Strangest Things
Ścieżka dźwiękowa nowego sezonu Stranger Things już jest na płycie. Nie wiem tylko, czy producenci ją kupili i wykorzystali w serialu. Najpewniej wzięli kolejny odcinek tej samej, sugeruje to nawet trailer dostępny w sieci. Tymczasem Alessandro Cortini, współpracownik Trenta Reznora, na swojej nowej solowej płycie pokazuje, czym mogłaby być muzyka do serialu Stranger Things w wydaniu drugim, poprawionym. Bo w muzyce syntezatorowej chodzi w dużej mierze o jakość brzmienia, złożoność faktur, dynamikę i temperaturę syntetycznych barw. A pod względem umiejętności w tym zakresie – i posiadanych instrumentów (łącznie z wielkim modularnym systemem Buchli i wyjątkowym egzemplarzem EMS Synthi AKS – reszta tutaj) – trudno dogonić Cortiniego. Ostatnio częściej chyba pracuje na własny rachunek niż na konto Nine Inch Nails, a ukoronowaniem tej pracy wydaje mi się płyta Avanti. Zestaw prostych, ale wyszlifowanych właśnie pod względem brzmieniowym siedmiu utworów, które od źródeł ambientu podróżują w stronę marzycielskiej ściany dźwięku, którą można by uznać za odpowiednik My Bloody Valentine albo The Cure z okresu Disintegration, tyle że granych w całości na syntezatorach. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś, kogo dziś pociąga synteza dźwięku, nie zainteresował się choćby na moment tą płytą.
Chwalone Risveglio Cortiniego (z którym dwa lata temu przyjechał na Unsound) nagrane zostało na świadomie bardzo okrojonym zestawie instrumentów. Nowy album prezentuje możliwości studia Cortiniego w całej pełni – warto więc sięgnąć po pliki bezstratne i głośno tego posłuchać. Sprytny i pełen uroku soundtrack Kyle’a Dixona i Michaela Steina z kapitalnym motywem przewodnim trochę bowiem gaśnie brzmieniowo przy albumie Cortiniego.
Avanti to najwyraźniej płyta o pamięci. Brudne brzmienie retro doskonale w każdym razie taki obraz buduje. Okładka i archiwalne klipy o osobistym charakterze w taką stronę każą nam patrzeć. Strzępki rozmów po włosku łączą utwory o bardzo oszczędnej budowie, zrealizowane jednak z dużą pewnością. Mają swoje kulminacje, przynoszą proste, ale na tyle sugestywne motywy, że sprawdziłyby się też w Blade Runnerze 2049 – zapewne lepiej niż oryginalna ścieżka. Szczególnie nadawałby się do tego Aspettare z potężnym portamento. Perdonare to już bardziej Stranger Things. W innych momentach tę prostą opowieść Cortini zbliża do poetyki Sigur Rós, czasem brzmi jak Jefre Cantu-Ledesma. Ale ani na chwilę nie przyspiesza konsekwentnego spacerowego tempa, w którym żadne brzmienie nam nie umknie, a stopniowo nakładające się na siebie barwy zbudują dynamiczny finał. Tak jest aż do pięknych ostatnich akordów Finire z końcową harmonią, po analogowemu daleką od ideału. Ludzką. W tym momencie słuchacz zdaje sobie sprawę, że do tej ścieżki dźwiękowej film był niepotrzebny.
ALESSANDRO CORTINI Avanti, The Point of Departure 2017, 8/10