9:00 Charles Bradley. Życie po 60-tce
Możecie to nazwać eksperymentem, ale czas wyśrubować rekord na Polifonii. Dziś 10 płyt w ciągu jednego dnia, przy zachowaniu godzinnych odstępów i pełnej różnorodności oferty. Trochę nowości z kwietnia, parę zupełnie nowych albumów czekających na słowo recenzji. Bez większej filozofii i dłuższych wstępów. Można przyjąć założenie, że miałem to wszystko przygotowane od miesięcy. Na początek ktoś, kto powinien nieźle pogodzić gusta różnych osób, które tu zaglądają: Charles Bradley. Człowiek, który został kucharzem. A po wielu latach kucharz, który stał się wokalistą. Jeden z tych artystów, którzy – obok Rodrigueza – świetnie wpisali się w powszechną retromanię, gdy idealna nowa twarz ma za sobą wiele lat doświadczeń.
To już trzecia płyta wokalisty z Florydy, który sensacyjnie debiutował po 60-tce, przypadając przy okazji do gustu publiczności alternatywnego Off Festivalu. Fakt, że zastępował – i dotąd zastępuje – nieżyjącego Jamesa Browna, swojego idola z młodości (którego zdążył oglądać na początku lat 60. na deskach Apollo Theater), jest już nieco mnie uderzający. Poziom, z jakim Bradley odtwarza postać Browna, przestał być zaskoczeniem. Co zatem zostaje, poza stałymi trikami?
Przede wszystkim znakomite rzemiosło: Bradley ma naturalną kontrolę nad wokalem. Wydaje się, że w każdym momencie dysponuje jeszcze potężnym zapasem. Nie mniej ważny jest zespół, który mu przygrywa – idealna, rozluźniona sekcja rytmiczna i dęciaki grające jak w soulowych orkiestrach pół wieku temu. Tak się złożyło, że całe środowisko skupione wokół publikującej jego nagrania Daptone Records to jedna wielka grupa rekonstrukcyjna (co jest faktem znanym też od dawna – od czasu sławnej współpracy The Dap-Kings z Amy Winehouse na Back to Black, poza tym #ChcemySharon). A tu mamy zanurzonych w brzmieniach afro The Budos Band, funkowy Menahan Street Band z Vincentem Axelrodem (i momentami dublującym Budos Band składem) oraz The Gospel Queens z mocnym chórkiem pod wodzą Naomi Shelton, która z kolei przed karierą w Daptone pracowała jako sprzątaczka. Czy coś z tego muzycznie wynika nowego? Absolutnie nic. Tyle że pewnie każdy z występujących tu muzyków mógłby prowadzić warsztaty z czarnego grania, co słychać od pierwszego wejścia dęciaków w Good to Be Back Home (wcześniej jest – jak przystało na afroamerykański album – intro-modlitwa). Choć i tak najłatwiejszym do zapamiętania numerem pozostanie dla mnie piątka – znakomity cover Changes Black Sabbath. I ostrzegam, że będziecie go potem nucić do końca dnia – chyba że przeczytacie kolejny odcinek dzisiejszego cyklu. Już o 10.00.
CHARLES BRADLEY Changes, Dunham/Daptone 2016, 6/10
Komentarze
Celebracja na całego, młodzież by powiedziała „level party hard”, „thug life” czy coś takiego. Ja powiem – taka blogowa impreza to dopiero za 1000 postów wiec może jeszcze podkręcić i jakieś spotkanie w realu zrobić? 😉 A Bradleya chętnie sprawdzę, choć na razie dawkuję sobie Radiohead. Jak to leciało? Spieszmy się słuchać nowy płyt, tak szybko pojawiają się nowe? 🙂
Dziękuję. Odpowiem tytułem programu telewizyjnego: Tak to leciało! (i w sumie też bym dalej słuchał Radiohead) 😉
tak: spotkanie w realu! Czytelnicy & Gospodarz bloga. koniecznie! Bartek za deckami, mogę też spróbować zaprosić dodatkowych djs z czołówki: Hungry Hungry Models czy kogoś z Beats Friendly po dawnych znajomościach z Laifa i licealnych 🙂 robimy Polifonii imprezę jubileuszową, bez dwóch zdań: ja nie żartuję! 🙂 chętnie poznam jakieś Czytelniczki 😉 to jak?
Shy Albatross i Radiohead – to strzały w 10 tej wiosny . Czekam jeszcze na nowego Neila Younga, który zresztą z powodzeniem mógłby zaśpiewać np. takie cudne Daydreaming 😉
ja nie wiem co jest strzałem w 10 tej wiosny. Może jest nia płyta która w ogóle nie będzie tu opisana i zostanie odkryta np. za pół roku przy okazji któregos z festiwali ( czesto tak sie dzieje przecież ) . W kazdym razie chętnie poczytam co jeszcze będzie tu się działo bo w pisanie że ktoś zrobi specjalnie spotkanie z autorem Polifoni nie wierzę. Widuję autora przy okazji targów małych wytwórni jest jednym z najbardziej lojalnych fanów. Mam nadzieje że kiedyś bedzie ich 1000 tak jak wpisów na tym blogu.
Więcej serca i łez było na poprzedniej, były też i lepsze numery.
Ale śledzę skrupulatnie co w daptone wychodzi. Nie ma tego dużo, więc można skrupulatnie. W zasadzie całokształt The Budos Band (z naciskiem na dwie ostatnie), ale i powtórkowe albumy THE POETS OF RHYTHM czy EL REGO to fantastyczne wydawnictwa.
Gratuluję pięknych obchodów! Toast!