Prince w 10 krokach (+ 1 Kukiz gratis)

Wspominałem tu już, w jakich okolicznościach trafiła do mnie informacja o śmierci Prince’a. Pora na rozwinięcie. Potrzebne, bo był na rynku stale obecny, czasem nawet w nadmiarze, ale ponieważ wypadł z czołówki list bestsellerów, to obserwowaliśmy tylko cień artysty, który w latach 80. – obok Michaela Jacksona i Madonny – współtworzył świętą trójcę muzyki pop. Pisząc o zmarłym w ostatni czwartek w wieku 57 lat muzyku, składając jego wizerunek z fragmentów, będę się koncentrował głównie na pierwszych kilkunastu latach jego kariery. Jest to zarazem zestaw 10 piosenek Prince’a, ale czy bezwzględnie najlepszych lub najbardziej znanych? Cóż, za dużo tych piosenek było w sumie, Prince powiedział kiedyś, że musi stale iść do przodu, żeby zrobić miejsce dla nowych. Świadectwem tego nadmiaru są albumy: często kilka genialnych utworów i słabsza reszta. Jako pracoholik pisał codziennie, jako perfekcjonista nie wypuszczał na świat ewidentnych knotów, ale za to jako świadomy własnych umiejętności i czasem wręcz arogancki gwiazdor nie dał sobie niczego dyktować i wydawał to, co chciał. Oto moja subiektywna lista ułożona prawie chronologicznie.

1. I’m Yours (LP For You, 1977)
Wyobraźcie sobie, że 19-letni muzyczny samouk, chłopak z rozbitej rodziny (i syn pianisty jazzowego) po graniu od 14. roku życia w zespołach, m.in. coverów Jimiego Hendrixa i Sly’a Stone’a (kierunek powszechnie znany) wchodzi na rynek z pierwszą płytą. I wyobraźcie sobie, że na tej płycie gra napisane przez siebie utwory na 27 instrumentach i śpiewa, a wyprodukował całość samodzielnie. Taki to zdolny człowiek pojawił się w roku 1977 na rynku muzycznym – powyższa próbka, choć w sumie jeszcze żaden to klasyk, zdecydowanie tego dowodzi. Na albumie widnieje napis znany posiadaczom płyt artysty doskonale: „Produced, arranged, composed and performed by Prince”. Zasadniczo nie zniknie już z płyt Prince’a przez lata. Choć – to zrządzenie losu – ostatni jego album, który mam w kolekcji, Plectrumelectrum, podpisany jest „Produced, arranged, composed and performed by Prince & 3rdeyegirl”.

2. Do Me, Baby (LP Controversy, 1981)
Krok drugi to Prince widziany jako zapiski świątobliwego świntucha. Cała płyta Controversy ociekała seksem, który był zawsze priorytetowym tematem dla soulu i funku (a przy okazji i dla lubianego przez Prince’a rock’n’rolla). W utworze tytułowym Prince zaczynał od postawionego wprost pytania: jestem hetero czy gejem? A kończył w Jack U Off tekstem-propozycją o masturbowaniu partnerek (włącznie – jak zaznacza – z dziewicami i tymi w menopauzie). Do Me, Baby to długa ballada, która temat „pościelówek” doprowadza zasadniczo do orgazmu. Mamy tu krzyki, mamy jęki, mamy dramaturgię budowaną aż do wybuchu i cichego pojękiwania, posapywania. Wszystko w kapitalnej aranżacji z nowoczesną (to się później będzie pojawiać częściej w latach 80.) partią klangowanego basu. To, w jaki sposób Prince wiązał w pakiecie uduchowienie (był chrześcijaninem od zawsze: najpierw w Kościele Adwentystów Dnia Siódmego, a w XXI wieku przystąpił do Świadków Jehowy, chodził nawet z dobrą nowiną po domach) i deprawujące całe pokolenie teksty i zachowania – pozostaje tajemnicą, za której poznanie wiele dałaby dzisiejsza poszukująca bohaterów hipster-prawica.


Prince – 1999 (1982) przez retrospective1

3. 1999 (LP 1999, 1982)
Czekam z niecierpliwością na wznowienie winylowe w nowej serii (rozpoczyna się już pod koniec kwietnia) tego pierwszego podwójnego albumu Prince’a i zarazem jednej z najlepszych jego płyt. Pierwszej w top 10 Billboardu i z czterokrotną platyną. Wyprzedzającej Thrillera Michaela Jacksona i pod względem niektórych pomysłów brzmieniowych idącej dalej. Łączącej funkowe pomysły Księcia z jego doświadczeniami z pracy w zespole (początkowo nie chciał grać koncertów, w końcu jednak musiał uformować grupę). Utwór tytułowy – podobnie jak kilka innych (w tym znakomity D.M.S.R.) – przecierał szlak dla syntezatorowo-funkowego Future Shock Hancocka. Całość wytrzymuje porównanie z wszystkim, co zrobił na najlepszych płytach Michael Jackson. A Sussudio Phila Collinsa (trzy lata później) było niebezpiecznie blisko plagiatu tytułowej piosenki.


