Tej recenzji nie będzie
W sumie chwilami dochodzę do wniosku, że i tak jakoś za dużo tu recenzji, więc skoro Krzysztof – jeden z czytelników tego bloga – namawia mnie do tego w komentarzach, zajmę się zupełnie czymś innym. Sprawa jest pozornie poważna – wytwórnia Ninja Tune oskarża dziennikarza o wrzucenie do Internetu materiału z dwóch wystawionych na jego nazwisko promówek.
Coś takiego musi się zdarzyć raz na jakiś czas. To po prostu brutalny rachunek prawdopodobieństwa. Na tysiące promówek wychodzących co tydzień z przeróżnych wytwórni, któraś z nich musi trafić do sieci przed premierą. Dlatego spora część wytwórni płyty już dawno udostępnia do odsłuchu w Internecie. A ci, którzy promówki na CD wciąż wysyłają, zwracają na kwestie bezpieczeństwa coraz mniejszą uwagę. Zdarzało mi się już otrzymywać odpieczętowane płyty wystawione na moje nazwisko i prawdę mówiąc przestałem się obawiać, co się z nimi działo po stronie wydawcy, dystrybutora, tłoczni czy transportu – a jeszcze parę lat temu trząsłem łydkami i wszystkie oznaczone płyty promo zbierałem na jednej półce, której zawartości dziś boję się nawet wyrzucić przy sprzątaniu. No ale tam były promówki wielkich i możnych – dla takich Rolling Stonesów wyciek materiału to jak wyciek tajnych danych z kwatery wielkiej armii. Ale Toddla T czy Thundercat, i to dziś, gdy spora część starszych artystów patrzy na piractwo internetowe niczym na przyrodę? Nie przesadzajmy. To, co się opowiada o promocyjnej wartości leaku dotyczy przede wszystkim młodych artystów na dorobku.
Ninja stawia się w wyjątkowo podłej sytuacji. Po pierwsze, jak na nowoczesną firmę działają trochę po staroświecku (streaming promówki byłby bezpieczniejszy). Po drugie, zamiast po cichu wytoczyć proces (promówki zawierają zwykle rodzaj „umowy”, którą uaktywnia złamanie pieczęci), dokonują publicznego napiętnowania dziennikarza, a przy okazji całej gazety (niemiecki „Backspin”). Po trzecie wreszcie, stają w pierwszym rzędzie świętych bojowników o prawa artystów, choć idee ojców założycieli z Coldcuta zakładały swobodne remiksowanie – czy na pewno WSZYSTKIE sample wyclearowali? Naprawdę? Nie chcę mówić, że nie mają racji, ale zachowali się zwyczajnie głupio – pod względem prawnym. Dziennikarzowi z „Backspina” trudno będzie udowodnić, że to NA PEWNO on zrzucił materiał do sieci. A jeśli to się nie uda, redakcja gazety może wytoczyć proces o naruszenie dobrego wizerunku firmie Ninja Tune i ma realne szanse na zwycięstwo. Bardzo ciekawie skomplikowaną techniczną stronę całego wycieku analizuje „We R Pirates”.
Osobiście jestem bardzo liberalny, jeśli chodzi o tak zwane piractwo internetowe, a jednocześnie przeciwny (o czym już wielokrotnie pisałem) dość powszechnej manierze wykorzystywania piractwa do celów profesjonalnych, czyli nie tylko udostępnianiu przez dziennikarzy materiałów promo w sieci, ale nawet recenzowania płyt na podstawie leaków. Nawet jeśli nie czerpiemy dochodów z pisania, postępujemy wtedy wbrew kanonowi zasad samych grup hakerskich (o których więcej właśnie w linku z WRP), bo opisujemy niesprawdzoną wersjąę materiału. Wersję – mówiąc krótko – która może się różnić od rynkowej. W najlepszym razie – ma bardziej zepsuty wielokrotnym kompresowaniem dźwięk.
Zdarza się więc, że słucham muzyki, która trafiła do mnie dzięki leakom, ale z opisaniem materiału czekam na moment otrzymania „uprawomocnionej” kopii. Często z tego powodu zgrzytam zębami. Ale czasem jest mi to na rękę. Dziś na przykład nie muszę pisać o nowym muzyczno-poetyckim duecie Briana Eno z Rickiem Hollandem. Nie muszę się zastanawiać, czy przełamał barierę kiczu, czy formuła słowa mówionego i podkładów muzycznych Eno się klei. Mogę wrócić do domu i – życząc Wam miłego weekendu – puścić sobie coś naprawdę przyjemnego.
BRIAN ENO and the word of RICK HOLLAND „Drums Between the Bells”
Warp 2011
?/10
Trzeba posłuchać: ?
Komentarze
„bo opisujemy niesprawdzoną wersją materiału. Wersję – mówiąc krótko – która może się różnić od rynkowej.”
Pytanie, która wersja materiału – leak czy rynkowa – jest dzisiaj tą „właściwą” 🙂
Generalnie zgoda.
i:
Na litosc boska, kto kupi plyty Toddla T czy Thundercat? moze bym i przesluchal, ale teraz juz nawet nie mam ochoty. ale lozyc kase?
a Ninja do biedakow nie nalezy, regularnie wyprzedaje duze (i nietanie) sale w londynie. Od pewnego czasu Ninja dziala juz jak typowy moloch plytowy, korporacja nastawiona na trzepanie kasy i nie trzyma poziomu. Ale to juz inny temat.
