Off pożegnań i powrotów
Off Festival już od piątku – ze swoją muzyką, o której wspominałem wielokrotnie, ale też z Kawiarnią Literacką pod wodzą Sylwii Chutnik z dobrym hasłem Wszyscy, z wystawą 298 111 Sebastiana Cichockiego, która wyprowadzi publiczność festiwalową w przestrzeń publiczną Katowic, programem filmowym, a wreszcie z nieodzowną koszulką Maciejowskiego i kramikiem z płytami niezależnych wydawców (nie zapomnijcie – są tacy, których ostatnio zatopiło). Niezależnie od wszystkich tych pechowych sytuacji sprzed roku (jest i w tym roku zmiana: Norman Westberg za Carlę Bozulich) poskładał się przez lata ten festiwal w dość precyzyjnie skonstruowaną całość. Spróbuję – na zasadzie powtórki – opowiedzieć o tym najbliższym w 10 punktach:
1. Pożegnalny koncert zespołu, który chyba jednak najwięcej namieszał w działach recenzji ostatnich lat, czyli Swans. Wszyscy pewnie widzieli, słyszeli nawet ci, którzy nie zdołali nic zobaczyć, a ci którzy stali zbyt blisko, bo chcieli dobrze widzieć, nie słyszeli już później niczego innego. Więc zatyczki i bezpieczna odległość. Do tego solowy Michael Gira (na Scenie Eksperymentalnej, której jest kuratorem), a jeśli się wybieracie na jego występ, przygotujcie się z kolei na to, że będzie ciszej i nie próbujcie wtedy sprawdzać festiwalowego line-upu w komórce, bo… pisałem już dlaczego.
2. PJ Harvey, którą wyjątkowo wcześniej przetestowała koncertowo publiczność Open’era, ale w Katowicach będzie chyba jednak bardziej na miejscu. Dużo sobie obiecuję po tym występie, gdyński oglądałem w transmisji i żałowałem, że mnie tam nie ma.
3. Shellac, co do którego właściwie zaskoczeniem jest to, że jeszcze na Off Festivalu nie występował.
4. Symfonia przemysłowa nr 1 Angelo Badalamentiego do spektaklu Davida Lyncha w wykonaniu (pierwszy raz występujących wspólnie chyba na Paszportach „Polityki”?) formacji Kwadrofonik i Artura Rojka, w której to inicjatywie wyczuwam potencjał zainteresowania choćby ze względu na falę wywołaną powrotem Miasteczka Twin Peaks.
5. Idris Ackamoor, afro-jazzman po głośnej rekonstrukcji kariery, jeden z bohaterów dużych materiałów w „The Wire” – podobnie jak ostatnio, z nieco innej beczki, Phurpa i Raphael Rogiński – zapewniający dobry kontakt z tym, o czym się pisze w kręgach alternatywnej krytyki muzycznej. Ale tak naprawdę – artysta, którego koncert zapowiada się na jeden z najpewniejszych punktów imprezy.
6. Richard Dawson, bo wydaje się, że album Peasant (opisywany na Polifonii niedawno) w tegorocznych zestawieniach płytowych będzie odgrywał ważną rolę – poza tym to jeden z wielu wykonawców, których mamy szansę zobaczyć w pierwszej kolejności na takiej imprezie jak Off Festival.
7. Łoskot, bo to wyjątkowy zespół koncertowy, choć dawno nie było okazji, by to sprawdzić. Właściwie zespół koncertowy z założenia, ewoluujący i wypełniający kiedyś przestrzeń pomiędzy psychodelią rockową a yassem. Kilka koncertów zespołu Trzaski, Pawlaka, Walickiego i (dopiero w odnowionym składzie) Morettiego należało dla mnie osobiście do ważniejszych doświadczeń z polską muzyką na żywo. Drugim bardzo ważnym powrotem, o którym trzeba wspomnieć, jest oczywiście duet Mapa.
8. Conor Oberst with Band, bo z formą Obersta jako songwritera może być różnie, ale mimo młodego wieku ma już dość potężny repertuar i na żywo wypada znakomicie, co miałem okazję sprawdzić jakąś dekadę temu. Teraz z przyjemnością tamto doświadczenie powtórzę, choć Oberst ma trudną konkurencję w postaci formacji Preoccupations – dawniej Viet Cong – jednego ze względnych pewniaków wśród młodych gitarowych kapel.
