Rockowy alfabet zaczyna się od Z
Słuchacze debiutu Franka Zappy zbyt często zapominają jego datę wydania. Dziś będę ją więc przypominał. Głośno i wyraźnie: 27 czerwca 1966 roku, niemal dokładnie 50 lat temu. Niedługo po przełomowym, bogatym aranżacyjnie Pet Sounds The Beach Boys, krótko przed równie przełomowym Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band grupy The Beatles, która podobno inspirowała się Zappą. Do listopadowych sesji w roku 1966 zdołali już pewnie usłyszeć debiutancki album Zappy & The Mothers of Invention Freak Out!, który przecież ani na listach bestsellerów, ani na kolumnach krytyków wielkiej kariery nie zrobił. Możecie więc zostać przy naiwnym dogmacie pionierskiego charakteru ówczesnych działań Lennona, albo kliknąć dalej i posłuchać albumu jego rówieśnika, który może jest tylko „dziewiątką”, ale wyprzedził w cuglach wiele „dziesiątek”.
Znacie na pewno inną legendę: młody Zappa przed debiutancką płytą nagrywa muzykę do filmu pornograficznego. Otóż był to raczej kolaż dźwiękowy zawierający sugestywne odgłosy. Nie słyszałem wprawdzie tej jego pierwszej produkcji, ale wiem, że po dwóch latach pojawił się w studiu w Hollywood z zespołem nazwanym na cześć Dnia Matki i z producentem Tomem Wilsonem, który wcześniej pracował z Sun Ra Arkestrą, Cecilem Taylorem i Bobem Dylanem. Cały rok przed publikacją produkowanej również przez Wilsona płyty The Velvet Underground & Nico (!). Zappa nagrał z nim – zupełnie bezczelnie – pierwszy debiutancki dwupłytowy album w historii i jeden z pierwszych tak długich albumów w ogóle, opublikowany bodaj tydzień po „dwupłycie” Blonde On Blonde Dylana. I zawarł na nim brutalną krytykę ówczesnego społeczeństwa alternatywnego, wykpił hipisów na rok przed słynnym „latem miłości”, zanim jeszcze muzyka hipisowska zdążyła się na dobre rozejść po świecie (opisał hipisów jako maminsynków w Motherly Love) i skomercjalizować, czym zyskał sobie opinię satyryka i co wpłynęło na pewno na niszowy odbiór Freak Out! Bodaj 130. miejsce na liście „Billboardu”. Poświntuszył nieco – przynajmniej na tyle, na ile pozwalały realia połowy lat 60. – i obśmiał pop z list przebojów, schematy miłosnych ballad, nierzadko sięgając przy tym po narzędzia jazzowe albo bogate, orkiestrowe aranżacje. Na koniec – jako obsesjonat Varèse’a i pilny słuchacz XX-wiecznej awangardy, którą nadrabiał na kursie kompozycji – dołączył na koniec dwie dłuższe kompozycje zawierające elementy kolażu dźwiękowego, z których pierwsza, Help Me I’m Rock, zdradza ewidentne nawiązania do muzyki Sun Ra, a druga jest współczesną suitą baletową. Wszystko na trzy lata przed kolażowymi eksperymentami Pink Floyd na płycie Ummagumma.
Freak Out! prezentuje ideologię wolności mającej charakter skrajnego outsiderstwa. Wolności od aktualnych piewców wolności. Płyta jest niedbałym concept-albumem, pochwałą tytułowego freaka, czyli odmieńca, czym zachwycałem się jako młody redaktor w pierwszej z gazet, która chciała drukować moje nieudolne teksty – może dlatego, że sam ją założyłem, redagowałem i powielałem na ksero od początku lat 90. (dowód obok – to skan z czwartego numeru fanzinu „Off”, błędy i mankamenty proszę zrzucić na karb młodości i trudnych czasów przedinternetowych). W każdym razie gitary rozpoczynające Hungry Freaks, Daddy pozostaną dla mnie wzorem inteligentnego ogrywania rockowych schematów, a jazzujące harmonie gitar z You Didn’t Try To Call Me – sygnałem ambicji i przyszłej walki o dojrzałość rocka. Pierwotnym instrumentem Zappy była podobno perkusja (co potwierdzałby jego kult Ionisation Varèse’a). Na pierwszej płycie jednak chwycił za gitarę, której techniki opanował sam, bez znajomości nut. Cytuję za książką Sto płyt, które wstrząsnęły światem napisaną przez Grzegorza Brzozowicza i Filipa Łobodzińskiego (o tekst podejrzewam FL):
Jak sam twierdził, nie nauczył się akordów, bo nigdy nie interesowało go odgrywanie cudzych piosenek. Był jednym z pierwszych gitarzystów rockowych, którzy potrafili zagrać skomplikowaną solówkę lewą ręką na gryfie bez potrzeby uderzania strun prawą.
