Feist dalej od środka
Jeśli ktoś szukał lepszego albumu Feist, to może już nie znaleźć. Kanadyjkę odkrył dla świata przede wszystkim jej talent kompozytorki – pojedyncze ładne piosenki, świetne wejście w świat reklamy i do tego covery prezentowane przez innych wykonawców (James Blake, Bon Iver), ale żaden z jej dotychczasowych albumów nie rozłożył mnie na łopatki. Już prędzej pojedyncze piosenki. Wraz ze stałą kanadyjską grupą towarzyskiego wsparcia (nie ma Peaches, ale Mocky i Gonzales obecni) nagrała kolejny album pod okiem i uchem Valgeira Sigurdssona. I zaprosiła kolejnych muzyków, spośród których najłatwiej zauważyć saksofonistę Colina Stetsona – może dlatego, że oprócz grania stworzył całe aranżacje instrumentów dętych (które słychać od pierwszej minuty płyty, a potem tworzą rewelacyjny klimat m.in. w „Undiscovered First”).
Leslie Feist wita się klimatem bardziej folkowym niż dotąd w „The Bad in Each Other”. Słychać nawet klimat z jedynej płyty Bonniego „Prince’a” Billy’ego nagranej w Islandii. W podobnym klimacie utrzymany jest znakomity „Graveyard”. A i potem wątki folkowe przynoszą choćby partie skrzypiec. Cała reszta jest zresztą bardzo spójna, pozostaje blisko Cat Power i – momentami – Joan Wasser (sekcja rytmiczna). Głosowo wolę tamte dwie wokalistki, ale i ten aspekt „Metals” sprawia mi momentami dużo radości. Odhaczyłem (o tym niżej) na tym albumie ulubione nagrania, ale domyślam się, że jeszcze niejednego się dowiem o innych kompozycjach z potencjalnych coverów innych wykonawców. Siódemka z czystej oszczędności, bo ostatnio trochę szastałem punktami, ale do słuchania Feist pewnie i tak nikogo nie trzeba przesadnie zachęcać.
Polecam płytę Clams Casino, o której kilka słów tutaj. O kolejnych ciekawych nowościach już przy okazji kolejnych wrażeń z Unsoundu. Na bieżąco festiwalowe wydarzenia relacjonuje Niezal Codzienny. Zwracam też Waszą uwagę na nowe wydanie PopUp Music. Na pokładzie mają między innymi wywiad z Mataną Roberts i parę recenzji płyt (Kuedo!), na które ja dopiero czekam. Jak się doczekam, to i tutaj będzie.
FEIST „Metals”
Polydor 2011
7/10
Trzeba posłuchać: „Graveyard”, „The Circle Married the Line”, „Bittersweet Melodies”, „Undiscovered First”.
Komentarze
pioseneczka z notki całkiem przyzwoita..!
Panie Bartku, przepraszam za offtopa z góry:)
Pisałem ostatnio podobną rzecz do Pańskiej „Sztuki remiksu”, zachęcam gorąco do zaglądnięcia 🙂
magazyn 300tysięcy, pdf do sciągnięcia 🙂
300tysiecy.pl
pzdr!
@Tomek –> Dziękuję. Zaraz sprawdzę. Pozdrowienia!
Rzeczywiście, wątek literacki podobny – Burroughs nasuwa się automatycznie w tym wypadku, ale o OuLiPo nie pomyślałem. Fajny tekst, ciekawe pismo.
Bardzo udany album jak dla mnie, choć nie tak cudny jak poprzedni. Niemniej Feist dalej mnie czaruje.