Prince – Purple Rain Video Offical przez npba-multimedia

4. Purple Rain (LP Purple Rain, 1985)
Film (na poły autobiograficzny) był w najlepszym razie taki sobie, ale płyta ze ścieżką dźwiękową wyszła magiczna. Wykatapultowała Prince’a po raz pierwszy na szczyt Billboardu i (wreszcie) do superligi gwiazd lat 80. Przyniosła charakterystyczny trend w tytułach – już wcześniej Prince zapisywał „you” jako U. Tutaj doszło jeszcze „for” jako 4. Z dzisiejszego punktu widzenia to oczywista oczywistość – wtedy tak nie było. Sama tytułowa piosenka stała się symbolem Prince’a. Ostatnie wykonanie koncertowe Springsteena pozostaje jednym z najmocniejszych hołdów dla Prince’a. Piosenka jest niesamowita, bo teoretycznie różne jej fragmenty można wydłużać w nieskończoność, stopniując napięcie. A opowieści o pracy w studiu (ze słynnym wypraszaniem wszystkich ze studia na czas nagrania wokali albo wyjmowania z piosenki na końcu linii basu – jak w When Doves Cry, drugiej najlepszej piosence na płycie) wytworzyły wokół Prince’a aurę wyjątkowości. Chociaż sam album brzmieniowo zestarzał się trochę gorzej niż wcześniejsze płyty.

5. Raspberry Beret (LP All Around the World in a Day, 1985)
Jak już sygnalizowałem – moja ulubiona piosenka Prince’a, w czym pewnie nic dziwnego, bo radio w połowie lat 80. zarzynało ten utwór. I o ile można pewnie mieć do mass-mediów PRL-u uwagi o niewystarczającą uwagę poświęcaną muzyce Prince’a w ogóle, to tutaj nie mam im wiele do zarzucenia. Może pomógł kolorowy klip? Co ciekawe, cały album All Around the World…, idący trochę w stronę psychodelii (to sygnalizuje już strona wizualna), a brzmieniowo momentami w stronę rocka (na późniejszych płytach trudno znaleźć takie gitarowe brzmienia), jest znakomity, ale już mniej przebojowy. I przez rynek przyjęty bez takiej atencji jak przy Purple Rain. To środowy album z trylogii płyt nagranych nominalnie przez Prince and The Revolution, czyli z zespołem wcześniej towarzyszącym artyście na koncertach. I pierwszy środkowy palec wystawiony w stronę wytwórni płytowej, z którą Prince nie żył w najlepszych stosunkach (choć po długim rozstaniu w ostatnich latach wrócił do Warnera), mając mnóstwo pretensji – słynny występ na BRIT Awards z hasłem „Slave” (Niewolnik) wypisanym na policzku był komentarzem do stosunków z wytwórnią.


Prince & The Revolution – Kiss przez planetvideos

6. Kiss (LP Parade, 1986)
Parade to słabsza moim zdaniem płyta – i kolejny soundtrack, stworzony po sukcesie Purple Rain , tym razem do jeszcze gorszego filmu Under the Cherry Moon – ale zarazem producencki majstersztyk. Kiss to z kolei wręcz genialny pod względem produkcji utwór, który w tamtym czasie brzmiał w zestawieniu z konkurencją (włącznie z produkcjami Jacksona) jak muzyka z innej planety. I zmienił R&B jak chyba żadna inna piosenka w pojedynkę. Był minimalistyczny – ociosany do potężnej partii zaprogramowanej w studiu perkusji i lekkiej mgiełki (gitara, jakiś basowy pomruk, motyw Yamahy DX7), która daje podstawę akordową dla partii wokalnej. Jest to również piosenka będąca jednym z licznych w twórczości Prince’a czytelnych nawiązań do rock’n’rolla. Konkretniej – do Little Richarda, który był też dla Prince’a wzorem, jeśli chodzi o image. Trudno uwierzyć w to, że Mały Richard (aktualnie 83 lata) przeżył Małego Księcia.


Prince – I Could Never Take The Place Of Your Man przez youngochristelle2

7. I Could Never Take Place of Your Man (LP Sign o’ the Times, 1987)
Wśród sporów z wytwórnią i megalomanii (Prince chciał wydać album trzypłytowy, w Warnerze zgodzili się na dwie płyty) powstało niejako podsumowanie dotychczasowej kariery Prince’a – tyle że oczywiście z nowymi piosenkami. Czyszczenie szuflad zaowocowało albumem imponującym, bardzo ambitnym i różnorodnym, wizjonerskim, jeśli chodzi o produkcję. Z rozbudowanymi partiami instrumentów dętych, bogatymi chórkami. W dużej mierze opartym na samplowanych brzmieniach i programowanej perkusji, jest przede wszystkim katalogiem ciekawych pomysłów producenckich, ale zawiera i znakomite, klasyczne piosenki – choćby tę, wykonywaną później przez wielu wykonawców, m.in. Eels. Muzycznie to przełomowy punkt dla Prince’a, w całości – jego najlepszy album.

