiphopowy powrót do przeszłości w części drugiej przedsięwzięcia Albo inaczej – polskie gwiazdy młodej wokalistyki śpiewają klasyczne teksty polskich raperów. Na pozycji jedenastej Krzysztof Zalewski – ten sam, który w tym roku prowadzi z wiatrem drużynę Żywca – wykonuje Chwilę (oryginalnie: Numer Raz), a z tekstu producent projektu Mariusz Obijalski wyciął prawie wszystko, z wyjątkiem katatonicznie powtarzanego refrenu. Tak jak w innych raperskich tekstach, była w tym jakaś dyskusja, wątpliwość, jakieś życie – i prysło. Tak jest w wielu piosenkach na tym albumie. Lekko wchodzą, wychodzą też gładko. Trudno cokolwiek poczuć, choć mamy tu świetnie śpiewających wokalistów (wyróżniają się Piotr Zioła, Ralph Kaminski i Justyna Święs), a sam Obijalski proponuje inną stylistykę muzyczną, grając mocniej, bardziej na rockowo, z mniejszym składem.
Ma więc ta płyta swoje ewidentne mankamenty, ale coś pokazuje i służy jakiejś dyskusji. Gdybym miał wskazać jeden tekst mieszczący się w formule piosenki idealnie, byłoby to Gdyby miało nie być jutra Pezeta, które tu wykonuje Mrozu. Ale moment, kiedy gitarzysta zdaje się zamierzać na odtworzenie solówki Slasha z November Rain, a później chyba jednak rezygnuje – może to miał być żart, ale mam mieszane uczucia. Zostańmy więc przy tym, że ogólnie mieszane.
Druga płyta z szeroką reprezentacją rynku krajowego popu to Dobrze, że jesteś ZBIGNIEWA WODECKIEGO. I powinna się spodobać tym, którzy w cyklu Albo inaczej woleli numer jeden. Bo jest tu sporo polskiego estradowego retro, trochę krajowego R&B i jazzu (w chyba najbardziej imponującej Piosence pierwszego olśnienia jazzem – duecie z Beatą Przybytek). Album zawiera nigdy niewydane, czasem do końca nienagrane, niedokończone – były ledwie rzucone wokalizy, do których nowe teksty napisał choćby Jacek Cygan – piosenki Zbigniewa Wodeckiego. I jest próbą stworzenia muzycznej historii alternatywnej, w ramach której zamiast jeździć po Polsce z Pszczółką Mają Wodecki mógłby się realizować w roli polskiego Burta Bacharacha. Próbą daleką od perfekcji – bo trudno uzyskać spójność – ale momentami sięgającą wzlotów znanych z tego otoczonego dziś kultem, a wcześniej zapomnianego albumu z roku 1976. Choć niuansów i odniesień będzie tu więcej – choćby Nauczmy się żyć obok siebie, które jest jasną próbą zmierzenia się z balladą w stylu Quincy Jonesa/Michaela Jacksona, tyle że w polskich realiach. Dopóki nie będę miał pod ręką książeczki ze wszystkimi danymi o archiwalnych kompozycjach, trudno to będzie rozgryźć. Na razie – są lepsze i gorsze momenty, mam zastrzeżenia do części wykonań (niezły jest tu np. Sławek Uniatowski mocno wcielający się w ZW, świetna Przybytek), to promujące materiał nie jest najlepsze w zestawie. Całość robi archaiczne aranżacyjnie (tu przydałby się akurat Obijalski), ale mimo to dobre wrażenie.
To jeszcze nie wszystkie polskie popowe materiały zszywające różne wątki. Kolejnym jest płyta zespołu TULIA, czyli wokalistek, które na ludowo wykonują głównie wielkie polskie przeboje. To, co było ciekawym zderzeniem przy okazji Enjoy the Silence, co było sympatyczne przy okazji Nieznajomego z repertuaru Dawida Podsiadły, okazuje się już zupełnie czymś innym w dawce 15 (w wersji specjalnej) lub 10 utworów, wśród których są dwie autorskie piosenki i kolejne hity – Wilków, Grzegorza Ciechowskiego, Metalliki czy Maanamu. Dość, niestety, nużącej, choć mającej szansę na bardzo duży sukces komercyjny. Dlaczego? Bo wpisuje się to w formułę „weźmy piosenki, które wszyscy znają, i wykonajmy je w stylu…”, którą uzupełnić wystarczy czymś możliwie nieszablonowym. Mnichami, akustyczną formacją, smerfami i czym tam jeszcze. A dodatkowo gra na polskiej ludowości. Jakkolwiek członkinie Tulii się jednak starają, rzecz potwierdza ich status ciekawostki, idealnych gwiazd telewizji śniadaniowej i sensownego materiału na klip na YouTube. Część z piosenek, tych bardziej emocjonalnych – jak Nie pytaj o Polskę – w ogóle do tej konwencji nie pasuje, bo ten chóralny biały śpiew w partiach przepuszczonych przez pogłosy niestety pozbawia utwory intymności i przełożenia na bezpośrednie emocje autora. A to bywa przecież największą zaletą piosenki.