Dodajmy od razu, że swoje techniki prezentuje (cały czas jesteśmy, przypominam, w epoce starożytnej rocka!) w utworze Trouble Every Day, który robi tu za przejście między krótszymi, bardziej parodystycznymi nagraniami a dwiema formami dłuższymi, mocno zanurzonymi w awangardzie i myśleniu dadaistycznym, awangardowym, przez pryzmat kolażu dźwiękowego. Zarazem jest Trouble Every Day opowieścią o zabarwieniu politycznym, która nawiązuje do zamieszek, które odbywały się w Kalifornii na tle rasowym (mocna fraza Wiecie co, ludzie, nie jestem czarny, ale są chwile, kiedy wolałbym powiedzieć, że nie jestem biały – dwa lata przed Say It Loud – I’m Black and I’m Proud Jamesa Browna). I możecie uznać mnie teraz za obsesjonata, ale utwór ten zawiera wokalną partię melodeklamowaną (na dwa lata przed powstaniem grupy The Last Poets).
Jestem dość bezkrytyczny, gdy chodzi o Zappę, choć nie podzielam wielu jego społecznych i politycznych (dość, trzeba przyznać, libertariańskich) poglądów. Zawdzięczam to lekturze polskiej prasy muzycznej, która w latach 80., kiedy dostępu do nowości płytowych nie było, publikowała regularne listy premier płytowych na świecie – a ponieważ Zappa był wtedy dość płodny, miałem wrażenie, że wydaje coś koło połowy wszystkich albumów wydawanych wtedy na świecie. Bardzo go chciałem poznać, ale nie było jak, bo dostęp do nagrań był ograniczony. W roku 1988 znalazłem w piśmie „Non-Stop” (cały czas jeszcze nie mając żadnych kontaktów z muzyką Zappy) tekst Jana Skaradzińskiego o albumie Guitar. Fragmenty tej recenzji znam na pamięć, ale w całości przekleję z polskiej strony z recenzjami płyt Zappy:
[początek cytatu]
mianownik
Bardzo aktywny Frank Zappa znowu wypuścił album! Na Guitar składają się gitarowe solówki nagrane podczas koncertów w różnych częściach USA i Europy Zachodniej (lata 1979-1984). Między tymi solówkami – utworami, w większości materiałem premierowym, nie słychać ani sekundy przerwy.
dopełniacz
Omawiana płyta Franka Zappy zawiera ponad dwie godziny muzyki. Nie, to dla mnie za dużo… Jeśli na „normalnej” płycie tego artysty znajdą się 2-3 utwory będące w istocie solówkami, to w sam raz. I pozwolą się rozkoszować jego umiejętnościami, i dodatkowo urozmaicą całość. Ale same solówki powyjmowane z najrozmaitszych kawałków, solówki bez kontekstu? Mogę tego słuchać trzy kwadranse, godzinę, godzinę z haczykiem, ale nie ponad dwie godziny… Tym razem Amerykanin przesadził. Zaoferował album tylko swoim naj, naj, najbardziej zagorzałym fanom. Ja jestem dopiero naj, najbardziej…
celownik
Frankowi Zappie w „stopce” Guitar ofiarowałem trzy gwiazdki, czyli płyta „może być”. Zatem jakie jej atuty rekompensują wywołaną monotonię, każąc zrezygnować z mniejszej liczby „oczek”? Odpowiedź jest prosta – nasz bohater to gitarzysta jakich mało. No i jak on brzmi!
