Co nowego w psychodelii?
Oczywiście nic. I tym (optymistycznym w rzeczywistości) stwierdzeniem mógłbym zakończyć, czyniąc z tego najkrótszy esej blogosfery. Ale coś mi jednak mówi, że napisanie jeszcze paru słów będzie bardziej fair.
Na nowej płycie Oneidy z Brooklynu (doszliśmy do czasów, kiedy większość liczących się zespołów pochodzi już nie z jednego kraju, ani nawet z jednego miasta, tylko wręcz z jednego rejonu tego miasta) trudno mi znaleźć to wszystko, co w tej grupie uwielbiałem. Po prawdzie trudno w tej minimalistycznej formule opartej na miarowych basowych dronach, dźwiękach syntezatorów i sprzężeniach odnaleźć w ogóle cokolwiek poza atmosferą schyłku i obłędu, która narasta w kolejnych utworach następująco:
1. „Pre-Human” – hipnoza.
2. „Horizon” – stupor.
3. „Gray Area” – horror (nadchodzące znienacka pojedyncze akordy, sprzężenia i burczenie jakiegoś generatora) i nastroje samobójcze.
4. „Absolute II” – grób.
Nieco łatwiejsza w odbiorze jest muzyka White Hills (też z Brooklynu, płyta nagrywana zresztą pod okiem Shakina Motii, gitarzysty grupy Oneida). Nie znam zbyt dobrze poprzednich dokonań tego tria, ale wydawca twierdzi, że – cytuję – „odchodzą tu od czysto spacerockowych korzeni”. W tym kontekście trochę głupio mi stwierdzić, że grają czysty space rock, ale możecie tylko uwierzyć mi lub nie. Przy „No Other Way” zmaterializował się przede mną zespół Hawkwind za najlepszych czasów i obraz ten już mnie nie opuścił do końca, zyskując nawet na intensywności w końcowym „H-p1”. No dobra – niech będzie, że odchodzą, ale (jak śpiewał Hawkwind) space is deep, a oni oddalili się od wzorca o najwyżej kilka parseków. Gdy wchodzą na niższe rejestry, pobrzękuje w tym nuta poszukującego metalu i hałasu spod znaku Sunn O))) czy Boris, ale Dave W. i jego kompani wydają się po ładnych paru latach grania na tyle skoncentrowani na gatunkowej muzyce i niezainteresowani nowością, że fanów znajdą wyłącznie po stronie miłośników psychodelii i psychodelików.
Na koniec Moon Duo – duet Erika Johnsona (z Wooden Shjips) i Sanae Yamady. Tym razem z San Francisco, kolebki hipisów, co w tym kontekście pozwala snuć domysły, że może tamtejsza woda, do której na pewno starzy hipisi próbowali wsypać worki kwasu, nie odzyskała do tej pory całkowitej czystości. Jeśli White Hills byli od space rocka o kilka, to ci uciekli na kilkaset parseków. Zachowali hipnotyczność, trans i koncentrację na solidnych, dwu- albo trzyakordowych podstawach (proszę zauważyć, że to wciąż więcej niż oferuje Oneida). Chwilami uciekają w stronę psychodelii lat 80., z grupą Spacemen 3 na czele (charakterystyczne, chłodne wokale), tu i ówdzie błysną gitarową solówką, bardzo archaizując przy tym brzmienie, fajnie wprowadzając na przykład organowe motywy. Nie słychać, że to wszystko studyjne nakładki, choć brzmienie domowego studia może i przebija się momentami. Ogromnie podoba mi się ten megaskomplikowany labirynt we wkładce do płyty (nie mylić z prościutkim na okładce), który zdaje się mówić: Myślicie, że przyjęliście zbyt dużo używek? To spróbujcie rozwiązać to. Może gdyby tak porozwiązywać i posłuchać odpowiednio długo, to wyszłaby z tego i ósemka?
ONEIDA „Absolute II”
Jagjaguwar 2011
6/10
Trzeba posłuchać: „Horizon”.
Oneida -Horizon(edit) from Absolute II by evradio
WHITE HILLS „H-p1”
Thrill Jockey 2011
6/10
Trzeba posłuchać: „No Other Way”
White Hills – The Condition of Nothing by PIAS UK Sales
MOON DUO „Mazes”
Souterrain Transmissions 2011
7/10
Trzeba posłuchać: „Mazes”, „Seer”.
Komentarze
Z powyższych próbek:
Oneida – mniej-więcej takiej muzyki relaksacyjnej teraz potrzebowałem.
White Hills – mniej-więcej takiej muzyki relaksacyjnej teraz potrzebowałem.
Moon Duo – mniej-więcej starej Siekiery teraz potrzebuję 🙂 FALA!
Oj, próbowałem przesłuchać nową Oneidę do końca, ale skapitulowałem. Cóż, z mniejszym żalem wybiorę się na Deerhoof.
