Żadnych wielkich przebojów (playlista 8)

No, może jeden – ale sami musicie go znaleźć. Poza tym flażolety z Lucerny i zawijasy z Nigru. Kilka nazw tak trudnych, że połamiecie sobie język. Kilku artystów tak nieznanych, że nie wszyscy znajomi ich znają. Kilka brzmień tak mylących, że nie będziecie w stanie powiedzieć, jaki to instrument. Kilka nagrań tak dziwnych, że nie będziecie w stanie ich sklasyfikować. Kilka nagrań tak onirycznych, że nie będziecie mieć pewności, czy to nie sen. Ale jeśli to wtorek, jesteście na Polifonii – dziś prawie 70 minut muzyki z 9 nowych płyt.

SPIRIT FEST Deja Vu [z albumu Spirit Fest, Alien Transistor 2017, 7/10] Można liczyć na Markusa Achera, którego dźwiękowy znak wodny w różnych projektach zbliża go powoli do Markusa Eichera. Choć oczywiście muzycznie nie mają wiele wspólnego. Acher (Notwist, Lali Puna) pod szyldem Spirit Fest tworzy zabawkowy, filigranowy pop z rozbudowanym o kilku nowych muzyków japońskim duetem Tenniscoats. Instrumenty elektroniczne zręcznie uzupełniają tradycyjne instrumentarium, nie wychodząc poza delikatny, niezobowiązujący nastrój szkicowany rytmem przeszkadzajkowych sampli i brzmieniami organów. Słychać w tym jakieś dalekie echo Stereolab i Lali Puny. Ale zamiast przywodzącego muzykę tych formacji Deja Vu z chęcią wybrałbym jeszcze ładniejsze Nambei. 5’56”

LES FILLES DE ILLIGHADAD Jori [z albumu Eghass Malan, Sahelsounds 2017, 7/10] Kobiece trio z Nigru – gitarzystka i dwie wokalistki – którego płyta w pierwszym momencie wydała mi się kolejną podobną wariacją na temat pustynnego bluesa. Po tych niezbyt odkrywczych pierwszych minutach rzecz rozwija się w kierunku transowych nagrań na bujającym rytmie, w których akcent pada na partie wokalne. Im więcej tych ostatnich, ustawianych w schemacie zawołań i odpowiedzi, z frazami pogmatwanymi jak zawijasy arabskiej kaligrafii, tym lepiej. Wklejam powyżej całą płytę, bo wydawca nie przewiduje sprzedaży nagrań na sztuki. 4’33”

SEAL Luck Be a Lady [z albumu Standards, Decca 2017, 6/10] Dramat wybitnego wokalisty. Seal od dawna miał problemy z repertuarem, a gdy już wpadł na znakomity w wypadku wybitnego wokalisty pomysł, okazało się, że całe serie albumów z amerykańskimi standardami wydali już nieco gorsi wokaliści – tacy jak choćby Rod Stewart czy Krzysztof Krawczyk – zgarniając przy tym pieniądze z rynku. Ciekaw jestem popularności tych lekko zaśpiewanych i z podobną lekkością zagranych (przez orkiestrę pod wodzą Chrisa Waldena) standardów z okolic jazzu i soulu. I nawet trochę kibicuję Sealowi, choć ten rynek wypełnił się lata temu. I – jakkolwiek świetnie zrealizowany – pomysł ten tylko potwierdza wieczne problemy z repertuarem Brytyjczyka. 4’39”

SCHNELLERTOLLERMEIER Round [z albumu Rights, Cuneiform 2017, 6-7/10] Tak wygląda sytuacja, gdy fascynację Battles i King Crimson połączyć ze szwajcarską precyzją i opublikować nakładem Cuneiform, wytwórni, która z nieszablonowymi prog-rockowymi płytami zawsze miała dużo wspólnego. Trio Schnellertollermeier nagrywa w Lucernie, a jego skład – z wyróżniającym się perkusistą Davidem Meierem – wydaje się jedną matematycznie zsynchronizowaną sekcją rytmiczną, bo bębnom i basowi towarzyszą flażolety gitarowe (niczym u Battles właśnie), a zespół zapętla się z nerwem, agresją nawet. Album jest nieco odtwórczy, choć Schnellertollermeier wyróżnia – i ratuje – szczególna asceza w podejściu do obranej konwencji. 10’39”

