Najlepsza płyta najlepszej polskiej grupy

Lubię i szanuję Roberta Brylewskiego. I wiem, że wiele osób bardzo przejęło się jego niedawnym fejsbukowym wyznaniem na temat tego, że po latach grania nie ma jedzenie. Nie będę jednak ściemniał – bardziej solidaryzuję się z bohaterem wywiadu, który parę dni później przeczytałem w „M/I” (już właściwie sygnalizowałem ten temat), Michałem Bielą z Kristen, który opowiada, jak próbuje godzić granie w zespole z pracą od poniedziałku do piątku. I że nie jest nawet zarejestrowany w ZAiKS-ie. Skądinąd – jak pamiętam – wydaną w kwietniu płytę solową nagrał za pożyczone pieniądze, teraz opublikował z kolegami nowy, świetny (o tym za chwilę) album Kristen. Sprawa ma kilka poziomów, więc po kolei.

Po pierwsze, sprawa ZAiKS-u to wstyd i kompromitacja dla całej sfery ochrony praw autorskich w Polsce. Gdybym był przewodniczącym zarządu tej nobliwej organizacji i trafił na nowy numer „M/I” (co już samo w sobie wydaje się absurdalne), zapadłbym się pod ziemię, dowiedziawszy się, że jeden z najwybitniejszych twórców pokolenia nie ma nawet kontaktu z prowadzonym przez niego stowarzyszeniem (UPDATE: nie jest zarejestrowany, ale zamierza się zgłosić – patrz komentarze). Uznałbym to zapewne jako symbol rozmijania się z całą generacyjną grupą (umów z ZAiKS-em nie ma większość znanych mi artystów z okolic Lado ABC, którzy zarazem reprezentują kraj na arenie międzynarodowej), efekt braku należytej przejrzystości i kampanii informacyjnej. Poprosiłbym o raport pieniędzy zgromadzonych przez organizację z tytułu emisji utworów Kristen (sam parokrotnie grałem i wypełniałem kwity do ZAiKS-u, więc wiem, że coś powinno się zebrać) i zrobiłbym wszystko, żeby trafiły do adresatów zamiast po 10 latach wylądować na koncie organizacji. Potraktowałbym to jako okazję do uczynienia gestu dobrej woli. I tak, wiem, że nie obędzie się i bez woli zespołu, ale docieranie do takich środowisk to powinien być priorytet organizacji. Miałem okazję rozmawiać z minister Małgorzatą Omilanowską (wywiad w środowej „Polityce”) i pytać ją również o tę kwestię – wiem, że zmiany związane z transparentnością praw autorskich to jeden z priorytetów, a sfera, w której działa Kristen – alternatywne obrzeże rocka, najczęściej abstrakcyjne, bo instrumentalne i w dodatku odwołujące się do rzadko kojarzonej z rockiem improwizacji – to bodaj najbardziej zaniedbany rejon, jeśli chodzi o publiczne wsparcie dla kultury. Znam starszych ode mnie wybitnych publicystów, którzy ciągle uważają, że w zasadzie to nie jest sfera kultury.

Po drugie, sprawa Kristen to symbol płytkiej kultury muzycznej w Polsce i – niestety – niemocy mediów. To nie jest zespół nowy – zdobywa słuchaczy od bodaj 17 lat. Już pierwsze płyty prasa (albo to, co z niej zostało) przyjmowała entuzjastycznie. Miałem okazję pisać o zespole jako o debiutantach jeszcze w śp. „Machinie”, a pamiętam, że przy okazji „Please Send Me a Card” (rok 2003, płyta nr 3) byłem już przekonany o tym, że ta misja skazana jest w dużym stopniu na porażkę, że opinie prasy i gusta szerszej publiczności się rozmijają. Zresztą co tam będę się opierał na własnej pamięci, mogę zacytować z pamięci komputera fragment ówczesnej recenzji z „Przekroju”:

Gdyby wszystkie ciepłe słowa, jakie napisali o nich dziennikarze, zamieniły się w wyniki sprzedaży, to ta niepozorna szczecińska grupa zdeklasowałaby Ich Troje. Jest to jednak równie niemożliwe, co przyłączenie do Polski miasta Chicago, którego gitarowo-improwizująca scena wydaje się dla Kristen główną inspiracją. Grają bowiem na wskroś inteligencki rock i w dodatku śpiewają po angielsku.