biernik
Franka Zappę trzeba uznać geniuszem gitary. Gra diabelsko. Z energią, wyobrażnią, wdziękiem przebiera palcami po swoim instrumencie. Już wydaje się, że się „zakałapućkał”, że się wywali, że wypadnie z tonacji i rytmu, ale nie, u niego to chyba niemożliwe. Jest z powrotem na miejscu. To ta technika, to inteligencja! Wspaniałe.
narzędnik
Z Frankiem Zappą, z jego gitariadami, wiążą się me przyjemne wspomnienia. Na półce z płytami mam Shut Up’N’Play Yer Guitar, którego Guitar jest jakby kolejną częścią. Ale tamto podoba mi się bardziej – jest oryginalne i (już samo w sobie) ciekawsze.
miejscownik
O Franku Zappie mawia się, że nie byłby sobą, gdyby nie spłatał jakiegoś figla. Na Guitar takim figlem są dla mnie utwory That’s Not Really Reggae (sekcja gra rytm reggae’owy, a gitarzysta sola niemające z reggae wiele wspólnego) i It Ain’t Necessarily The Saint James Infirmary (zbitka w jedną całość tematów Gershwina i Primrose’a). Poza tym firmujący album artysta nie poleca go… dzieciom i republikanom.
wołacz
O Franku Zappo, ty genialny postrzeleńcu, ty muzyczny Woody Allenie!
[koniec cytatu]
Nie powiem, żebym znał wtedy szczególnie dobrze Woody’ego Allena, ale wiedziałem, kto to taki, a cały ten wołacz działał na wyobraźnię. Tę część recenzji zapamiętałem do dziś. Zappa wciąż jest artystą, którego bogatą dyskografię powoli kompletuję. Wiem, że są płyty większe, ważniejsze, pełniejsze, wyżej oceniane niż Freak Out! I przez wzgląd na to zostanę przy dziewiątce. Ale sami wiecie, że przy przeliczaniu starych dziewiątek na dzisiejsze wartości trzeba uwzględnić inflację. Poza tym Franka Zappy na dzisiejsze wartości przełożyć się nie da. Dziś po 23.00 w radiowej Dwójce Freak Out! z paroma jubileuszowymi niespodziankami, a Wy, drodzy Czytelnicy (czy kto tam z Was został jeszcze przy wpisie po tej przydługiej lekturze) następnym razem przy uzupełnianiu albo wspominaniu żelaznej klasyki zacznijcie od Z.
THE MOTHERS OF INVENTION Freak Out!, Verve 1966, 9/10
Komentarze
FRANK ZAPPA -premiera jego eurpejskiego koncertu miala miejsce w Kopenhadze, 1973
ponizej rozmowa z szwedzkim dziennikarzem Tommym Randerem, w dzien po koncercie
w Kopenhadze (18.08. 1973).
Wczesniej Frank Zappa byl w Sztokholmie na premierze jego filmu. Jego humor, rzeczywiscie klasy Woody Allena. Podczas sztokholmskiego spotkania z dziennikarzami
w restauracji Kaknästornet (155 m wieza) rozdal: teksty z pytaniami i odpowiedziami. 🙂
http://sverigesradio.se/sida/avsnitt/96217?programid=1602
(rozmowa w j. ang—3:59)
mam nadzieje, ze dziala w Polsce.
PS
mial te przyjemnosc bycia na koncercie Franka Zappy w Sztokholmie, 1 maja 1988,
grali m.in. Ike Willis, Mike Keneally, Chad Wackermann…”Why Doesn´t Hurt When I Pee” : )
Byl to wowczas: dwuplytowy Joe´s Garage”.
Rowniez z wielkim sentymentem przypominam przyjazn Franka Zappy z Nicolasem Slonimsky
a jak blisko „Z” jest „V”,
czyli: VLIET, Don Glen alias Captain Beefheart, bliski przyjaciel Franka Zappy, muzyk, artysta wielu sztuk.
Jak to był ciekawy okres, niech pikanterii doda fakt, że 27 czerwca 1966 zakończyła się sesja nagraniowa debiutanckiego albumu AMM „Ammmusic”, która trwała od 8 czerwca. Grupa ta może nie miała specjalnego wpływu na rozwój muzyki rockowej, ale już na muzykę awangardową, szczególnie obszary swobodnej improwizacji oraz muzykę industrialną – nieoceniony!
a jesli dojdziemy do ” S” to:
________________-
SULLIVAN, Quinn, lat 17
jedno z wiekszych „moich” muzycznych odkryc ostatniej dekady….pierwszy raz wdzialem go w The Ellen DeGeneres Show, wowczas jako maly chlopak gral Beatlesow.