A mi się Absolute II bardzo podoba, może z dokładnością do tych gitarowych cięć (jak z horroru właśnie) w „Gray Area”. Takiej zresztą płyty się spodziewałem i jednak postrzegam ją głównie w kategoriach uzupełnienia (skontrapunktowania może) nie tylko tej trylogii rozpoczętej płytą Preteen Weaponry, co kilkunastu lat ich działalności – dopełnienia radykalnie zredukowanego. Już ubiegłoroczny split z Pterodactyl zapowiadał taką formułę. Komu brakuje motoryki, farfisy, pajęczynek gitar i całego tego przestrzenno-krautrockowego mechanizmu, to sporo go było na ubiegłorocznej dobrej płycie zespołu People of the North, który tworzą ci sami muzycy. I koniecznie się trzeba wybrać na koncert, bo jestem przekonany, że nowy album jest studyjnym eksperymentem i będą grali mocno i dynamicznie, a to genialny zespół koncertowy jest. Deerhoof zresztą też – ustawienie na Off tych koncertów równolegle to największy absurd roku. Szczęśliwie Deerhoof w tym roku już widziałem i pójdę na Oneidę.
To na koniec jeszcze link do wywiadu z Oneida sprzed kilku miesięcy http://www.popupmusic.pl/no/30/artykuly/353/oneida-wywiad-z-bobby-matadorem Zapraszam
No i znów zasiałeś w mojej głowie wątpliwości. Ja już wiem, jak to będzie wyglądało: podzielę tę godzinę między dwa koncerty (czego w zasadzie nigdy nie robię) i przegapię najfajniejsze fragmenty obu 😉
Dzięki za rekomendację – motoryki i Farfisy, a jakże, brakuje, więc obadam.
xiu xiu i destroyer o tej samej godzinie tez nie do konca szczesliwe. ale to juz specyfika festiwali.
pamietam pare lat temu mialem do wyboru shadowa i wilco, poszedlem na wilco, myslac ze shadow niedlugo zawita do londynu. okazalo sie ze go ze swoim materialem od 4 (?) lat nie bylo, wilco za to byli juz kilka razy. nie zmiania to faktu ze koncert byl swietny:) i tlum uderzyl na shadowa wiec bylo luzniej.
ja widzialem xiu xiu niedawno, wiec wybiore sie na destroyera. albo i nie. jesli wogole dotre.
ad post- nie moja bajka, ale widzialem pare lat temu oneide w butlins i bylo ciekawie. chetnie zobaczylbym raz jeszcze.
Oneida zawładnęła moim wczorajszym wieczorem.
Była doskonałym towarzyszem podczas prasowania pieluch 🙂
i jak już napisałeś
najpierw hipnoza
potem koszmar zakwaszonego pilota helikoptera
potem NAJPRAWDZIWSZY HORROR
gdybym miał słabe serce… nie wiem jak to by się skończyło
pora była dość późna, a dźwięk ustawiony na baaardzo wysoki poziom.
(przypomina się złowieszczy wers z Czasu Apokalipsy – ostatnie słowa Marlona Brando )
swoją drogą – bardzo ciekawy kierunek, i tu pozwolę się z autorem nie zgodzić… jak to nic nowego w psychodeli?
nowo straszno mroczno
słońca Kaliforni tu nie czuć, raczej mrok norweskich puszcy 🙂
Ja tam niezależnie od tego, co napisałem, idę zdecydowanie na Oneidę.
@suseł –> Tetra świetnie się prasuje, można się zapomnieć, zatopić, prasować w nieskończoność – w tym sensie Oneida może pasować. „Horizon” to kapitalny utwór, ale co do reszty cały czas mam jednak poważne wątpliwości. Cóż, może do czasu Offa się przekonam.
1. Oneida – określenie „koszmar zakwaszonego pilota helikoptera” zdobył moje serce, nie opisałbym tej płyty lepiej 🙂 Naprawdę fajna rzecz, idealnie się przy niej pracuje (aczkolwiek prasowania przy tym się nie podejmuję 🙂 ).
2. White Hills – hm, w mojej opinii ta płyta nie leży aż tak daleko stylistycznie od self-titled, a nawet jest od niej lepsza: równiejsza, bez wyraźnych mielizn (gdzie na poprzedniej płycie było demolujące wszechświat „Three Quarters”, a potem długo nic). No i fajnie, że Dave’owi i spółce udało się upchnąć posępne, wciągające jak bagno „Hand in Hand” obok transowego „Paradise”. 7.5/10, niżej nie zejdę 🙂
Z tego wszystkiego Moon Duo wchodzi mi najwolniej, ale jak sam Bartek pisał – z takim labiryntem trzeba się mierzyć na spokojnie, najlepiej ze wspomaganiem mózgu 🙂
Jedna tyko uwaga a pro po White Hill. Mialem ich na sluchawkach, rozmawiajac z moim ponad 60 letnim przyjacielem, sluchawki byly na mojej szyi, a on zapytal mnie czy to Hawkind 😀
@vlad.palovy –> 🙂
jest już dostępny tu i ówdzie nowy Wooden Shjips – West (2011 Thrill Jockey). tak na marginesie.