Sacrum, Kristen i Profanum (TMP, cz. 5)
Od jutra w Krakowie festiwal Sacrum Profanum, który zawsze miał ciekawe położenie – gdzieś pomiędzy Warszawską Jesienią a Unsoundem. Teraz to położenie nieco się zmieniło, bo pod nową opieką kuratorską festiwal przesunął się zarazem nieco w stronę Warszawskiej Jesieni i w stronę Unsoundu, czyli chyba coraz szczelniej wypełnia tę dość szeroką przestrzeń. W tym roku robi to za pomocą koncertu na 10-lecie islandzkiej wytwórni Bedroom Community, środowiska tak szerokiego, że jego poszczególni przedstawiciele mogą spokojnie grać nie tylko na WJ czy U, ale też na Off Festivalu. To niezły środek ciężkości dla dobrze – od początku historii imprezy – ustawionego profilu, z ideami sacrum i profanum w muzyce. O tym napisałem swoje w książce programowej, w dobrym autorskim towarzystwie, posługując się tam figurą „wieleryba”. Wczoraj wieczorem było nieco więcej na ten temat w radiowej Dwójce. Ale do całego programu mogę się odnieść tutaj.
Swoistym łącznikiem z Warszawską Jesienią będzie w tym roku na pewno koncert Hommage a Pierre Boulez i wątki operowe (element zaskoczenia może się wiązać z Operą o Polsce Artura Zagajewskiego i Piotra Stasika). A swoistym pomostem z Unsoundem stanie się wystawa Anny Zaradny w Bunkrze Sztuki. Przestrzeń niewyeksploatowaną do końca przez żadną z tych imprez wypełnią za to improwizacje i wykonania muzyki XX wieku przez Mike’a Pattona, kameralistyczny noise grupy Zeitkratzer, ze szczególnym uwzględnieniem ich wykonania kompozycji Zbigniewa Karkowskiego, no i wreszcie John Zorn jako kameralista. To wszystko powoduje, że w dalszym ciągu, jak w latach poprzednich – mimo programowego przesunięcia – Sacrum należy do tej festiwalowej trójki. Zazdroszczę Krakowowi, że ma 2/3 tych imprez.
Marzy mi się na którymś z tych festiwali koncert Kristen, którzy dziś wydają nową płytę. Owszem, jest w tym roku na Unsoundzie Lotto z repertuarem z sensacyjnego albumu Elite Feline, ale wejście na scenę Kristen byłoby czymś takim, jak pojawienie się utworu Karkowskiego. Wykonaniem gestu, który dawno już się należał. Bo o ile recenzentom zasób komplementów dotyczących wychodzącej z post-rocka, ale nie więdnącej jak cały gatunek, muzyki Kristen wyczerpał się gdzieś w okolicach debiutu, to zespołowi starczyło pary, żeby się zmieniać przez kolejnych 16 lat. Bez względu na to, czy ktoś te płyty kupował, czy ktoś to wszystko odczytywał dobrze, czy źle, bez względu na to, że akurat ten odcinek między sacrum a profanum należy do najbardziej zaniedbanych. Co jest, jak dla mnie, całkiem dobrą definicją sztuki.
Sam użyłem już najcięższej artylerii, pisząc o poprzednim albumie Kristen dwa lata temu, że to Najlepsza płyta najlepszej polskiej grupy. I muszę powiedzieć, że spotkało się to wtedy z niejakim zainteresowaniem, ale zdaję sobie sprawę, że przebić tamto hasło trudno. Musiałbym dać w nagłówku „Znamy prawdziwe powody rozwodu Brada Pitta i Angeliny Jolie”, albo napisać, że Jeszcze lepsza płyta jeszcze lepszej polskiej grupy, czego nie zaryzykuję, bo nie uważam, żeby Kristen mieli coś do poprawienia między The Secret Map a płytą Las. Cieszę się więc przede wszystkim z tego, że – jak zwykle zresztą – coś w swojej muzyce zmienili, jak zwykle nie oszukując słuchaczy.
