Sax & sens
Jest kilka problemów repertuarowych stojących między saksofonem i muzyką rockową. Więc gdy mój syn, który uczy się grać na saksofonie, podchodzi do mnie, zwracając uwagę, że „fajna muza” to to rockowe i ciężkie, co właśnie leci, wiem już, że będzie miał chłopak problem. Bo rockowe i ciężkie słabo się rymuje z saksofonem. A nie puszczę mu przecież polskiej sceny alternatywnej z okresu jarocińskiego, bo ta miała tak słabych saksofonistów, że mnie dziecko wyśmieje. Bądźmy szczerzy: nawet mój ulubiony Nik Turner z Hawkwind był zawsze drugorzędnym saksofonistą. A ci pierwszorzędni grali czasem takie rzeczy, że wstyd samemu słuchać (ostatnio zajrzałem na listy bestsellerów z lat 90. i wspomniałem bestseller Sax & Sex), a co dopiero zaprezentować jako wzór dla dziesięciolatka. Tymczasem nowe Merkabah to jest właśnie odpowiedź na to pytanie, jak pożenić wynalazek Adolphe’a Saxa z tym ciężkim i fajnym.
Grupę Merkabah do tej pory traktowałem nieco po macoszemu (pomijając krótką wzmiankę na temat Molocha), bardziej chyba doceniając talent perkusisty Kuby Sokólskiego do tworzenia okładek – to zresztą nie pierwszy zdolny polski grafik-perkusista – niż siłę uderzeniową zespołu grającego inteligentny, instrumentalny prog-rock, chwilami prog-metal na podzespołach przejętych od całej fali zespołów czerpiących z King Crimson. Odniesienia do Hawkwindu też by się zresztą znalazły (na nowej płycie w mamy je w bardzo dynamicznym Ourang Medan, znakomitym zresztą pod względem saksofonowego rzemiosła). Ale na koncercie w warszawskim Pogłosie przed rokiem moją uwagę skupiał przede wszystkim grający na saksofonie Rafał Wawszkiewicz – choć w tamtych utworach zespół, trochę tak jak na Molochu, wydawał się jeszcze przełączać z trybu „metal” na tryb „jazz”. Raz jesteśmy źli i czarni, a zaraz potem wypuszczamy powietrze, wietrzymy przestrzeń z przesterów i gramy bardziej na jazzowo.
Otóż Million Miles kończy ten etap. Dwa aspekty grania udało się zagnieść jak plastelinę, lepiąc z nich utwory nie tyle mocniejsze, co mające bardziej zwartą strukturę i bardzo jednolity, dobrze kontrolowany charakter budowanej zespołowo narracji. Co na koncercie chwilami się minimalnie rozchodziło, tu zostało scalone. Czwórka warszawskich muzyków gra zdecydowanie bardziej razem, pomaga produkcja, trudno też o mocniejsze wejście niż dwa pierwsze utwory na trackliście: Solar Surfer i A Letter of Marque. Szczególnie ten drugi – intensywny, zwięzły i zarazem rozbudowany wewnętrznie – może robić za atrakcyjny trailer wydawnictwa. I zrobił na mnie wrażenie, którego brakowało mi przy słuchaniu Molocha. Brzmieniowo zorganizowany jest znakomicie. Skupione na dole swojego rejestru gitary (Gabriel Orłowski, na basie Aleksander Pawłowicz) pozostawiają miejsce dla partii altu, a wykonawca tych ostatnich znalazł formułę gdzieś pomiędzy gładkimi popisami solowymi a zarzynaniem instrumentu we freejazzowych szarżach. Jego partie są stylistycznie nienaganne, frazy długie, starannie artykułowane. A scala te wszystkie elementy większa chyba niż dotąd zawartość elektroniki i efektów.
Przyznam, że trochę mnie zaskoczyła ta wyśrubowana pozycja Merkabah na liście płyt roku 2014 roku serwisu The Quietus. Ale przyznam im rację, jeśli tym razem umieszczą Polaków jeszcze wyżej.
MERKABAH Million Miles, Instant Classic 2017, 8/10