Rzecz, na którą warto było czekać – jeśli chodzi o polską scenę – to kolejny album NAPHTY, producenta utrzymującego się w strefie dziwności i odmienności, co się chwali. I w dodatku wychodzącego ze strefy komfortu – na Naphta and the Shamans chwycił za tradycyjne instrumenty, rezygnując ponoć zupełnie z sampli. Brzmi dalej inaczej niż inni, dalej jest to brzmienie, w którym słychać fascynację afrykańską i dubową tradycją, ale też – za sprawą aranżacji – inspiracje nowofalowe. Jak gdyby chciał (z niewielką pomocą przyjaciół, w tym członków EABS, Bartosza Kruczyńskiego z Ptaków, Marcina Mrówki i innych) doszyć polskiej muzyce fragment historii muzycznej, jakiej w latach 80. nikt tu nie budował. A zarazem dopisać przyszłą kartę – polofuturyzm? To utwory bardzo bogate brzmieniowo, przestrzenne, pełne groove’ów, dość ciepłe, momentami nieco psychodeliczne, ale niewpadające w jednostajność. Do wielokrotnego słuchania – choć kilka fragmentów, takich jak Dim Daybreak, Stalking Nights i Crystal Lizard, przyciąga już przy pierwszym kontakcie.
Nie mam zbyt dobrych wiadomości dla fanów SNOW PATROL, bo na płycie Wildness nie znajdą zasadniczo żadnej nowej nadziei po słabym Fallen Empires. Namaszczony – jak pamiętamy z polskiej trasy – przez U2 jako support, szkocko-irlandzki zespół zaczyna odtwarzać wzorce pompatycznego brytyjskiego rocka lat 80. Nie są wprawdzie kolejnym klonem U2, co godne odnotowania, ale poszli ścieżką zapomnianych nieco gigantów z The Simple Minds. Ciężkie rockowe refreny pachną naftaliną, a pojedyncze pościelowe ballady (czyli What If This Is All the Love You Ever Get i Life and Death) zbliżają grupę do wczesnego Coldplay, choć bez wdzięku, jaki ten wczesny Coldplay posiadał.
Wśród coraz liczniejszych afrykańskich wykonawców, których wypada dziś znać, gitarzysta i wokalista SAMBA TOURÉ jest tym, którego w pierwszej kolejności powinni kupić europejscy i amerykańscy fani bluesa. Jego styl wyrasta z inspiracji muzyką, jaką grał nieco sławniejszy Malijczyk, Ali Farka Touré, czasem – także na nowej płycie Wande – idąc w stronę bardziej rockowych brzmień retro. Kilka utworów – m.in. Yerfara – przekonuje o tym, że nikt dziś z taką lekkością nie nawiązuje do rocka lat 60. i 70. jak muzycy afrykańscy. Trochę pewnie dlatego, że to ówczesna stylistyka rockowa kształtowała działających dziś w Afryce wykonawców. A trochę dlatego, że już chyba tylko w tym miejscu tamta epoka przetrwała w postaci niezreformowanej i niepoprawionej. Bądź niezepsutej – jak kto woli. Ale na pewno trochę zaadaptowanej brzmieniowo do warunków. Są dziś więc ciekawsze afrykańskie propozycje muzyczne, ale ta na pewno odnajdzie swoją publiczność.
Na koniec płyta niby niekonieczna, ale jaka ciekawa – wydana w limitowanym nakładzie kompilacja Saz Power z bliskowschodnimi utworami na saz granymi przez różnych wykonawców – nie tylko flagową dziś w tym nurcie Baba Zulę. Dominuje tu klimat psychodelicznej tradycji tureckiej, wyróżnia się utwór Boogie Balagan Istanbul Mahabul, ale w pakiecie mamy jeszcze pełen uroku utwór tegorocznych gości Off Festivalu – Derya Yıldırım & Grup Şimşek, a tu nie tylko saz, ale też świetne partie organów. Nie muszę chyba dodawać, że to kolejny wypad w przeszłość – tyle że przynajmniej rejony tej przeszłości mniej znane. Właściwie to nawet trochę na pocieszenie w tygodniu, który nie wygląda szczególnie wybitnie.