Las jest więc płytą kontroli. Nie wiem, czy to Maciek Bączyk (od tego albumu stały członek grupy) wniósł ten porządek i równowagę (choć zmiana z 3 na 4 w wielu układach równowagę polepsza z natury), ale nie brakuje tej płycie niczego i niczego nie ma w nadmiarze. Las jest też płytą rytmu. Momentami przez długie minuty (choćby w otwierającym całość utworze Salto) cały zespół jest jedną wielką sekcją rytmiczną. Słyszę w tym wszystkim jakiś rodzaj wirusa z poszukiwań Lotto. Słyszę też reklamowane tu i ówdzie niemieckie wpływy (Amra), choć unikałbym pojęcia krautrock. Pojęcie „piosenka” też dawno się już nie sprawdza w stosunku do twórczości Kristen, mimo że w końcowym utworze tytułowym mamy nawet krótki tekst, i to w języku polskim. Dobrze by się ten zespół pewnie opisywało pojęciami muzyki poważnej: ostinata, muzyka repetytywna, dron (tu na przykład należałoby sklasyfikować Wyspę, z potężną, intensywną i różnorodną ścianą dźwięku zbudowaną z brzmień instrumentów i nagrań terenowych), może by się tu nawet przydała koncepcja wiecznej muzyki wzięta od La Monte Younga. Bo każda z pięciu kompozycji przedstawionych na albumie Las mogłaby trwać w nieskończoność, bez początku i bez końca. Z rocka jest tu więc tylko tyle, że chłopaki na koniec dają się ponieść emocjom – i kończą.
W pewnym sensie muzyka Kristen oczywiście dawno już brzmi na Warszawskiej Jesieni, dźwięczy na Sacrum Profanum i pulsuje na Unsoundzie. W jakimś momencie imprezy te po prostu się włączą. Ja mogę zdradzić, że specjalnie z okazji premiery Kristen uruchomiłem już cały projekt „Tygodnia Mocnych Płyt”. I w pewnym sensie obrócił się on przeciwko mnie, bo po godzinach pracy kończę właśnie ostatni, niezbędny wpis, który opublikowany zostanie następnego dnia rano. Choć jedynym momentem w ciągu całego mocnego tygodnia, by to zrobić, okazał się ten, gdy w warszawskiej siedzibie NInA odbywa się premierowy koncert Kristen. Mam nadzieję, że trwał długo – i dziękuję niniejszym za uwagę w tym dość owocnym dla mnie blogowym tygodniu.
KRISTEN Las, Instant Classic 2016, 9/10
Komentarze
album tygodnia
_______
BON IVER
„22, a million” (Jagjaguwar/Playground)
Ten trzeci album Bon Iver powstal z wielkiej niepewnosci Justina Vernona. Cztery lata temu muzyk oznajmil, ze juz wiecej nie skomponuje dla swojej grupy.
A tu nagle. Jest. I to jaki tytul.
W wywiadzie dla „The Guardian” powiedzial , ze po tym oswiadczeniu w sprawie niepewnej przyszlosci muzycznej udal sie na grecka wyspe Santorini. Po poltorarocznej depresji i powrocie do domu, dzieki terapeucie, przebywal jakis czas w motelu. Majac do dyspozycji sampler rozpoczal prace nad albumem. A wszystko od: „it might be over soon”, ktore czesto powtarzal.
Powstal singel ”22 (over s∞∞n)” na ktorym jest sampel loop z powyzszym wyrazeniem, ktore niejako jest przypomnieniem inicjacji albumu. Jak mozna zinterpretowac te wypowiedz Vernona: „it might be over soon”?Moze zbliza sie koniec, i nic wiecej nie ma juz do zrobienia. A moze: koniec sie zbliza i czas najwyzszy zrobic cos
najlepszego w takiej sytuacji. A wiec jakby c a r p e d i e m.
Piec lat od poprzedniego albumu. Vernon probuje wylamac sie od poprzednich tendencji i probuje cos nowego: bardziej rytmiczna muzyka, bardziej elektorniczna, bardziej wyzwajaca.
Ale te zmiany sa na dobre i zle. Jak to bywa u artystow w pelni swej kariery. Eksperymenty dzwiekowe sa w zastoju i pozbawione polotu w odroznieniu od poprzednio, ktore byly lekkie, unoszace sie w powietrzu i zwiewne.
To te nierownosci ale i sa niesamowite piekne kompozycje nawiazujace do „For Emma, forever ago” ( z akustycznego debiutu grupy). Wymieniony singel ”22 (over s∞∞n)” nalezy z pewnosci do ostatniego decennium jednego z piekniejszych folkpopcollage´u
z wplywami hiphopu i jazzowego sakofonu.
Do powyszego mozna dolaczyc „8 (circle)” z zalamanym falsetto Vernona, ktore siega
niebianskich wyzyn.
Album konczy niesamowicie piekna ballada, z akompaniamentem fortepianu, „00000 milion” (pozyczona nieco od Georga Jonesa z”Choices”, country najwiekszy hit)
W tych kompozycjach jest zywa iskra, nadzieja, ze nie musi nastapic wkrotce koniec.
Najlepsza sciezka: „8(circle)”
https://www.youtube.com/watch?v=e4t3pZHwcJY
(live Euux Claires, 2016)
Słucham, słucham i… to chyba pierwsza płyta Kristen, która mnie przekonuje.
Dotychczas ceniłem ale jakoś nie mogłem polubić 🙂