Czuję się jak w latach 90., gdy czułem się jak w latach 60.
Nie miałem dotąd dużo do powiedzenia o Ani Rusowicz, stąd pewna powściągliwość w pisaniu o niej. Żadnych uprzedzeń, ale nie dla mnie to było. Z tym większym zaskoczeniem przyjąłem singlowy utwór jej projektu niXes Hole in the Universe. Piosenkę nie na szóstkę czy siódemkę, ale na ósemkę co najmniej. Utwór, który błyszczałby na płycie Ariela Pinka. A to wywołuje wspomnienia – przypomina lata 90., kiedy, jeszcze w redakcji „Machiny”, przygotowywaliśmy kiedyś taką tabelę polskich kompleksów. Były w niej informacje, po ilu latach od trip hopu wynaleźliśmy polski trip hop, po ilu latach od big beatu (tego elektronicznego) przyszedł do nas big beat i tak dalej. Tabela pokazywała, że z czasem tendencje z Zachodu przychodzą do nas prędzej. I jestem wdzięczny grupie niXes, w której znaczącą rolę odgrywa producent albumu Kuba Galiński, że mi te emocje z lat 90. przypomniała.
Oczywiście teraz potrafimy szybciej – dlatego tę płytę zapowiada się jako pochodną muzyki australijskich grup Tame Impala i Pond. A mainstreamowa, jakkolwiek by na to patrzeć, popularna już wokalistka, próbuje się tutaj (nie do końca konsekwentnie, ale jednak) skrywać za tajemniczą nazwą i nie pokazywać twarzy w wideoklipach – co niestety z miejsca deklasuje ją w mało wyrafinowanym – gdy go uśrednić – internecie do kilkunastu tysięcy wyświetleń. Rusowicz podejmuje pewne ryzyko, a to mi się podoba.
Podobają mi się też aranżacje na tej płycie. Oczywiście nie brzmi ona dokładnie jak Tame Impala, bo to formacja operująca bardzo charakterystycznym dźwiękiem, gęstym jak to zupa z realizatorskiej szkoły Dave’a Fridmanna. Sekcja rytmiczna może trochę TI przypomina (najbliżej tej konwencji jest Rusowicz w utworach Galaxy Sounds i Exorcisms), z Pond też kojarzy się to bardzo wybiórczo. Oba zespoły mają bardziej sprasowane i bardziej jednak agresywne brzmienie. Album niXes, w czym nie należy się doszukiwać przytyku, jest pod tym względem selektywny, dość przejrzysty, wokale zostały pogłębione pogłosami, ale nie zmiażdżone na rockowo z całą resztą instrumentów. Ale perspektywa tych wspominanych lat 90. pozwoliła mi na debiut niXes spojrzeć jak na wydanie drugie, poprawione, polskich lat 90., kiedy nasi młodzi wykonawcy masowo nawiązywali do lat 60., do muzyki hipisowskiej. I próbowali to robić na warunkach nowoczesnej produkcji, która jednak niedługo po roku 1989 bywała z miejsca przestarzała w stosunku do Zachodu. Tak było z grupą Big Day czy z Kasią Kowalską w prapoczątkach jej kariery – potencjalni doradcy pamiętali lata 60., ale nie wiedzieli, jak Zachód na nie patrzy w latach 90. Teraz mamy łatwiej, lekcje odrabiamy na bieżąco. Jest więc niXes wydawnictwem całkiem zręcznie sięgającym po kostium Ariela Pinka i jego kalifornijskiej szkoły (poza Hole… także w prawie równie udanym Paper Plane), śmiało funkującym (Summer Waves), dość przebojowym (Circles to drugi singlowy utwór, a moim zdaniem można było wybrać lepiej), ale – biorąc pod uwagę angielskie teksty – trochę rozdartym między polskim rynkiem, który jeszcze masowo takiej muzyki nie kupował a zagranicznym, dla którego byłoby to jednak wożenie drewna do lasu. Sytuacja jest więc dobra, choć trudna.
Najbardziej cieszy mnie to, jak mało tu odniesień do tego, co Rusowicz robiła wcześniej, czyli prostej powtórki z przyzwoicie zrekonstruowanego, ale jednak trochę pustego i zbyt łatwego bigbitu (tego polskiego). I dobrze, bo nawet nużące już skojarzenia wokalne z matką, Adą Rusowicz, schodzą po raz pierwszy na drugi, albo i na trzeci plan. Tu akurat pomaga ta angielszczyzna, nie najgorsza zresztą (a słuchałem przy tej okazji polskich wykonawców z lat 90. – nie chcecie sobie tego przypominać). To przykład pozytywnej i bardzo szybkiej ewolucji krajowego wykonawcy. Jeden z ciekawszych, jakie dane mi było ostatnio widzieć. Co nie zmienia faktu, że do w pełni własnego języka jeszcze odrobinę mi tutaj zabrakło. Poza tym trudnym elementem całej układanki jest ta deklarowana wciąż przez Rusowicz miłość do hipisów (którą niesłusznie moim zdaniem potraktował za klucz do niXes mój kolega redakcyjny Mirek Pęczak w swojej recenzji). Bo jeśli spogląda w stronę Ariela Pinka, to warto przypomnieć, że Pink pasjami bierze z Franka Zappy, a ten hipisów nie lubił – ba, on hipisów wyśmiewał i wciągał nosem (zamiast używek, których jak wiadomo nie wciągał). Może trzeba więc zostawić i to za sobą, i przestać deklarować cokolwiek, co mogłoby być dziś niepotrzebnym obciążeniem przy słuchaniu. A ja będę odtąd pilniej słuchał.
NIXES niXes, Agora 2017, 7/10
Komentarze
Po przesłuchaniu dwóch powyżej wklejonych utworów mam wrażenie, że Pani Ania jest fanką twórczości Jane Weaver. To nie zarzut! Ja też jestem fanem twórczości Jane Weaver, więc możliwe, że zostanę fanem twórczości Pani Ani, tzn. NIXES 😉