Sam pomysl zeby za plyty didzejskie chciec brac pieniadze wydaje sie z kosmusu wziety. a przynajmniej z poprzedniego wieku.
@Mariusz Herma –> Słuszna uwaga. Leak może być bardziej masowy, nawet jeśli daje mylne pojęcie o tym, co autor chciał powiedzieć. Wrócę do tego, bo mnie ostatnie lektury strasznie mobilizują, żeby zająć się sprawą.
Ninja Tune powinna apelować o likwidację internetu! Kłopot z głowy! Klasyczny strzał w stopę. Mają chyba jakiegoś ambitnego prawnika?
dziekuje za wpis kilka uwag na szybko
– z wyjatkiem duzych nazw piraci raczej czekają na wersję handlową, szkoda że dziennikarz Backspina im w tym pomógł
– dla ludzi pracujacyh jak freelancerzy czy też dla mniejszych tytułów niż Backspin i Polityka 🙂 fizyczna promówka jest formą dodatkowego wynagrodzenia (a nuż to bedzie nowa Nirvana i sprzedam za 10 lat:) przeciwnie do coraz popularniejszych cdrów , plików i streamingów – polityka wytwórni paradoksalnie to potwierdza bo jasnym jest ze taniej wrzucic pliki na chroniony serwer niz mailowac kilkaset płyt po Europie
– clearowanie sampli a internetowe piractwo to jest jednak inna liga – Nie mieszajmy myślowo dwóch różnych systemów walutowych jak mawiał prezes Ochódzki 🙂 – bedziemy mieli hit w top 40 i publishing w 100 stacjach w Europie podzielmy sie sukcesem, natomiast outing miśka z Backspin paradokslanie mógł bardziej NT pomóc niż zaszkodzić
pozdrawiam
@Krzysztof –> 1. O ile pomógł, zawsze jest jeszcze możliwość, że jednak zrobił to ktoś po drodze 🙂
2. To prawda. Choć handel promówkami to jednak śliska sprawa (jak by nie patrzeć, jest się wtedy na garnuszku wytwórni, która wysyła promosy, a to tworzy niemiłą zależność).
3. Oczywiście – bez uwag, jest olbrzymia różnica. Rzuciłem to porównanie tylko po to, żeby zasygnalizować, że w dzisiejszych czasach nie jest łatwo nie zgrzeszyć przeciwko prawu autorskiemu.
@Mariusz
Można też spytać, która będzie „właściwa” w przyszłości. Np. „Spunk” Sex Pistols po latach zostało „zalegalizowane”.
Przypomina mi się słynna sprawa z „Untouchables” Korn, kiedy to wytwórnia rozkręciła wielką kampanię, żeby wmówić ludziom, że to, co wyciekło, jest dalekie od wersji ostatecznej. Paradoksalnie podnieśli w ten sposób wartość skradzionego materiału – bo części z tych utworów na oficjalnej wersji rzekomo miało już nie być, a pozostałe miały być trochę zmienione. Potem już każda nagłaśniana sprawa wycieku (np. „The Beast” Vader) robiła żałosne wrażenie.
Problemu z „właściwymi” wersjami nie mają zespoły, które na żywo wykonują utwory inaczej i wydają sporo koncertówek 😉
a tak na powaznie. gdzie ja to czytalem… ktos ladnie napisal, ze muzyke teraz kupuja tylko kobiety po 50tce, ktore nie wiedza jak sie korzysta z google. i pewnie dziennikarze muzyczni i hobbysci.
muzyka jest darmowa, to jest fakt. wystarczy trzymac sie dobrych stron/blogow i wersja sa i prawdziwe, ‚ostateczne’ i dobrej jakosci.
ze zacytuje jeszcze motto jednego z blogow skierowane do wielkich wytworni:
you will burn to the f*cking ground
and we will dance around the fire
@marcin
Taaak, teraz „kupuje” się głównie koncerty (mecze też, ale to osobna sprawa). Ale wystarczy się trzymać dobrych klubów i serwisów i… 😉
niezły numer swego czasu zrobiło tv on the radio przy „return to cookie mountain” i tu w zasadzie nie wiadomo czy namieszał sam zespół czy ktoś kto umieścił płytę w internecie. zmieniona kolejność utworów, inne kawałki – nim nie dotarł do mnie fizyczny nośnik i oficjalna tracklista długo się nagłowiłem, jaka jest poprawna kolejność.
a pewnie do dziś wiele osób ma na komputerach leaka i słucha utworów w zupełnie innej kolejności
i jeszcze historia z radiohead – kiedyś słyszałem internetową wersję u znajomej, która nie ma kilku partii instrumentów albo niektóe utwory zaczynają się kilka sekund wcześniej bądź później. i przy katowaniu tej płyty wcześniej, takie rzeczy słyszy się od razu. ciekawe ile osób żyje w błogiej nieświadomości i zna zupełnie inne, alternatywne (?) wersje utworów, ulubionych zespołów