Masz ty w ogóle rozum i godność Becka?
Każdy wie, że każdy album Becka jest inny, wyjątkowy, każdy przygotowany z innym pomysłem, zwykle zaskakujący, każdy po mistrzowsku ogrywa znane gatunki, zmienia instrumentarium i skacze między konwencjami, nagrywając rzeczy lepsze lub gorsze, ale nie przestając się rozwijać i dając się błyskawicznie rozpoznać. Na nowej płycie Colors artysta ponownie zaskoczył. Jest taka, jaki dotąd nie był żaden jego album. A jaka?
Nieudana, zwyczajna, nużąca, schematyczna, dość płaska, pozbawiona jasnego kierunku, konwencjonalna, banalna, wtórna, generyczna – i trochę nawet geriatryczna w próbach powrotu w tłum – drażniąca w umizgach do radiowego popu i przedwczorajszego (tak z poprzedniej dekady) indie rocka. Niewyczuwająca kierunku, w którym tenże pop zmierza. Chwilami demonstracyjnie wręcz przeciętna. Słabsza niż Morning Phase, którą opisywałem na Polifonii przychylnie, ale która była wtedy dość mocno krytykowana. Pozbawiona witalności Midnite Vultures i poezji Sea Changes. Zniszczona we wrażliwych rejonach przenoszących cechy charakterystyczne (być może za sprawą współprodukcji Grega Kurstina) produkcji Becka. Nieśmieszna w momentach, które miały być chyba autoparodią (Wow – trapy drugiego sortu). Niemal zupełnie pozbawiona wyrazu i charakterystycznych dla Becka cech w partiach wokalnych, z nakładanymi na nie nudnymi i niszczącymi barwę głosu harmoniami. Z wyświechtanymi patentami melodycznymi – jak w No Distraction, które jako żywo kojarzy się z Urke Wilków puszczonym z 30-procentowym przyspieszeniem, tylko Wilki miały bardziej dopracowany utwór. I jazdą na autopilocie w Dear Life, które fanom artysty z pewnością podobać się będzie najbardziej. To płyta pełna pozorów energii – szczególnie jeśli ją zestawić z mocniejszymi i bardziej przebojowymi momentami z dyskografii Becka w rodzaju Odelay. Z przebłyskami stylowości w partiach gitary i funkujących rytmach. Ale w tych najlepszych momentach (Up All Night) brzmiąca jak gdyby drugorzędny artysta udawał Becka – jak na drugorzędnego artystę to by było całkiem dużo, ale tutaj czegoś mi wciąż brakowało. Dlatego, szukając jakiejś kolosalnej systemowej pomyłki, kilka razy sprawdzałem, czy ktoś nam Becka nie podmienił, czy lista utworów na Spotify i czasy w ogóle odpowiadają temu, co widnieje na okładce fizycznego wydania tej płyty.
A, no właśnie. Bo ma ładną, kolorową okładkę.
BECK Colors, Fonograf 2017, 5/10
PS Trop w sprawie tytułu dla tych, którzy nie słyszeli o stosownej paście – tutaj.
Komentarze
Ja jeszcze z wrażeniami na ciepło, jestem dopiero po pierwszym odsłuchu całości (ale entym odsłuchu singli 🙂 ) i – póki co – album oceniam na przynajmniej solidną siódemkę. Mi się właśnie cały banał tej płyty, takie radiowe post, post mielone przez jeszcze jedno post.Jeszcze bardziej halucynkowo i sztucznie niż Ernest Green / Washed Out na wakacyjnym Paracosm i It All Feel Right – pierwszy singiel „Wow”, ma właśnie taką przytulną, naćpaną ciut dziwaczną halucynkowość z tamtego albumu. Single – i w ogóle nowa płyta Becka – zachęciły do zapoznania się z jego dyskografią, z którą zawsze byłem na bakier. Słyszę tu dynamikę, którą nigdy u tego producenta nie spotkałem i taki rozbrajający optymizm, może ciut płytki, ale urzekająco bajkowy.