KAKOFONIKT Śpijnieśpij [z albumu Snu maszyna, Requiem 2017, 6/10] Pisałem już o płycie Hipnagogia tego poznańskiego tria, które konsekwentnie tworzy ścieżkę dźwiękową do sennych podróży, idąc tropem idei Dream Machine, a tym razem nawet dołączając do płyty opaskę na oczy. Pomysł fascynujący i bardzo stary, jeśli zsumować eksperymenty od Goldberga po Richa (polecam tu własny tekst z „Polityki”), dołączyć Coil i innych neuronautów świata muzyki, a przy tym i jej wątki hipnotyczne, medytacyjne, bo w warstwie wokalnej słychać tu nawiązania do takowych. Pewnie recenzję też należałoby pisać z półprzymkniętymi powiekami, ale bogata fakturalnie, elektroakustyczna muzyka brzmi nieźle także odbierana w stanie pełnej świadomości. Życzyłbym sobie jeszcze produkcji w stylu ASMR, w której te wszystkie drobne dźwięki zamienią się w bodźce gładzące neurony, ale całość jest rejestracją koncertu – pod względem dźwiękowym wolałem Hypnagogię. 14’00”

HATI & MAZZOLL Inspiration I [z albumu Teruah, Requiem 2017, 7-8/10] Muzyczne opowieści ze świata skóry, blachy i drewna. Trochę Maroka, intensywne i niepokojące partie bębnów, zgrzyty postindustrialu, śpiew gardłowy klarnetu basowego, kapitalna faktura – nie brakuje rzeczy, które były atutami opisywanej wyżej płyty, ale tu jest tych atutów po prostu dużo więcej. Daję utwór proponowany przez wydawców, ale są tu jeszcze lepsze (Inspiration II wydaje mi się dzikszą nieco odpowiedzią na zapętlenia Stetsona). W dalszej części (Expiration VIII) robi się za to odrobinę nudniej – takie jest najwyraźniej założenie dzielenia albumu na dwie części, ale albo ja już cierpię na muzyczne ADHD, albo to budowane w części pierwszej napięcie stopniowo jednak wygasa. 8’15”



PIERRE HENRY La Amoreux Musique
[z albumu Probes: Electricity – Suzanne Ciani, Finders Keepers 2017, 7/10] Wytwórnia Finders Keepers przygotowuje projekt związany ze świętowaniem jubileuszu – 100 wydawnictw w katalogu – i znów prosi (jak przy okazji pomocowej akcji Make, Do & Mend po spaleniu magazynów firmy) artystów o dokonanie wyboru nagrań z tego rosnącego archiwum. Suzanne Ciani ułożyła stare nagrania elektroniczne z katalogu FK w spójną, plastyczną i pełną dramaturgii opowieść. Wykorzystała też utwór z Maléfices, soundtrackowo-baletowej płyty zmarłego w tym roku Pierre’a Henry’ego. Niedługi utwór, który wydaje się trzy razy dłuższy – i chodzi tu o zagęszczenie pomysłów, a nie nudę – niż jego czas trwania. Polecam dodatkowo finałową etiudkę dźwiękową Henka Badingsa. 3’42”

STRĘTWA II [z albumu Strętwa, Plaża Zachodnia 2017, 6-7/10] Najlepszy fragment z nie najłatwiejszej płyty z muzyką improwizującego tria z rybą (elektryczną) w ładnej nazwie (być może ostatnia ładna rzecz, jaką tu spotkacie), złożonego m.in. z muzyków grupy Bachorze. Skrzypiące, zgrzytliwe, rezonujące i drżące dźwięki gitary (Paweł Doskocz), taśm i efektów (Patryk Daszkiewicz) i syntezatora (Maciej Maciągowski) zlewają się tu w sposób zamazujący całkiem różnice między tymi źródłami – trochę jak w otwierającym dzisiejsze zestawienie utworze Spirit Fest, ale po drugiej stronie tęczy, po stronie mroku, sprawiając wrażenie opowieści wyjętej z atlasu materii nieożywionej. Intrygujące, denerwujące i pociągające jednocześnie. 8’12”

JOZEF VAN WISSEM Golden Bells Ring In The Ears Of Earth’s Inhabitants [z albumu Nobody Living Can Ever Make Me Turn Back, Consouling Sounds 2017, 6/10] Przyznaję, że trochę mi się przejadła stylistyka mrocznych ballad – instrumentalnych czy wokalnych – holenderskiego lutnisty Jozefa van Wissema. Coraz częściej przeziera przez to barokowa wizja punka lub nowej fali z prostotą, powtarzającymi się akordami i trudnym do porzucenia brzmieniem starego instrumentu. Nowy album przynosi kilka momentów, gdy ta wypracowana przez lata – znana też z filmów, m.in. Jarmuscha – estetyka zostaje na moment zaburzona. Na przykład przesterowanym beatem w Virium Illarum albo nowocześniejszą linią wokalną w The Conversation. Ale gros płyty pozostaje blisko eleganckiej i minimalistycznej stylistyki podlinkowanego Golden Bells…, która znawców muzyki van Wissema może znużyć, choć nieznających jej słuchaczy pewnie zauroczy. Ci mogą sobie śmiało dopisać punkt do oceny, ruszyć w poszukiwaniu kolejnych wydawnictw i słuchać – aż do znużenia. 7’44”