Jego mentorem gry na gitarze jest Buddy Guy i to z jego muzykami najczesciej koncertuje Quinn Sullivan (producent – legenda Tom Hambridge)
Eric Clapton, John Bonamassa, Eric Gale, Gary Clark jr , David Hidalgo….to tylko niektorzy z ktorymi gral ten mlody artysta.Obecnie europejski gig: dzisiaj w Glasgow.
4 lipca wystapi z Szwajcarii na Montreux Jazz Festival (Stravinski Auditorium)
a tak bylo rok wstecz na koncercie z Buddy Guy´em w Waszyngtonie
https://www.youtube.com/watch?v=jYGNpI2BLes
—–juz wiecej nie bede „literowal” : )
Pamiętam tę recenzję! Tak, zwłaszcza ten wołacz. Przez kilka lat po jej przeczytaniu usiłowałem zdobyć płytę „Guitar”, bo pomysł, nawet jak na Zappę wydawał się wariacki. Do dziś ją lubię, poniekąd chyba dzięki tej recenzji, która też jest mocno zwariowana. Mam wrażenie, że teraz już takich nie piszą.
Dzięki za przypomnienie „Freak Out”. Znakomity tekst. Absolutnie się zgadzam. Zwłaszcza ze zdaniem, że Zappy na dzisiejsze wartości przełożyć się nie da…
Jesli sie nie myle, to ukazalo sie chyba ze 100 albumow Franka Zappy a ta po jego smierci byla oczkiem w glowie niezyjacej juz zony muzyka Gail – prawdziwa muza jego zycia.
Na gieldach plyt dosc duzy dostep do winylow Franka Zappa, rowniez bootlegowych (np. The Talking Asshole) a ceny nie sa wygorowane.” Freak Out ” rozne tloczenia europejskie i poza ok. 200 SEK.
PS Frank Zappa gral takze na….rowerze, Steve Allen Show 1963
https://www.youtube.com/watch?v=1MewcnFl_6Y
A propos 1966 roku. Myślę, że warto przeczytać tę książkę Jona Savage’a (jednego z najwartościowszych krytyków muzycznych – moim zdaniem) „1966: The Year the Decade Exploded”… ja w każdym razie już zamówiłem ją…
Tutaj ciekawy wywiad z nim: https://www.jocksandnerds.com/articles/jon-savage
@Rafał KOCHAN –> Dzięki! Też bardzo go cenię, zaraz sam zamówię.
Breaking news/Moskwa
Prokuratura moskiewska nie dopuscila ( w ostatniej chwili) jednej z wiekszych festiwalow muzyki elektronicznej Outline – ” z powodow technicznych” (?). Sprzedano 12 000 biletow
W razie ekscesow z tego powodu – oddzialy OMON w pogotowiu.
https://life.ru/t/%D0%BD%D0%BE%D0%B2%D0%BE%D1%81%D1%82%D0%B8/427415/prokuratura_zaprietila_krupnieishii_rossiiskii_fiestival_eliektronnoi_muzyki_outline
@Rafał KOCHAN –> Na tę książkę zwróciłem uwagę już w momencie jej premiery i przyznam, że ciągle mam cichą nadzieję, że któryś z polskich wydawców zdecyduje się ją wydać u nas. Skoro wydano „England’s Dreaming” tego samego autora czy „Podrzyj, wyrzuć…” Reynoldsa, to może ktoś się też pokusi o wydanie „1966: The Year the Decade Exploded”. Ja w każdym bądź razie byłbym pierwszy do zakupu. W ostateczności zostaje zakup oryginalnego wydania. Jako ciekawostkę dodam, że książce towarzyszy wydany osobno dwupłytowy album o tym samym tytule.
wazoo
3 lipca o godz. 21:16
NO cóż, zawsze można jakąś zbiorową petycję napisać np. do ROCK SERWIS 😉