Niewiele się pod tym względem zmieniło od tamtej pory – a zarazem bardzo dużo. Dalej jest po angielsku (we wzmiankowanym wywiadzie Biela wyjaśnia dlaczego), więc polskie przepisy promujące w radiach miejscową twórczość te utwory ignorują. Masowa publiczność zapewne również się na nich nie pozna. W zespole dalej grają ci sami ludzie, tj. poza Michałem są Łukasz i Mateusz Rychliccy (odpowiednio: gitary i perkusja). Ba, na nowej płycie jest nawiązanie do „Please Send Me a Card”, bo znów pojawia się gość z okolic niezapomnianego Robotobiboka – Maciej Bączyk (który zresztą wtapia się w zespół idealnie). Media dalej będą pisać (już nawet są pierwsze recenzje), że album „The Secret Map”, którego premiera miała miejsce w zeszłym tygodniu, jest rewelacyjny. A odbiorcami tych recenzji będą inni dziennikarze, grono fanów, których wiedza o współczesnej scenie gitarowej tak naprawdę przerasta wiedzę krytyków, a do tego jeszcze paru młodych muzyków wpatrzonych w Kristen jak w obrazek. Dla niektórych mają status dinozaurów, bo nie pamiętają, jak to było, gdy nie istniało Kristen. I nawet ci, którzy uważają się za lepszych, zgodzą się pewnie z tym, że nowy album to wydarzenie.

Prawda jest taka, że w tych partyzanckich warunkach całe trio utrzymało wysoką artystyczną formę nie krócej niż taki Robert Brylewski (znów z atencją dla Brylewskiego, którego wpływ – jako osobowości – wykracza po prostu poza muzykę). Co więcej, „The Secret Map” jest najlepiej nagraną i najlepiej brzmiącą ich płytą w ogóle. Brzmieniowo są niby ciągle z głową w czasach post-rocka, ale za to w dziedzinie płyt z elementami post-rocka nagrali najlepszy album od lat, w kategorii obejmującej też zagranicę. Przy okazji demontując dawny gatunek z podobną swadą co przed czterema laty na „Western Lands”, tylko lepiej. Bo takich „naj” jest więcej – na płycie zamkniętej klamrą dwóch powalających utworów instrumentalnych, ze świetnym wyczuciem czasu i budowania napięcia mamy też dwie najlepsze piosenki w dorobku zespołu. Bardzo przy okazji kontrastowe: funkujące „Music Will Soothe Me” i tytułowe „The Secret Map” – wyrafinowane, art-popowe, z odniesieniami do psychodelii, a nawet symfo-rocka, przy czym narastające sprzężenie gitarowe świetnie przełamuje rozmarzoną melodię partii wokalnej. Symbolicznie to traktując: przesuwamy się z okolic Sonic Youth w rejony bliższe The Flaming Lips, przez moment słyszałem nawet w jednej z fraz tej piosenki mikrocytat z popowego „(I’ve Had) The Time of My Life”. Ale te trzy nuty to wszystko, co łączy świat warszawskiej (w tej chwili) grupy z rejonami list przebojów, znów nieosiągalnymi, choć nadająca się na osobną długą analizę „The Secret Map” to jedna z najlepszych polskich piosenek, jakie w tym roku słyszałem.

Dla Kristen od dawna nie ma miejsca w ideowo rozumianym undergroundzie, nie ma miejsca wśród debiutantów, ani wśród modnych nowych nazw. Powinni pewnie zajmować bezpieczne pozycje wśród wielkich artystów scen polskich zbierających końcówki z niedoręczonych innym funduszy z tytułu opłat zaiksowych. To dość idealistyczna, piękna wizja świata, w której jednak nie byłoby pewnie miejsca na nową, nagraną po latach płytę zespołu, który ciągle musi się dobijać o uwagę, ciągle musi kombinować i doskonalić. Więc jeśli miałoby nie być dziś „The Secret Map” w tak dopracowanej i doskonałej formie, tak błyskotliwej i satysfakcjonującej, to może chrzanić te idealne wizje?

kristen_secret_map_endless_happines_2014KRISTEN „The Secret Map”
Endless Happiness 2014
Trzeba posłuchać: Nawet kupić trzeba. Ten zespół tyle już polskiej publiczności udowodnił, że teraz to raczej my mamy coś do udowodnienia.