8. Cream (LP Diamonds and Pearls, 1991)
Zaryzykuję, że to z kolei druga najpowszechniej znana piosenka Prince’a, pochodząca z jednej z ostatnich „normalnych”, sygnowanych imieniem płyt artysty, zanim zamienił się w Symbol, czyli skrzyżowanie oznaczeń odnoszących się do płci męskiej i żeńskiej, a media zaczęły o nim pisać jako „Artyście znanym wcześniej jako Prince”. I zanim rozhuśtała się narracja, która na pewno nie pomogła autorowi Purple Rain wrócić do podobnego statusu. Po Diamonds and Pearls na listach bestsellerów regularnie tracił – aż do Musicology z roku 2004. Pomijając oczywiście singlowy utwór The Most Beautiful Girl in the World z roku 1994, zapowiadający płytę The Gold Experience.

9. Black Sweat (LP 3121, Columbia, 2006)
Jeden z najlepszych utworów, które pojawiły się na albumach Prince’a w ostatnich latach, w okresie po Musicology, i jeden z tych, które nawiązywały do lekkiego charakteru jego muzyki z lat 80. Jest to przy tym znów – zgodnie z pewną tradycją przebojów Prince’a – utwór z wyjętą w studiu partią basu. Na płytach z ostatnich lat Prince nie uciekał już od źródeł swojej muzyki, grał świetnie odbierane koncerty (m.in. w Polsce, na Open’erze), wydaje się, że pogodził się z tym, że nie można uciekać konkurencji przez całe życie. Chciał podsumować swój dorobek zapowiadaną autobiografią, z pewnością miał w zanadrzu dużo niepublikowanych piosenek i potencjał, by pisać kolejne klasyki. Zmarł w wieku 57 lat, ale przy tym – po 43 latach intensywnej pracy.

10. Nothing Compares 2 U (Sinead O’ Connor, LP I Do Not Want What I Haven’t Got, 1990)
Utwór napisany oryginalnie w roku 1984 i nagrany podczas sesji po albumie All Around the World… przez wykonujący napisany przez Prince’a materiał (i nagrywający dla jego wytwórni) zespół The Family. Ale znany tak naprawdę w wersji o sześć lat późniejszej. Pierwsze pożegnanie Prince’a, które widziałem w jednym z kanałów informacyjnych, było 40-sekundową migawką, podczas której padł tylko jeden tytuł nagrania i był to – niestety – właśnie Nothing Compares 2 U. Powyżej wersja Prince’a, który takich piosenek zostawił być może niemało. Wśród fanów – którzy teraz czekają na otwarcie archiwów studiów i posiadłości Paisley Park w rodzinnym stanie Minnesota – mówi się nawet o 1000 godzin niepublikowanych sesji, co musiałoby być o tyle zgodne z rzeczywistością, że Prince był najwyraźniej pracoholikiem, a fakt, że przez ostatnich 20 lat wydawał często 2-3 albumy rocznie, paradoksalnie nie pomógł mu w zachowaniu statusu wielkiej gwiazdy. Choć można powiedzieć, że w czasach nadmiaru sam był chodzącym nadmiarem – talentu.

BONUS!

11. Prinsie serce (Aya RL, LP Niebieska 1989)
Przez całe lata 90. Prince był herosem dla polskich producentów, którzy na sprzęcie dziesięć razy tańszym i z umiejętnościami dwadzieścia razy mniejszymi próbowali wykreować właśnie TO brzmienie. Problem dotyczył przede wszystkim twórców soulowych i popowych. Ale z największym zaskoczeniem przypomniałem sobie to nagranie z roku 1989. Piosenka Ayi RL – z Pawłem Kukizem jako wokalistą – jest niezłym przykładem na to, jak wiele złego spowodowała i wciąż powoduje ta moda na Prince’a u tych, którzy próbują kosmiczny świat wolności w studiu nagraniowym zrozumieć jako: śpiewać falsetem, zacinać funkującą gitarką i podłożyć pod wszystko zaprogramowany rytm. Prince był wzorem, który wielu zdolniejszych artystów – Beck, Outkast, D’Angelo, Janelle Monae – próbowało gonić, ale do którego trudno się było zbliżyć. A żeby go doścignąć, pewnie należałoby pisać, nagrywać i żyć w takim tempie jak on.