Choć przecież to jeszcze nie wszystko – poniżej lista z wieloma intrygującymi, a jeszcze nieprzesłuchanymi pozycjami.
Oceniam to, co udało mi się wcześniej przynajmniej jednokrotnie przesłuchać:
NAPHTA Naphta and the Shamans, Astigmatic 2018, 7-8/10
RÓŻNI WYKONAWCY Albo inaczej 2, Alkopoligamia 2018, 6/10
RÓŻNI WYKONAWCY Saz Power, Ironhand 2018, 7/10
SAMBA TOURE Wande, Glitterbeat 2018, 7/10
SNOW PATROL Wildness, Polydor 2018, 4-5/10
TULIA Tulia, Universal 2018, 5/10
ZBIGNIEW WODECKI Dobrze, że jesteś, Agora 2018, 6-7/10
Ukazały się w tym tygodniu:
Actress x London Contemporary Orchestra Lageos, Ninja Tune
Agnes Obel Late Night Tales: Agnes Obel, Late Night Tales
Aisha Burns Argonauta, Western Vinyl
Andrew Tuttle Andrew Tuttle, Room40
Bark Psychosis Codename: Dustsucker, Fire reed.
[23.05] Ben Salisbury & Geoff Barrow Annihilation (Music From The Motion Picture), Invada
Christian Artmann Our Story, Sunnyside
Chvrches Love Is Dead, Universal
Dalfie The Outlaw EP, Pets
E Negative Work, Thrill Jockey
Enemy Enemy, Edition
Fatoumata Diawara Fenfo, Wagram
Jenny Hval The Long Sleep, Sacred Bones EP
Józef Skrzek Around the World in Eighty Moogs, Viator CD
Kamaal Williams The Return, Black Focus
Laurie Spiegel Donnie and Laurie, Unseen Worlds 7″
Lisa Gerrard & The Mystery of Bulgarian Voices BooCheeMish, PIAS
Luke Howard Open Heart Story, Mercury
Lunatic Soul Under the Fragmented Sky, Mystic
[24.05] Mark van Hoen Invisible Threads, Touch
Mikołaj Hertel Spleen GAD, MC, CD
Miuosh / Smolik / NOSPR Miuosh / Smolik / NOSPR
Naphta Naphta and the Shamans, Astigmatic
Neurosis Pain of Mind, Neurot reed.
[23.05] PNZ Shut Your Eyes On The Way Out
Pusha-T Daytona, Def Jam
Ryo Fukui Scenery, We Release Jazz reed. 1976
Ryo Fukui Mellow Dream, We Release Jazz reed. 1977
Samba Toure Wande, Glitterbeat
Shawn Mendes Shawn Mendes, Island
Snow Patrol Wildness, Polydor
[24.05] Strafe F.R. The Bird Was Stolen, Touch
The Advisory Circle Ways of Seeing, Ghost Box
The Flaming Lips Seeing the Unseeable: The Complete Studio Recordings of the Flaming Lips 1986-1990 box 6CD
Tulia Tulia, Universal
Ugory Matko Ciszy, Music Is The Weapon CD
VA Albo inaczej 2, Alkopoligamia CD
[20.05] VA Saz Power, Ironhand
Wand Perfume, Drag City EP
Władysław Komendarek Powrót z materii międzygwiazdowej, GAD CD
Wooden Shjips V., Thrill Jockey
[23.05] Zbigniew Wodecki / Różni wykonawcy Dobrze, że jesteś, Agora
Wszystkie premiery 25.05, chyba że oznaczyłem inaczej.
Dziękuję za wszystkie płyty udostępnione do oceny z wyprzedzeniem.
Komentarze
„Czyli zaliczanie zgrabnym slalomem słów „lato”, „gwiazdy”, „miłość”, „wiatr” itd., tak, żeby się nie przemęczyć, a przy tym nikogo nie ugodzić”
Jest jeszcze gorzej. Nie chce im się iść pod „wiatr” ani sięgać do „gwiazd”. To trochę inny kontekst niż ten, o którym pan pisze. Od razu wrzuciłem sobie dla równowagi piosenkę, w której jednak „wiatr” się pojawia i mnie to nie przeszkadza, wręcz przeciwnie, a jest to „Against the wind” Boba Segera.
„Gdyby miało nie być jutra”, chwytliwy tytuł przejęty od Ronana Keating „If tomorow never comes”, reszta oryginalna.
Jenny Hval przesłuchana? Ciekawa jestem opinii.
@dalek supreme –> Przesłuchana, z dobrym skutkiem 🙂
Wobec tego czekam na recenzję 🙂