9. Trupa Trupa, bo znamy efekty promocji Headache za granicą, miałem już okazję słyszeć to i owo z szykowanego przez tę grupę na jesień nowego płytowego programu i wydaje się, że trudno znaleźć lepszy moment, by zobaczyć tę polską grupę na żywo.
10. Japoński Boris i ich koncertowa wersja Pink, którą zaprezentują po 12 latach, jakie upłynęły – w co trudno uwierzyć – od premiery tamtej płyty. I krótko po premierze najnowszego albumu, co o tyle symboliczne, że ten utytułowany – choćby i mało rewolucyjny brzmieniowo – zespół wydał płytę, której kilka fragmentów mógłby zagrać w miejsce Pink. Również Dear , będące czymś w rodzaju fuzji rozmaitych, zmieniających się na płytach Boris stylistyk, błądzi głównie w okolicach spowolnionego metalu i noise rocka, choć jest bardziej ekstremalną, pewnie też bardziej dojrzałą wersją tego, co przynosiła klasyczna różowa płyta. Miał to być pożegnalny album Boris i w całości nie jest czymś, co miłośników tej formacji zaskoczy. Ba, w paru miejscach może nawet znużyć (szczególnie w tych spowolnionych, miejscami karykaturalnie, fragmentach opierających się na ciągnących się w nieskończoność dronach), ale ma znakomite momenty – z miażdżącym intro i pnącymi się w nieskończoność melodiami Beyond, z ładnymi harmoniami klawiszy i gitar w Memento Mori, a wreszcie przesadzonym, owszem, ale po japońsku przejaskrawiającym konwencję takiego mocno już wytartego grania finałem w tytułowej kompozycji. Kończy się to, jak jakiś doom metal grzęznący w smole – trochę kuriozalne, ale na swój sposób oszałamiające, a już na pewno przyciągające uwagę. Bo jest w tym wszystkim – poza przesadą – jakiś rodzaj mrocznego romantyzmu, a w operowaniu masywnymi dronami w wydaniu Boris odnajdziemy sporo delikatności. I na koniec to te cechy decydują o tym, że nowa płyta jednak może się podobać.
Jest jeszcze jedno w tym występie – oto na Off Festival po latach trafia ze swoją najpopularniejszą płytą zespół, o którym pisało się i mówiło – ale który był wówczas poza zasięgiem – dokładnie w momencie, gdy festiwal kiełkował. Przyjeżdża na imprezę, która wówczas pewnie nawet największym z tutejszych wizjonerów się nie śniła. I jeśli zadawali pytania o jej przyszłość, to głównie o to, czy się w ogóle utrzyma.
A o samej tegorocznej imprezie – z jej naprawdę nieźle się zapowiadającym programem – świadczy najlepiej nie to, jak wiele nazw i nazwisk powyżej padło, tylko jak wielu ważnych postaci powyższej w dziesięciopunktowej wyliczance zabrakło. Bo przecież pytania, czy This Is Not This Heat wciąż niesie ducha This Heat, albo czy Silver Apples jest w stanie sprostać własnej legendzie, też będą pewnie w trakcie trzydniowej imprezy powracać. Oby na koniec dobrych odpowiedzi było więcej niż przed festiwalem pytań.
BORIS Dear, Sargent House 2017, 7/10
Komentarze
PJ Harvey była fantastyczna w Open’erowej transmisji rok temu, jeszcze lepsza później w październiku w Warszawie (tam już miałem okazję być i zobaczyć na żywo), więc również nie mogę się doczekać powtórki w Katowicach. Szkoda tylko, że gra tak wcześnie (19:40!) i nie dostała półtorej godziny na pełen set, tylko będzie nieco krócej. Oh well. Ale na pociechę jest jeszcze Swans i Shellac i Thee Oh Sees i Boris i Preoccupations i Richard Dawson i Sheer Mag… i tyle dobrego, że jeśli obejdzie się bez wpadek organizacyjnych, to tegoroczna edycja z nawiązką wynagrodzi pasmo niepowodzeń sprzed roku.
A na przyszłą edycję polecam Civvie:
http://www.nowamuzyka.pl/2017/08/04/civvie-inheritance/